Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczki

Dystans całkowity:11070.99 km (w terenie 613.63 km; 5.54%)
Czas w ruchu:538:57
Średnia prędkość:20.36 km/h
Maksymalna prędkość:64.70 km/h
Suma podjazdów:41295 m
Maks. tętno maksymalne:215 (116 %)
Maks. tętno średnie:152 (82 %)
Suma kalorii:270534 kcal
Liczba aktywności:176
Średnio na aktywność:62.90 km i 3h 05m
Więcej statystyk

Zawiercie

Wtorek, 9 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Dwa dni po ukończeniu brevetu na dystansie 600 km trafiła się okazja, aby "dotknąć" kołem roweru kilka gmin na terenie województwa śląskiego. W odróżnieniu od wyjazdu w lutym do Pucka, tym razem bez problemu udało się kupić bilety na IC z Warszawy do Zawiercia i z powrotem. Zabieram więc w podróż Operatora obciążonego dwiema sakwami: jedna to torba z dokumentami niezbędnymi do załatwienia sprawy służbowej-jadę wszak w delegację, druga to mały Ortlieb z niezbędnymi akcesoriami turystycznymi.

Podróż "tam" minęła szybko i przyjemnie w pociągu relacji Warszawa -Praga. Ładne, nowe wagony. Wygodne miejsca dla rowerów.
Jedziemy w delegację. Pociąg rel. Warszawa - Praga
Jedziemy w delegację. Pociąg rel. Warszawa - Praga © skaut

Krótki przejazd z Dworca PKP obok wyniosłego neogotyckiego kościoła, zeszpeconego współczesnymi bannerami, bardziej pasującymi do baru piwnego, a nie do świątyni.
Pierwsze wrażenie? Ładnie wyremontowany dworzec wyraźnie odstaje urodą od pozostałej zabudowy Zawiercia. Nie na tyle, aby napisać o niej, że jest brzydkia, chociaż i takiej nie brakuje, ale widać, że to miasto czasy świetności ma już za sobą. Przyadły one  na lata 70-e XX w.
Gwoli uczciwości dodam, że pomimo widocznej biedy, wszystko robi wrażenie schludności, porządku i "ogarnięcia". Pod tym względem bardziej przypomina nieodległy Śląsk, niż Kongresówkę. Ten galimatias powiększa jeszcze wiadomość, że historycznie zalicza się Zawiercie do Małopolski.
Przed załatwieniem sprawy służbowej robię tylko krótką rundkę po mieście. Podziwiam stadion sportowy, na którym kiedyś finiszowali kolarze z Wyścigu Pokoju. Rzut oka na odlewnię żeliwa.


Zawiercie. Odlewnia żeliwa
Zawiercie. Odlewnia żeliwa © skaut

Zaskoczeniem jest widok Warty, jednej z głównych rzek Polski, która tu, niedaleko swego źródła, wygląda jak rów o szerokości ok 1 metra.

Warta w początkowym biegu (Zawiercie)
Warta w początkowym biegu (Zawiercie) © skaut

Po wypełnieniu celu wyjazdu służbowego miałem kilka godzin do odjazdu pociągu. Czas na krótką wycieczkę. Najpierw ruchliwą DK 78 w kierunku zachodnim, a po kilku kilometrach od centrum miasta odbijam na północ w kierunku Częstochowy. Miasto pod Jasną Górą nie jest dzisiaj celem. W miarę spokojną DW 791 przejeżdżam przez Mrzygłód. Kiedyś było to samodzielne miasto, dziś "dzielnica" Myszkowa. W centrum na rynku pomnik ku czci powstańców styczniowych, którzy w tutejszych okolicach stoczyli bitwę z Rosjanami ( mamy wyjaśnienie utraty praw miejskich w XIX w.). Dalej Myszków właściwy. Za szpitalem porzucam główną drogę i jadę na zachód. Najpierw mijam "willowe" dzielnice, później już tylko lasy i pola. W Pustkowiu Lgockim skręcam na wschód do drogi DW 793. Jadę trekkingiem, więc bez większych oporów godzę się na jazdę po DDPiR. Oczywiście Bauma/Polbruk. Przejeżdżam Leśniaki i w Hubach Leśniackich obieram zdecydowanie bardziej wschodni kierunek. Po latach intensywnej eksploatacji górniczej i przemysłowej wyraźnie widać, że przyroda bierze te tereny w ponowne władanie. Przy drodze spokojnie pasie się sarna.

Zagłębie Dąbrowskie. Dzikie życie
Zagłębie Dąbrowskie. Dzikie życie © skaut
Po kilku kilometrach włączam się do ruchu na, omen-nomen, niezwykle ruchliwej DK 78. Intensywny ruch ciężarówek z węglem wypycha mnie w Porębie na boczne uliczki tego miasteczka. Blokowiska, zniszczone ulice, ogródki działkowe, biurowiec-widmo i puste hale dawnej fabryki maszyn "Poręba". Za osiedlem nowych domów jednorodzinnych przejeżdżam Czarną Przemszę i szlakiem rowerowym zmierzam do Zawiercia. Szeroka początkowo szutrówka przechodzi w wąską ścieżynkę.

Zawiercie.
Zawiercie. "Czerwony" szlak rowerowy © skaut

A za lasem już miasto. Ogródki działkowe sąsiadują z blokami, a te z zabudowaniami dawnej huty kryształu. Jeszcze tylko zapiekanka na stacji BP jako namiastka obiadu i jadę na dworzec. Wygodnym i pustym TLK wracam do Warszawy.

Zawiercie. Dworzec kolejowy
Zawiercie. Dworzec kolejowy © skaut

Przy tej okazji zaliczyłem gminy: Zawiercie, Myszków, Kozegłowy, Siewierz i Poręba.



