Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2015

Dystans całkowity:955.35 km (w terenie 1.86 km; 0.19%)
Czas w ruchu:40:04
Średnia prędkość:23.84 km/h
Maksymalna prędkość:50.20 km/h
Suma podjazdów:2491 m
Maks. tętno maksymalne:177 (95 %)
Maks. tętno średnie:137 (74 %)
Suma kalorii:33808 kcal
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:68.24 km i 2h 51m
Więcej statystyk

Józefów

Niedziela, 31 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Przejazd "techniczny" po mieście. Przeprosiłem się ze starym siodełkiem i zrobiłem mikro pętelkę, aby sprawdzić ustawienia. przy okazji umyłem rower.

Józefów - Warszawa

Piątek, 29 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Przejazd: dom - praca - dom.

Warszawa - Józefów

Czwartek, 28 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Dom - Praca - Dom. Rano chłodno i pod wiatr. Po południu lepiej. Wraca chęć do jazdy, ale sił jakby mniej.

Warszawa

Poniedziałek, 25 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Poniedziałkowy przejazd na trasie: dom - praca - dom, czyli w tutejszym slangu DPD. Czuję jakieś znużenie. Po południu lekka mżawka, która złapała mnie na Wale Miedzeszyńskim zmieniła się w regularny deszcz.

Warszawa - Józefów

Piątek, 22 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
W ciepły piątek "przeprosiłem się" z rowerem. Standard - droga do pracy i po południu powrót do domu. Ciekawostka - na ścieżce wzdłuż Czerniakowskiej widzę "ostrokołowca" jadącego w maseczce przeciwpyłowej.
W Józefowie na skrzyżowaniu ciekawy banner, zapowiedź uroczystości nadchodzącej w najbliższą niedzielę:
Józefów. Ciekawy banner © skaut

