Druga w tym roku próba przejechania więcej niż 100 km. Dopiero. Niestety, tak wyszło. Sama wycieczka tyle nawet nie miała, ale z dojazdami się uzbierało. Coraz mniej gmin niezaliczonych mam niedaleko od domu. Kotuń i sąsiednie gminy Podlasia były wyjątkiem. Dojazd metodą kombinowaną, tzn. na rowerze do Cisia, tam wsiadam w pociąg w kierunku Siedlec i wysiadam w Kotuniu. Jest niedzielny, słoneczny poranek. Cisza i spokój. W pociągu garstka pasażerów, głównie młodzież odsypiająca gorączkę sobotniej nocy. Pustą ulica wyjeżdżam z Kotunia i przecinam "krajówkę" (DK2). Na początek trochę asfaltu, ale za Tymianką - niespodzianka. tym razem nie szuter, ale bruk i to jaki! Drogę wyłożono kamieniami, które wyglądają jak jajowate otoczaki wyciągnięte z koryta rzeki. I Pewnie nimi są - nie widać żadnego śladu obróbki kamieniarskiej. Ale ułożono je pieczołowicie obok siebie. Wrażenie z jazdy szosówką - niezapomniane. zmagam się z tym odcinkiem co niemiara i gdy tylko można uciekam na gruntowe pobocze. Ze zdziwieniem odkryłem później, że ten odcinek to jakiś fragment na Stravie, a mój przejazd łapie się na 5. miejsce. Na szczęście brukowy odcinek kończy się na rozdrożu (do Opola!) i dalej były już dobre, a czasami nawet bardzo dobre asfalty. Dojeżdżam do Mokobodów, drugiej gminy dnia dzisiejszego. Właśnie trwa poranna msza św., więc nici ze zwiedzania klasycystycznego kościoła. Szkoda, bo tak (podobno) miała wyglądać Świątynia Bożej Opatrzności w Warszawie w swym pierwotnym kształcie wg zamierzeń z XVIII w. Projektant bynajmniej ten sam - Jakub Kubicki, tutaj fundatorem był Jan Onufry Ossoliński. Z Mokobodów kieruję się na wschód i w Podleśnie wjeżdżam na DK63. Ruch na szczęście niewielki. Dojeżdżam do Bielan, nieładnej wsi gminnej z której uciekam dalej na wschód w kierunku Patrykóz i Kożuchowa. Przyjemną droga dojeżdżam do Paprotni i na chwilę zatrzymuję się pod drewnianym kościołem pw. św. Bartłomieja Apostoła. Kościół o tyle ważny, że od 1876 r. do 1905 był zamknięty dla parafian, za pomoc udzielaną unitom przymusowo wcielonym do prawosławia. Podobno mimo zamknięcia przez prawie 30 lat, w kościele potajemnie odprawiano msze św. i nabożeństwa, a wierni dostawali się do środka podkopem albo przez okno. Dalej na wschód - do Przesmyków, w których zmieniam zasadniczy kierunek jazdy i "zawracam" w kierunku Siedlec. Jest pod wiatr! Po drodze Mordy z przestrzenią w środku miejscowości przypominającą rynek. Sztetl raczej, niż miasto. W 20-leciu międzywojennym połowę populacji stanowili Żydzi, wymordowani w czasie II w. ś. przez Niemców w Treblince. Rzucam okiem na niszczejący pałac Ciecierskich i bocznymi drogami przez gminę Zbuczyn jadę do Siedlec. Zabudowa powoli zamienia się w miejską, pojawiają się jakieś zakłady przemysłowe. Dojazd na stację kolejową mam na wskroś kolejarski, bo ulicami: Torową i Kolejową. Pół godziny do odjazdu pociągu w kierunku Warszawy, to akurat tyle, aby zamówić i zjeść zapiekankę i wypić zimną colę. W pociągu za to robi się tłoczno. dobrze, że wsiadałem na stacji początkowej, bo później rowerzyści dosiadający się na kolejnych stacjach ostro walczyli o miejsca dla swych jednośladów. Wysiadam w Cisiu i "dokręcam" te naście kilometrów do domu.
Poranny dojazd na stację kolejową w Cisiu, przed właściwą wycieczką "wokół Siedlec". Pociąg miałem o 06:10. Zdążyłem. Wpisuję oddzielnie, aby mi się ślad wycieczki nie "skleił" z jazdą pociągiem.
Takie już bowiem mam dziwactwo, że zamiast szukać dalekich cudów przyrody, zamiast gonić za zgiełkiem po targowicach świata, doznaję największych rozkoszy, gdy wpatruję się w dno cichych strumieni i rzek, gdy przykładam ucho do starych mogił, których szeptu mrocznych dziejów nikt nie słucha (Z. Gloger, Dolinami rzek)