Łomianki

Poniedziałek, 1 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto, Wycieczki
Powrót z pracy trochę dłuższą drogą - przez Łomianki, leżące na przeciwległym krańcu w stosunku do mojego Józefowa. Celem było zebranie trzech gmin graniczących z Warszawą od zachodu i północnego zachodu: Stare Babice, Izabelin i Łomianki.
Zanim do nich dojechałem zaliczyłem mozolny przejazd przez stolicę: Al. Ujazdowskie, Nowy Świat, Świętokrzyska, Prosta, Kasprzaka, Prymasa Tysiąclecia, Górczewska i Lazurowa. Do Górczewskiej miewałem ścieżkę rowerową, przy czym ciągle (niestety) nie jest to szczyt marzeń. A to ni z tego ni z owego zanika (np. na Kasprzaka, czy al. Prymasa T.). To, że na Górczewskiej przerzuca się z jednej strony na drugą, jeszcze bym przebolał, ale w tych miejscach tworzy ewidentnie kolizyjne miejsca z pieszymi.
Na końcówce Lazurowej i początku Kaliskiego przyczepił się do mnie kierowca jakiegoś dostawczaka. Przez otwarte okienko wykrzykiwał coś o braku wyobraźni. Nie wiem, o co mu chodziło. Cały czas jechałem przy prawej krawędzi jezdni, a że wyprzedzałem, czy częściej - omijałem stojące w korku samochody, cóż rower to nie samochód. Na moje pytanie:
- Ale o co chodzi?
Uzyskałem odpowiedź:
- O to samo.
Pogadaliśmy sobie.
Wzdłuż ul. Radiowej ścieżka rowerowa w pełni zasługuje na to miano, ale z akcentem na "ścieżka". Nigdy tu nie byłem na rowerze i było to dla mnie pewne odkrycie, że dróżkę w lesie można oznaczyć jako DDR.
Z terenu gm. St. Babice odbijam na chwilę do Mościsk leżących na terenie gminy Izabelin, a dalej już "prosta" droga do Łomianek, gdzie wyjeżdżam koło centrum handlowego.
Obok McDonalda przy ul. Pułkowej wjeżdżam w krzaczory i próbuję jechać wzdłuż niebieskiego szlaku turystycznego. Nawet nie wiedziałem, że są takie miejsca w Warszawie. Mnogość ścieżek rowerowych pod Mostem Północnym myli mnie nieco, ale metodą prób i błędów odnajduję właściwy kierunek. Dalej wzdłuż Wisły z elementem przełajów na placu budowy pod Mostem Grota-Roweckiego. Wycieczkę kończę na stacji Warszawa - Stadion. Nie chce mi się dalej pedałować drogą, którą rutynowo jeżdżę do pracy i z powrotem.

Mapka:


Zdjęcia z fotonotatnika zbieracza gmin:
Gmina Stare Babice © skaut
Gmina Izabelin © skaut
Gmina Łomianki © skaut

Nadarzyn-Raszyn-Lesznowola

Piątek, 8 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
W "gminnej" mapce widniała dziurka na  wschód od Grodziska Mazowieckiego. Tkwiły w niej trzy gminy: Nadarzyn, Raszyn i Lesznowola. W piątek po południu dziurka została zatkana. Po pracy szybki zjazd do stacji kolejowej Warszawa Powiśle, potem Kolejami Mazowieckimi do Brwinowa, a dalej już na własnych kołach.
Najpierw długi przejazd przez Brwinów ul. Pszczelińską (uwaga: pseudościeżka rowerowa, a w zasadzie DDPiR), w Otrębusach wjazd w ul. Madalińską, a później cały czas DW 720/DW 721, aż do Wisły w Gassach. Za Otrębusami już jestem na terenie gminy Nadarzyn. Przejazd przez las, aż do skrzyżowania z "gierkówką". Dalej robię zakos ulicą Brzozową, obok budującego się osiedla willi i rezydencji i w Lesie Sękocińskim wjeżdżam na teren gminy Raszyn. Ruch na 720 spory. Bardzo dużo TIR-ów, aż do skrzyżowania z DK 7. Skrzyżowanie w fazie przebudowy, która jak widać dopiero się zaczęła. Na moich oczach robotnicy wbijają tablice z napisem Skanska. Za skrzyżowaniem zjeżdżam na szutrowe pobocze z obawy o to, że jakiś rozpędzony TIR zrobi ze mnie miazgę. A jest ich o tej porze na tej drodze niewiarygodnie dużo. W Magdalence (tak tej samej, w której dogadywał się wiadomo kto z kim) zaczyna się ścieżka rowerowa, a zasadzie znowu DDPiR, która z małymi przerwami przez Lesznowolę ciągnie się aż do Piaseczna. W Piasecznie gigantyczny korek. Dzięki szczupłości roweru przeciskam się jakoś do przodu i po przejechaniu ciągu ul. Puławskiej (Warszawa) i Armii Krajowej (Piaseczno) jadę przez Chyliczki do Konstancina. Ruch znacznie spokojniejszy, a za Konstancinem prawie znikomy. Wymijam kilku szosowców i dojeżdżam do promu w Gassach. Na brzegu trwają przygotowania do festiwalu flisackiego, a ja za 5 zł przeprawiam się na drugi, "karczewski" brzeg Wisły. Dalej już tylko kilka kilometrów do domu.
Przedłużony tylko o godzinę powrót z pracy, a radość z tych gmin wielokrotnie większa.



Zdjęcia:
Nadarzyn (DW 720) © skaut
Sękocin. Budowa skrzyżowania DK 7 i DW 721 © skaut
Lesznowola © skaut
Prom Gassy - Karczew © skaut

Mienia

Niedziela, 3 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Wydarzenie historyczne. Pierwsza wycieczka rodzinna, w której wszyscy uczestnicy tzn. moja żona, córeczka i synek oraz niżej podpisany samodzielnie jechali na dwóch kółkach. Każdy na swoich. Kiedyś tam były już wycieczki we dwójkę, trójkę, a nawet czwórkę, ale przy największej liczbie uczestników - najmłodszy podróżował w foteliku. Czasy te odeszły w przeszłość. Synek opanował jazdę na dwóch kołach i co najważniejsze sprawia mu ona niesamowitą frajdę (prawie jak tatusiowi, a może nawet bardziej). Stąd - wczorajszy wyjazd. Wprawdzie krótki, ale zgodny z życzeniem dzieci - miało być do lasu i nad rzekę. Pojechaliśmy więc nad Mienię i ścieżką od mostku na DW 721 w Józefowie, kawałek czerwonym szlakiem "w górę" rzeki. Tam przerwa rekreacyjna przeznaczona na oglądanie wielkich dębów, drzew powalonych przez bobry i zjedzenie pierników. Powrót tą samą drogą.
Odcinek asfaltowy pokonany przez młodego na holu sztywnym (trailgator) - był zachwycony prędkością.