Brevet 400 km

Sobota, 16 maja 2015 · Komentarze(0)
Rozkręcam się. Po kwietniowym Brevecie 200 km postanowiłem wystartować na dystansie dwukrotnie dłuższym. Dystans pośredni, 300 km, rozgrywany nocą 25 kwietnia br. musiałem opuścić ze względu na wcześniejsze plany towarzysko-rodzinne.
Skojarzenia
Brevet na dystansie 400 km zorganizowany w sobotę, 16 maja 2014 r. przez Fundację Randonneurs Polska będzie mi się od tego dnia kojarzył z zapachami bzów i konwalii, a nade wszystko oszałamiającym, słodko miodowym zapachem kwitnącego rzepaku. Po części także z silnym, zachodnim i południowo zachodnim wiatrem, rześkim porankiem i nocnymi trelami słowików, które nie pozwalały zasnąć na samej końcówce za Nowym Dworem Mazowieckim.
Pasja
Do Pomiechówka dojechałem późnym, piątkowym wieczorem, aby zaoszczędzić sobie zarywania nocy i wstawania przed czwartą, aby zdążyć na start, który tym razem wyznaczono na 6:00 rano. Mimo wszystko, to nie jest zupełnie normalne, aby po całym tygodniu pracy, pakować rower do samochodu, jechać w noc po to tylko, aby o świcie następnego dnia stanąć na starcie 400 kilometrowego przejazdu rowerem przez mazowieckie pipidówki. Uspokoił mnie nieco widok "krótkiej" toyoty auris, którą nocą wyprzedziłem w tunelu Wisłostrady, a która wypełniona chłopami na schwał, wiozła dumnie na dachu trzy kajaki (sic!). Ci to dopiero mają pasję!
Komnata krasnoludków
Pod halę sportową, będącą bazą brevetu dotarłem po 11-ej w nocy. Przywitała mnie Pani Danuta, oficjalnie jedna ze współorganizatorów, prywatnie żona Piotra Bolka, czyli prezesa Fundacji Randonneurs. Pokazała nam miejsce do spania w sali do fitnessu i życzyła dobrej nocy. Piszę nam, bo równocześnie ze mną przyjechał Siergiej z Odessy, którego wcześniej nie znałem i który, jak na słowiańską duszę przystało od razu ujął mnie swoją bezpośredniością i serdecznością. Ja wyciągnąłem z bagażnika śpiwór i karimatkę, Siergiej - dużą kołdrę z ogromną poduchą i poszliśmy spać. Wielkość sali, lustra na ścianach i cichutko śpiący na składanych łóżkach randonnerzy, nie wiedzieć czemu przywodziły na myśl bajki o krasnoludkach. Wyspałem się lepiej, niż kiedykolwiek przed startem i w bardziej kameralnych warunkach. Dziwne.
Zimny start
Pobudka (w trybie indywidualnym) o 5 rano. Zwykła krzątanina. Prysznic, lajkrowy strój, podpisywanie listy startowej, pobranie karty brevetowej i modułu gps do śledzenia zawodników na trasie. Fajny ten moduł - taki malutki jak pudełko od zapałek. Nie zjadłem wszystkiego, co przygotowałem sobie na śniadanie, nie dopiłem kawy, a już trzeba było stawać na starcie. Piotr przez megafon zrobił odliczanie i pojechaliśmy. Tradycyjnie już przez most na Wkrze, przez Pomiechowo, wzdłuż torów, aż do ronda przy wjeździe do Twierdzy Modlin. Już tam najszybsi wystrzelili mocno do przodu, a ja kręcąc "po swojemu" jechałem akceptowalnym dla mnie tempem. Na starcie było paskudnie zimno. Krążyły nawet opowieści o szronie na samochodach. Nie wiem, nie widziałem, ale słoneczko na bezchmurnym niebie dość skutecznie podnosiło temperaturę powietrza. Jechałem znowu z Bożeną (który to już raz?) i teraz nawet bez specjalnego umawiania się, jakoś tak rozumieliśmy, że przejedziemy te 400 km do końca razem. Trasa pokrywała się początkowo z brevetem na 200 km z kwietnia, więc problemów nawigacyjnych na razie nie było. Zwróciłem tylko uwagę na banner zakładu pogrzebowego (chyba) wiszący na murze cmentarza w Zakroczymiu: "Cicho, dyskretnie, kameralnie". W zasadzie racja. Na "prostej" do Jońca dogania nas grupka spóźnialskich, którzy ruszyli później niż o 6-ej rano. Jeden z nich prosi mnie o wodę, której nie zdążył zatankować przed startem.
Ciechanów (PK nr 2)