Rzeka Mienia w dolnym biegu © skaut
Wszyscy w komplecie: Skaut, Skautowa, Skautkówna i Skaucik © skaut



Chynów i Jasieniec

Niedziela, 3 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Trasa: Józefów - Sobiekursk - Góra Kalwaria - Dębówka - Czaplinek - Nowe Grobice - Chynów - Edwardów - Budziszyn - Budziszynek - Miedzechów - Nowy Miedzechów (powrót do Góry Kalwarii) - Moczydłów - Kawęczyn - Słomczyn - Cieciszew - Piaski - Gassy (prom) - Karczew - Józefów.
Poranna wycieczka po gminy: Chynów i Jasieniec. Biorąc pod uwagę "uzysk" w postaci dwóch gmin i liczbę przejechanych kilometrów (94) słaby interes. Ale tak bywa, gdy w mapie gminnej powstają dziury. Akurat te dwie jednostki samorządowe stanowiły lukę pomiędzy Wiślaną Trasą Rowerową przejechaną w 2013 r. i trasą BB Touru z 2014 r.
Rano bardzo zimno. Po przejechaniu kilkuset metrów zatrzymuję się i zmieniam koszulkę na wiatrówkę, w której będę jechał już do końca wycieczki. Pustawą DW 801 do Sobiekurska, a dalej DK 50 do Chynowa. Trochę większy ruch, w tym także TIR-ów, ale i tak spokojnie. Przecież mamy święto. Droga wygodna z szerokim poboczem, które zanika tylko w obrębie Góry Kalwarii. Zjazd z 50-ki przed Chynowem i o dziwo droga przez tę miejscowość ma takie samo oznaczenie. Edwardów zabudowany ładnymi nowymi domami na leśnych działkach i za Budziszynem (nie tym łużyckim) zagłębiam się w kwitnące sady. Lokalne drogi wąskie, ale pokryte gładkim asfaltem. Ruch na drodze żaden. Górek nie ma, ale nie jest też zupełnie płasko, takie falowanie drogi - jestem wszak na Wysoczyźnie Mazowieckiej. W Miedzechowie, już na terenie gminy Jasieniec krótka przerwa na przystanku. Zdejmuje ocieplane rękawki i wracam do Góry Kalwarii. Słońce zaczyna śmielej świecić i do domu coraz bliżej. Sympatyczny zjazd i podjazd za Kawęczynem i widać znak z oznaczeniem promu w Gassach. Zjeżdżam w Dolinę Wisły i widzę co chwilę kolarzy jadących w przeciwnym kierunku. Okazuje się, że w tym miejscu odbywają się jakieś zawody sportowe (triathlon). Jest to przyczyną śmiesznego nieporozumienia, gdy na skrzyżowaniu w Piaskach obsługa wyścigu, biorąc mnie za zawodnika, próbuje skierować mnie w inna stronę. Nieporozumienie wyjaśniam ze śmiechem i pokrótce jestem na promie. Dojeżdża jeszcze sympatyczna para na MTB, z którą w czasie niedługiego rejsu odbywam kurtuazyjną ale i miłą pogawędkę. Później tylko przejazd po betonowych płytach do DW 801 i szybki powrót do domu na śniadanie.
Mapka:

Ilustracje:
Wjazd do Gminy Chynów (DK 50) © skaut
Chynów. Urząd Gminy - dowód dla gminnych ortodoksów © skaut
Budziszyn (woj. mazowieckie) © skaut
Chynów. Ten Mi-2 już nie poleci © skaut
Chynów. Kościół © skaut
Tę dwójkę bikerów spotkam jeszcze na promie w Gassach © skaut


Łowicz - Warszawa

Niedziela, 26 kwietnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Po ubiegłotygodniowej wycieczce z Poznania do Łowicza pozostał niedosyt. Nie przejechałem wszakże zaplanowanego dystansu do samej stolicy. Dlatego dzisiaj postanowiłem tę lukę zapełnić wycieczką z Łowicza do Warszawy. Pobudka o 3:30, po której dałem sobie 15 minut na poranną toaletę, ubranie się, zapakowanie i wyjście z domu. O dziwo - udało się. Wychodzę w ciepłą noc i na rozgrzewkę kilkanaście kilometrów rowerem do Warszawy Wschodniej, aby się załapać na pierwszy poranny pociąg do Łowicza, który odjeżdża o 4:48. Przejazd byłby nawet miły, gdyby nie czerwona fala sygnalizacji świetlnej na ul. Grochowskiej. Zatrzymywałem się na światłach w sumie z 5 razy. Pomimo to na dworcu jestem 10 minut przed odjazdem pociągu. Zdążyłem jeszcze kupić bilet w kasie i pogawędzić chwilę z kierownikiem pociągu. Sam przejazd pociągiem dłużył się niemiłosiernie. Najpierw chciało mi się spać, potem - jeść. Do Łowicza dojechałem o 6:25 zjadłszy po drodze banana i przygotowaną w domu kanapkę.
Właściwą wycieczkę rozpoczynam w miejscu zakończenia poprzedniej, tzn. przed dworcem w Łowiczu. Nie jadę jednak DK 92 w kierunku Warszawy, tylko kieruję się DK 70 na Skierniewice, aby po kilkunastu kilometrach odbić z niej na Nieborów i Bolimów. Drogi puste. Zarówno "siedemdziesiątka", jak i lokalne drogi w mazowieckim interiorze.
Droga z Nieborowa do Bolimowa obsadzona zabytkową aleją, na razie smuci szarymi kikutami bezlistnych drzew. Fotografuję (z zewnątrz) Pałac w Nieborowie i Kościół w Bolimowie. Za Bolimowem wjeżdżam na teren województwa mazowieckiego. Na moment odbijam z "mojego" szlaku prowadzącego do Błonia i Ożarowa, aby zobaczyć drewniany kościół w Kurdwanowie (ładny) i przy okazji "zaliczyć" gminę Nowa Sucha. Szymanów znany z żeńskiego liceum i gimnazjum sióstr Niepokalanek, a także mąki szymanowskiej omijam "obwodnicą" po świeżo wytyczonej ścieżce rowerowej (bauma). Z daleka nad dachami wsi widać podwójne wieże kościoła, a wieś otaczają liczne cieki wodne wpadające do rzeczki o uroczej nazwie Pisia (dopływ Bzury). Dalej przez wieś o nazwie Kaski i Płochocin do Błonia. Z Błonia przez Rokitno (ciekawy, aczkolwiek o przyciężkiej bryle kościół) i za Święcicami wjeżdżam na DK 92. Odcinek Michałówek - Ożarów upstrzony znakami zakaz jazdy rowerem, którym nie towarzyszy jednak widoczne ścieżki rowerowe. Jak tu jeździć, jak żyć?
Z kronikarskiego obowiązku odnotuję, że zaraz po wyjeździe z Łowicza poczułem na twarzy pierwsze krople deszczu, ale przez większość drogi nie był zbyt uciążliwy. Ot takie kapanie, dopiero za Ożarowem nasilił się tak, że przybrał postać regularnego opadu. Nie chciało mi się zatrzymywać i odziewać w kurtkę przeciwdeszczową, bo było nad wyraz ciepło. Zwłaszcza, że Warszawa była na wyciągnięcie ręki. Wprawdzie tablica za Ożarowem wskazywała bodajże: "Warszawa 25 km", ale po chwili już było widać wieżowce Woli, w tym najwyższy chyba ciągle wzniesiony onegdaj przez Daewoo. Jeszcze tylko Bronisze, Mory i już Warszawa. Bemowo, Wola i kończę wycieczkę na Rondzie Daszyńskiego. Zbiegam na stację metra i dopiero teraz czuję jak jestem mokry. Ludzie też jakoś tak dziwnie na mnie patrzą. To pewnie z powodu pasma błota, ciągnącego się na moim "tyle" od kasku, poprzez plecy i kończącym się na siedzeniu. Widzę, że i nogi mam jakieś taki "szare". W kilka minut jestem na stacji Warszawa Stadion, przesiadka na Wschodnim do SKM-ki w kierunku Otwocka i mogę zjeść drugą kanapkę zabraną na wycieczkę. Kolejką jadą zawodnicy na "Mazovię", jakiś dowcipny pokazuję na moją kolarzówkę i pyta, czy startuję razem z nimi? No nie. Kilkanaście minut po jedenastej siadam z rodziną do śniadania.
(Zaliczone 6 nowych gmin, w tym Baranów, co powoduje, że powiat grodziski mam już cały).
Mapki:

Zdjęcia:
Do Nieborowa w lewo (DK 70) © skaut
Nieborów. Pałac © skaut
Zabytkowa aleja Nieborów - Bolimów © skaut
Bolimów. Kościół pw. Św. Trójcy © skaut
Kurdwanów. Kościół pw. Przemienienia Pańskiego © skaut
Rokitno. Kościół pw. Wniebowzięcia NMP © skaut
Warszawa. Rondo Daszyńskiego © skaut

Poznań - Łowicz

Niedziela, 19 kwietnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Poznań
Skautowa powinność zawiodła mnie w piątek (17.04.2015) do Poznania, gdzie w szacownych murach I LO im. K. Marcinkowskiego, zwanego pieszczotliwie "Marcinkiem" odbywał się Zjazd Strategiczny ZHR. Wyjazd poza Warszawę zrodził w mej głowie pomysł, aby wykorzystać to rowerowo. Przejazd "tam" raczej odpadał z tej racji, że jechałbym po pracy, przez całą noc, a w efekcie przez sobotę byłbym nieswój - mówiąc eufemistycznie. Ale z powrotem, czemu nie? W efekcie odpowiednio wcześnie kupiłem bilet na IC i za całe 49 zł przejechałem w 2,5 h do Poznania wraz z rowerem. Pociąg był międzynarodowy - do Berlina i Oberhausen, w związku z czym w wagonie "niemieckim" było wystarczająco dużo miejsca na rowery (8 wieszaków). Rower jechał tylko jeden. Mój. W Poznaniu chwila konsternacji z uwagi na rozkopy w okolicy dworca, ale jakoś się z nich wygrzebałem i po paru minutach wylądowałem w "Marcinku". Cała sobota zeszła mi na udziale w wymienionej "imprezie", poza krótkim wyjściem na wieczorną mszę do pobliskiego kościoła pw. Św. Michała. Z zewnątrz OKROPNY. W środku - lepiej. Widać wielkopolskie umiłowanie do ładu i porządku.
Zimny poranek
Niedzielną pobudkę ustawiłem sobie na 5:00. Zanim się ogarnąłem (mycie, picie, jedzenie, pakowanie) zleciała godzinka. Chwilę po 6-ej startuję spod szkoły. Założenie było takie, aby dojechać do Warszawy, co dałoby w sumie 300 km. Na razie pogubiłem się jednak w Poznaniu. Nie tyle, żeby to nazwać pobłądzeniem, ale z powodu tych rozkopów przejechałem przez miasto nie tą drogą, co sobie wyznaczyłem. Po prostu nie ustawiłem się na właściwym pasie jezdni, a dalej to już poszło. Ani na chwilę nie straciłem orientacji, gdzie jestem i po kilkunastu minutach jechałem już "starą dwójką", czyli obecnie DK 92 w kierunku Warszawy, aczkolwiek tablice kierunkowe w Poznaniu uparcie informowały, że droga prowadzi do Wrześni. Dodam tylko, że miałem ewidentnie "czerwoną falę", gdyż, aż do wyjazdu z miasta cierpliwie czekałem na wszystkich skrzyżowaniach na zielone.
Pusta droga
DK 92 była jak wymarła. Zapewne z powodu niedzieli, pory dnia, ale też otwarcie autostrady swoje zrobiło. Większy ruch zauważyłem tylko około dziesiątej, a później dopiero po piętnastej, ale i tak był prawie niezauważalny. Za Swarzędzem dojrzałem nadjeżdżających z naprzeciwka dwóch kolarzy. Machnąłem im ręką i tyle ich widziałem. Korzystne dla rowerzystów przeniesienie ruchu na A2 spowodowało też widoczne zamieranie przydrożnych interesów. Wiele stacji benzynowych, zwłaszcza tych niesieciowych zamkniętych na głucho. Przejeżdżałem tą drogą dwukrotnie samochodem w latach 90-ych i wtedy tętniła życiem i nieustającym potokiem pojazdów. A teraz? Takie Krośniewice będące centralnym skrzyżowaniem Polski, z uwagi na krzyżujące się tu DK1 i DK2, teraz - jeszcze  po wybudowaniu obwodnicy miasta przypominają Chłodnicę Górską z filmu "Auta".
Krótkie postoje
Ciągle się uczę, aby nie tracić czasu na niepotrzebne postoje i przestoje. Pierwszy wypadł we Wrześni. Zjechałem z głównej, jeszcze dwupasmowej, drogi i przejechałem przez miasteczko. Zrobiłem zdjęcie kościoła i ryneczku - w końcu to wycieczka, kanapka w rękę i jadę dalej. Za miastem "92" to już jednopasmówka (uwaga bez szerokiego pobocza, aż do Goliny). Za to przed Strzałkowem ciąg pieszo-rowerowy, który urywa się za tą miejscowością. Jakiś dysonans pomiędzy jej dewizą "właściwy kierunek" i stojącym obok znakiem zakaz ruchu rowerów. Kolejny krótki postój przy wjeździe do Konina. Na tyle, aby zrobić zdjęcie tablicy z nazwą miasta. Szybki przejazd przez Konin. Na stadionie mają jakąś giełdę czy bazar, bo tylko tam widziałem większe skupienie ludzi. Wyjazd po śmiesznych hopkach, trochę przypominających drogę Gorlice - Dukla. Kolejny postój z krótkim siedzeniem na ławeczce wypadł w Kole. Znowu zjechałem z głównej, zatrzymałem się pod ratuszem. Kanapka, banan, picie, parę zdjęć i jadę dalej.
Podstępna pogoda
Pogoda w zasadzie mi sprzyjała. Przede wszystkim było zimno, ale na to byłem przygotowany zabierając zimowy strój: długie spodnie i kurtkę softshelową, pełne rękawiczki, ciepłe skarpety i dwa buffy, jeden pod kask, drugi na szyję. Nawet miałem pokrowce na buty, ale ich nie wyciągałem z podsiodłówki, choć początkowo zimno było w palce od stóp. Pierwsze trzy godziny w pełnym słońcu, następnie około 2 godzin pod zachmurzonym niebem i dalej znowu w słońcu. Wiatr wiał z zachodu i północnego zachodu i zasadniczo mnie popychał. Gorzej było tylko na odcinku Koło - Kłodawa, gdzie droga odbija w kierunku pn-wsch i wiatr stał się przez to bardziej boczny, a ja jechałem w jakimś dziwnym ukosie. Na tyle mnie to zirytowało, że zatrzymałem się w Kłodawie na Orlenie, gdzie zrobiłem sobie kwadrans relaksu: espresso, cola + woda do bidonów. Za Kłodawą wyjechałem z województwa wielkopolskiego i wjechałem do Łódzkiego. Wspomniane Krośniewice "zdobyłem" z południowej flanki, tzn. nie pchałem się na obwodnicę tylko wjechałem bocznymi, wiejskimi drogami.
"Och Kutno! Okrutne Kutenko!"
Co jest w tym Kutnie, że ono nieraz jak nożem utnie. W niedzielę ucięło mi plan jazdy do "samej Warszawy". Z trasy wysyłałem od czasu do czasu sms-owe meldunki do żony. W Kutnie, w czasie (zasłużonej) przerwy obiadowej w McD wybiegł mi naprzeciw zwrotny sms od żony, z którego wynikała delikatna sugestia ukryta w pytaniu, czy zdążę na wspólną kolację w domu? Przekalkulowałem w głowie dystans, czas potrzebny na jego pokonanie i jeszcze konieczność jazdy do Józefowa i wyszło, że zejdzie mi jeszcze z 5 godzin (co najmniej). Trochę późno. Z rozkładu jazdy wynikało zaś, że z Łowicza mogę mieć bezpośredni pociąg do Józefowa i na ósmą wieczorem mogę być w domu. Pokusa okazała się nieodparta. Do Łowicza ok 45 km przejechałem już "na luzie", wiedząc, że mam jeszcze zapas czasu. Na dworzec przyjechałem na 25 min. przed odjazdem pociągu. Jak się okazało było to akurat "na styk", gdyż musiałem odstać w dłuuugiej kolejce do biletomatu. Pani w okienku z wiadomych tylko sobie powodów biletów nie sprzedawała. Elektryczny Zestaw Trakcyjny Kolei Mazowieckich wtoczył się na stację, zapakowałem się z rowerem i spędziłem nudne 2 h i 22 min. w pociągu. Zmarzłem tak naprawdę dopiero w nim. Za to w domu ciepłe przyjęcie przez najbliższych. Zjedliśmy razem kolację i jeszcze młodemu poczytałem rozdział z przygód Baltazara Gąbki. Zasnąłem niedługo po tym, jak uczestnicy wyprawy dowiedzieli się, że przed wjazdem do Kibi-Kibi trzeba najpierw wyprawić się do Cynamonii...


W sumie jestem z wycieczki zadowolony, chociaż skończyłem ją wcześniej niż planowałem. Ale wyszedł mi najdłuższy (na razie) dystans w tym roku i nazbierałem kolejnych 25 nowych gmin do kolekcji.
Mapka z trasą:

Kilka ilustracji:
Marcinek w porannym słońcu (I LO Poznań) © skaut
Września. Kościół pw. Wniebowzięcia NMP i św. Stanisława (fara) © skaut
Strzałkowo. Jakiś dysonans pomiędzy dewizą miejscowości, a znakiem drogowym © skaut
Koło. Widok ul. Mickiewicza z Rynku © skaut
Pusta DK 92 w niedzielne popołudnie (okolice Łowicza) © skaut
Łowicz Główny. Na dzisiaj wystarczy © skaut

Mińsk Mazowiecki i okolice

Niedziela, 29 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
To nie tak miało być
W planach na dzisiaj były Siedlce, to znaczy poranny przejazd pociągiem do Siedlec, a następnie niespieszna wycieczka ok. 100 km z zebraniem w drodze powrotnej  6 gmin wschodniego Mazowsza. Aby skorzystać z opcji kolejowej musiałem dotrzeć do jakiejś najbliższej stacji Kolei Terespolskiej wiodącej przez Siedlce. Padło na Cisie oddalone ok. 15 km od Józefowa. Ze wstaniem nie miałem problemu, pomimo zmiany czasu. Ale czy to zbierałem się zbyt długo (czyt. grzebałem), czy też jechałem zbyt wolno (chociaż prędkość na liczniku nie schodziła poniżej 30 km/h), w każdym bądź razie na stację dotarłem o 3 min. za późno. A może to przez mój legalizm. Podejrzewam, że na skrzyżowaniu DK 17 i DW 721 jest pętla indukcyjna, bo stałem i stałem na czerwonym, aż przyjechał jakiś samochód i dopiero wtedy zrobiło się zielone.
Ponieważ z domu wyjechałem na czczo, usiadłem na stacyjnej ławeczce, zjadłem jedną z dwóch kanapek przeznaczonych na dzisiejszy dzień i popiłem wystygłą herbatą z bidonu. Swoją drogą bidony termiczne są stanowczo przereklamowane. Nawet Zefal z podwójnymi ściankami i chyba jakimś żelem w sreberku pomiędzy nimi. A może tak jak inne produkty po iluś tam użyciach tracą swoje właściwości i trzeba kupić nowy? Przy pierwszym śniadaniu postanowiłem zrealizować Plan B. Przecież nie będę czekał całej godziny do następnego pociągu. Mój wybór padł na

Okolice Mińska Mazowieckiego

Najpierw DDR-em z polbruku wzdłuż DK 2 do samej "stolicy" powiatu mińskiego. Na szczęście od Dębego Wielkiego DDR przechodzi w wygodną asfaltową "serwisówkę", aby od skrzyżowania z krajową 50-ką w Stojadłach niestety znowu stać się "baumociągiem". Jest zimno i mgliście.
Droga na Mińsk Maz. © skaut
Po nieudanym "sprincie" na stację, jadę teraz wolniej i czuję, że coś za mocna odparowuję i ewidentnie marznę. Decyduję się na kawę i ogrzanie w McD (jestem klientem nr 1!). Po przerwie jadę dalej do Mińska Mazowieckiego. Tutaj władze w kwestii polityki rowerowej bawią się w piekło-niebo. Droga dla rowerów pociągnięta wzdłuż "starej" DK 2 raz przybiera postać pasa dla rowerzystów wymalowanego na jezdni (niezłe), aby w innym miejscu, po kilkudziesięciu metrach wskakiwać na chodnik wyłożony kostką (słabe). Ale przynajmniej zjazdy są obniżone.
Nigdy nie należałem do admiratorów miast i miasteczek na Mazowszu. Za często przypominają ulicówki, które kiedyś tam przed laty napuchły okolicznymi ulicami. Sam Mińsk Mazowiecki też nie poraża mnie swoją urodą. Za kościołem - uczciwie przyznaję: utrzymanym w ładnej barokowej szacie - skręcam na lokalną drogę w kierunku Jakubowa. Tej gminy jeszcze nie mam w swej kolekcji. Straszny miński asfalt zaraz za miastem zamienia się w nawierzchnię, taką że palce lizać. Zastanawiam się, czy nie położyli jej w pakiecie razem z budową obwodnicy Mińska w postaci obecnej S2. A propos S2 - z wiaduktu nad nią wygląda jak wymarła:
Widok na S2
Widok na S2 © skaut
Podobnie pusto jest na "mojej" lokalnej drodze, którą dojeżdżam do wsi gminnej

Jakubów

Pierwsze co mnie zaskakuje, to nowiutka siłownia "pod chmurką" wybudowana w centrum wioski ze środków UE w ramach polityki spójności. Tak mnie jej widok zaskakuje, że nawet nie zrobiłem zdjęcia. Rozumiem, że w Brukseli uznali, iż naród u nas wątły, słabowity (szczególnie na wsi) i dla spójności wszystkich 28 krajów UE trzeba tę wątłość i słabowitość wygonić żelazem przekutym w rozmaite atlasy i steppery, tudzież huśtawki dla dorosłych. Nie siliłbym się na sarkazm, gdybym przed laty nie posmakował pracy na roli. Wprawdzie w okresie wakacji i adekwatnie do pacholęcego wieku, ale jednak. Ostatnią rzeczą, jaka by mi przyszła do głowy, po całym dniu pracy - byłoby pójście na siłownię. A może ja się nie znam, może teraz jest inaczej niż w latach 80-ych XX w.?
Jest jeszcze w Jakubowie kościół neogotycki. Swoją drogą muszę kiedyś zbadać temat skąd tu tyle neogotyckich kościołów? Dębe Wielkie, Jakubów, odwiedzony dwa tygodnie temu Osieck.
Jakubów (pow. miński). Kościół
Jakubów (pow. miński). Kościół © skaut

Za Jakubowem droga już gorsza. Ciągnie się taka aż do Kałuszyna. Tam wjeżdżam na krajową "dwójkę", by po kilku kilometrach skręcić na północ w kierunku na Liw i Węgrów (DW 697). W tych gminach byłem już w zeszłym roku i dzisiaj się nie wybieram. A Węgrowa nie lubię, bo nadużywają tam znaku zakazu B-9. Siłą rzeczy opuszczam powiat miński, aby na chwilę odwiedzić
 
Powiat węgrowski
.
Prosta droga, jak od linijki faluje na pagóreczkach charakterystycznych dla tej okolicy. Wreszcie po paru kilometrach jest gmina Grębków. Wioska nawet zadbana. Kościół neogotycki - a jakże, poczta, bankomat. W centrum wsi skręcam na zachód i już rozumiem dlaczego mi się tak dobrze do tej pory jechało. Wiadomo - z wiatrem. Teraz wieje mi w twarz. Może nie za silnie, ale odczuwalnie. Smuteczek rozwiewa za to ten widok:
Bociek. Wiosna 2015
Bociek. Wiosna 2015 © skaut

Na widok pierwszego w tym roku bociana cieszę się, jak nie przymierzając Max Paradys pod koniec "Seksmisji". W miejscowości Cierpięta skręcam na południe, a zarazem wjeżdżam na teren gminy Wierzbno (pow. węgrowski). Po kiepskim asfalcie docieram z powrotem do Kałuszyna. Po prawej mijam Zalew Karczunek, który jest chyba jakąś lokalną atrakcją oraz dumą miejscowych włodarzy. Oznakowany tak, że trafić można zewsząd. Dojeżdżam do kościoła (neogotyk!). Dziś Niedziela Palmowa, więc sprzedawcy palemek przycupnęli pod murem i na chodniczku z nadzieją na zarobek.
Niedziela Palmowa. Kałuszyn
Niedziela Palmowa. Kałuszyn © skaut

Wracam na krajową Dwójkę, aby niezadługo skręcić na Mrozy. Zanim jednak skręciłem zobaczyłem ... . No właśnie, zrobiłem zdjęcie i nie mogę teraz napisać, jak mówił śp. red. Bohdan Tomaszewski: "szkoda, że Państwo tego nie widzą!". Oto przed Państwem

Złoty Ułan

Złoty Ułan. Kałuszyn (Polska)
Złoty Ułan. Kałuszyn (Polska) © skaut
Czy muszę coś dodawać? Uczcić pamięć bohatera to rozumiem. Historia, Bóg, Honor, Ojczyzna - jak najbardziej. Pomnik - oczywiście. Ale TAKI? Toż to kicz w czystej postaci. Nie tylko oczy bolą, ale i zęby jak się na TO patrzy.

Skręcam na Mrozy. Niezły asfalt, droga z górki, słoneczko przygrzewa. W Mrozach kościół, wydaje się, że chrześcijański, ale w formie kojarzy mi się z budowlą dla wyznawców religii spod znaku półksiężyca.
Mrozy. Kosciół pw. Św. Teresy
Mrozy. Kościół pw. Św. Teresy © skaut

Jak z tą demografią w Europie dalej tak będzie, i zaleją nas "Kalormenowie", to na meczet akurat się nada.
Dalej Cegłów, który wcale nie ma cegieł w herbie tylko kłosy i głowę Św. Jana Chrzciciela. W Cegłowie dwa kościoły: jeden gotycki (chyba taki prawdziwy), ale z barokową fasadą (ciekawe, ciekawe). Drugi - położony niedaleko neogotycki oczywiście (Mariawici). Po drodze wieś

Boża Wola
Nazwa adekwatna do dzisiejszego dnia (Mk 14, 36).
Boża Wola (pow. miński)
Boża Wola (pow. miński) © skaut

Wjeżdżam do Siennicy. Otwiera mi się ładny widok na front barokowego kościoła pofranciszkańskiego.
Siennica. Kościół
Siennica. Kościół © skaut

Skręcam w kierunku Kołbieli i znaną mi już wcześniej drogą jadę przez laski i pola. Mijam po drodze "Kolumnę Maryjną" ustawioną przez kogoś na prywatnej działce. Obok pasą się gęsi, łażą perliczki, ujada pies. Kolumna nie jest z tych barokowych, takich jakie można zobaczyć na rynkach dolnośląskich miasteczek, w Czechach i innych dawnych ziemiach Habsburgów. Tylko taka nasza, swojska wręcz. O taka:
Black Madonna (pray for us)
Black Madonna (pray for us) © skaut

Trochę głupio się przyznać, ale w dalszej drodze zastanawiałem się, czy figura nie jest aby z plastiku i czy nie jest pusta w środku? Straszne.

Kołbiel

Miejscowość znana z ronda, które się ustawicznie korkuje. Krzyżują się na nim DK 50 (tzw. wschodnia obwodnica Warszawy) i DK 17 (Warszawa - Lublin). Zanim się dojedzie do ronda trzeba się przejechać nieprzyjemny kawałek "50-ką". Dyskomfort potęgują rurowe bariery pomiędzy jezdnią, a chodnikiem. Ruch jak na niedzielę spory. TIR-y ciągną całymi stadami. Jeden z nich tak się rozpędził, gdy mnie wyprzedzał, że chyba żółta skrzyneczka zrobiła mu  "słitfocię", którą za jakiś czas prześle mu Inspekcja Transportu Drogowego wraz z numerem konta. A ja niczemu nie winny zmykam czym prędzej na lokalną drogę do Celestynowa. O niebo przyjemniejsza niż 17-ka w kierunku Warszawy.

Znowu cicho i spokojnie
.
Las, ptaki świergolą, kwitną zawilce
Zawilce. Celestynów (rezerwat) © skaut

Za Dąbrówką mijam stojącego na przystanku szosowca starej daty. Chyba na kogoś czekał. Taki suchy, żylasty, w kolarskiej spłowiałej czapeczce z daszkiem do góry. Kolarzówka błyszcząca chromami. Za kilkanaście lat też może taki będę.
Dojeżdżam do Otwocka. Nie wiem, czy jakiś maraton MTB się tu nie odbywa, bo wymijam kilku chłopaków na góralach z jajowatymi numerami startowymi na kierownicach. Jeszcze tylko stary most, dawno nieczynnej wąskotorówki nad Świdrem (dużo wody) i już Józefów.
Rz. Świder w Józefowie
Rz. Świder w Józefowie © skaut

Pierwsza setka w tym roku (plus ćwiartka "setki") i 6 nowych gmin. Udała mi się ta niedziela.
Mapka:


Paris, Paris ... (Parysów)

Niedziela, 15 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Dziś wycieczka "na lekko" do dawnej guberni siedleckiej. Wczesna pobudka (05:00) wcale nie sprawia, że szybko wyruszam na trasę. Zanim się zebrałem, zjadłem owsiankę, zrobiłem kanapki i herbatę do bidonu, dochodziła 7 rano. Przynajmniej nie muszę świecić lampką. Gdyby nie zachmurzone niebo byłoby jeszcze jaśniej. Przez Otwock i Karczew do ronda w Sobiekursku, a następnie odbijam na DW 805 nominalnie i de facto prowadzącą do Wilchty. Jadę w kierunku wschodnim i niestety pod wiatr. W Warszawicach uwieczniam kościół:
Kościół pw. Św. Jana Chrzciciela. Warszawice © skaut
Zmagając się z wiatrem dociągam do Pilawy. Chwilowy postój techniczny. Jem kanapkę i jednocześnie podnoszę siodełko. Mam nadzieję, że w dalszej drodze kolana nie będą się odzywały. Po 3 km dojeżdżam do skrzyżowania z krajową "17". Dylemat: czy skręcić w kierunku na Garwolin, czy jechać prosto rozwiązuje się jakoś sam. Jadę prosto do końca DW 805. Wreszcie więcej lasów, lepszy asfalt i prawie pusta szosa. Gdyby nie wiatr, byłaby sielanka. W międzyczasie zwalczam chwilową niemoc, przyspieszam i moim oczom ukazuje się widok na Paryż (no prawie tak samo ładny), czyli na Parysów - wieś gminną, która kiedyś była miasteczkiem. Prawa miejskie utraciła, jak większość okolicznych miejscowości, po Powstaniu Styczniowym.
Widok na Parysów i kościół pw. Wniebowzięcia NMP © skaut
W Parysowie skręcam na Wilchtę i pokonując ostatnie dzisiaj podmuchy wiatru wjeżdżam na DK 76. Wcześniej przekraczam granicę drugiej już dzisiaj, nowej dla mnie gminy - Borowie.
Teraz już z górki. Dosłownie i w przenośni, bo pomaga wiatr (zmieniłem kierunek jazdy) i ponad połowa zaplanowanego dystansu za mną. Dojeżdżam do Garwolina. Na ulicach pusto. Nieliczni przechodnie spieszą do kościoła:
Garwolin. Kolegiata pw. Przemienienia Pańskiego © skaut
W Garwolinie droga dla rowerów wymalowana na czerwono jako odrębny pas na starej "siedemnastce". Wyjeżdżając z miasta chwilę się waham, bo "17" jest w tym miejscu ekspresówką. Raczej intuicyjnie przecinam ją jadąc w kierunku na Miętne, a następnie skręcając na Jagodne. Po chwili włączam się do ruchu na drogę w kierunku Warszawy, która straciła status "eski" i na powrót jest starą DK 17. Pchany przez wiatr dojeżdżam do skrzyżowania, na którym już dzisiaj byłem i "wracam" do Pilawy. Do pociągu mam jeszcze 15 min. Spokojnie kupuje bilet i jeszcze udaje mi się skorzystać z myjki samochodowej, dzięki której mój rower pozbywa się błota i piachu, którego nałapał przez 75 kilometrów. Dystans może nie imponujący, ale mam nadzieję, że się rozkręcę do końca miesiąca. W dodatku przybyły cztery nowe gminy: Parysów, Borowie, Garwolin i Miasto Garwolin.

Stacja kolejowa w Pilawie.
Jeszcze mapka:

Siennica. Mińsk Mazowiecki

Niedziela, 1 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Dziś wycieczka do Mińska Mazowieckiego. Po raz pierwszy na kolarzówce od 10 listopada ub. r. trochę obawiałem się, czy noga po kontuzji sprzed miesiąca wytrzyma ten przejazd. O dziwo - wytrzymała. W planach miało być 25 km więcej i zahaczenie o Cegłów, Mrozy i Kałuszyn. Ale wyszło, jak na obrazku (mapce). Przy okazji wpadły 3 nowe gminy: Siennica, Gmina Mińsk Mazowiecki i Miasto Mińsk Mazowiecki.
Dystans "skrócił się" z powodu mojego porannego powolnego rozruchu. Jako niskociśnieniowiec nie lubię porannych zrywów. Tak więc zanim zrobiłem sobie kanapki i herbatę na drogę, przekąsiłem coś w domu, zamiast szóstej z minutami zrobiło się wpół do ósmej. Giant dawno nie ujeżdżany wyrywa się do przodu, a ja w porannej mgle docieram do Kołbieli i na rondzie słynnym z Radia Kierowców, gdzie krzyżują się DK 17 i DK 50 odbijam w stronę Mińska Mazowieckiego. Za Kołbielą odbijam w stronę Siennicy i szosą z niewielkim ruchem, przez lasy dojeżdżam do tej miejscowości.

Nie zatrzymuje się, choć z pewnym zainteresowaniem oglądam z wysokości siodełka miejscowy kościół połączony z budynkiem wyglądającym na dawny klasztor. Przy wyjeździe mijam jeszcze dwór położony w rozległym parku, a w zasadzie czymś co kiedyś było parkiem. Robi się przyjemnie.

Przed Mińskiem Maz. wymija mnie dwóch kolarzy na szosówkach. Pozdrawiamy się w przelocie. Mińsk Mazowiecki z początku mnie nawet przyjemnie rozczarowuje. Spostrzegam imponujący biały kościół z dwiema wieżami, którego się w tym mieście nie spodziewałem.

W maleńkiej cukierni kupuje pięć pączków serowych, którymi po drodze wyrównuje bilans kaloryczny. Zaskakują mnie pasy dla rowerów wymalowane w ciągu jezdni, niestety kończą się po kilkuset metrach. Dalej, aż do wyjazdu z miasta droga dla rowerów to baumociąg. Za Mińskiem jadę przez moment główną jezdnią, a później aż do Nowej Dęby równoległa drogą techniczną z całkiem niezłym asfaltem. Dalej, aż do zjazdu na drogę [721] DDR. Od Brzezin przez Duchnów do Wiązowny. Znowu wymijam się z kolarzami, pozdrawiam się z 4 chłopakami na szosówkach jadących w przeciwną stronę. Wygląda na to, że mamy renesans kolarstwa szosowego.
W Wiązownej wielkie tłumy ludzi. Droga obstawiona sznurami samochodów, najpierw myślę, że może do kościoła, może jakiś odpust, dopiero, gdy widzę truchtających biegaczy z numerami startowymi i radiowozy zamykające ruch kojarzę, że także w Wiązownej organizowany jest bieg Tropem Wilczym z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Uznanie dla organizatorów, a przede wszystkim:
BOHATEROM - CZEŚĆ I CHWAŁA!