Godzina 8:35. Jak na moją dotychczasową, pożal się Boże, karierę - zawrotne tempo. 15 min. po otwarciu punktu. Gdzieś tam po drodze dołączyliśmy do kilkuosobowej (chyba 4 ich było) grupki kolarzy. Przez płaską jak stół równinę dociągnęliśmy do punktu kontrolnego na Orlenie przy wjeździe do Ciechanowa. Po drodze wyprzedzał nas samochód organizatorów, kręcących kamerką nasze zmagania z wiatrem i dystansem. W Ciechanowie błyskawiczne potwierdzenie kart brevetowych i śmigamy dalej. Trochę nas wstrzymuje sygnalizacja świetlna na skrzyżowaniach, ale to nie jest duże miasto i po kilkunastu minutach znowu jesteśmy na wsi. Pachnie wsią, a więc nie tylko wspomnianymi na początki kwiatami, ale też nawozem, ziemią.
Chorzele (PK nr 3)
Godzina 10:37. Na kolejny punkt kontrolny na stacji Huzar w Chorzelach wjeżdżamy większą grupką. Jak na mnie niezłe tempo - przyjechaliśmy 27 min. po otwarciu punktu. Rutynowe postępowanie: potwierdzenie w karcie brevetowej, toaleta, uzupełnienie płynów. Na szczęście dojechał też samochód organizatorów, można się wspomóc wodą przez nich oferowaną - nie trzeba stać w kolejce i płacić. Wyciągam z podsiodłówki mocno zmaltretowaną drożdżówkę i motywowany przez koleżeństwo ruszam w dalszą drogę mniej więcej w tej samej grupie, co wcześniej. Ciągle jest zimno na tyle, aby pozostać w rękawkach i koszulce termicznej pod tą właściwą, kolarską. Za Chorzelami droga wbija się w ładną Puszczę Kurpiowską. Przejeżdżamy przez "stolicę" Kurpiów - Myszyniec, z wielkim kościołem w środku miejscowości, rozsiadłym niczym kwoka nad pisklętami. Po dwóch godzinach dojeżdżamy do kolejnej, ważnej miejscowości kurpiowszczyzny, ale i dzisiejszego brevetu:
Łyse (PK nr 4)
Godzina 12:30. To tu, co roku odbywa się słynny konkurs "palem" wielkanocnych, jak go określił twórczo Pan Prezydent. Tak a propos w toczącej się kampanii wyborczej, jakby nie istniał - w mijanych miejscowościach wyłącznie plakaty i mniejsze lub większe bannery Andrzeja Dudy. Na stacji dłuuuga kolejka brevetowców, tracę też czas na zakupy uzupełniające - w efekcie zostajemy na punkcie z Bożeną prawie sami. Zabiera się z nami jeszcze jeden kolega i we trójkę pedałujemy, bocznymi drogami w kierunku Ostrołęki. Po drodze kątem oka rejestruję jeszcze słynny drewniany kościół w Łysych, zbudowany (podobno) bez użycia gwoździ przez Kurpiów w jedną noc. Na wyjeździe z miejscowości mijamy ultranowoczesne budynki i instalacje zakładów mięsnych JBB i ich personel spieszący na kolejną zmianę w jednakowych czerwono-czarnych polarach. W Dąbrówce za skrzyżowaniem ciekawy drewniany kościół, udający w swej formie barok. Trochę marudzę, nie tyle z powodu kryzysu ile zwykłego głodu. Zatrzymujemy się w jakiejś wioseczce pod sklepem. Szybkie zakupy: banany i cola i jedziemy dalej. Na szczęście zrobiło się cieplej. W Ostrołęce kusi McDonalds przy rondzie, ale moi współtowarzysze mocno (jak na mnie) napierają w kierunku kolejnego punktu kontrolnego. Czy to z głodu, czy to ze zmęczenia droga dłuży mi się niemiłosiernie. Słońce przygrzewa już na całego, ale ponieważ jedziemy na zachód - wiatr mamy od czoła, ew. lekko z lewej.
Nowa Wieś (PK nr 5)
Godzina 14:35. Punkt kontrolny ulokowano w jadłodajni będącej w jednym kompleksie ze stacją paliw i sklepem "żelaznym". Punkt tzw. "duży". Wolontariuszki w pomarańczowych koszulkach skanują kody z naszych kart, trzeba się podpisać na liście, można pobrać prowiant, a przede wszystkim dają obiad. Na stole błyskawicznie ląduje przed nami waza z zupą jarzynową, chwile później ogromne talerze z obiadem "tuskowym", tzn. kotletami mielonymi, ziemniaczkami i surówką. Można jeszcze "domówić" herbatę lub kawę. Trochę zabawiamy na tym punkcie, można by rzec, że piknikujemy. Dosiada się do nas Hubert, który dalej (prawie do końca) będzie nam towarzyszył. Chyba po godzinie ruszamy dalej. Jeszcze przybijamy piątkę z Darkiem, który spóźnił się na start i cały czas gonił resztę. Przyjechał na punkt w momencie, w którym właśnie wyjeżdżaliśmy. Przez ładne lasy, w których konwalie rosną na wyciągnięcie ręki jedziemy w piątkę w kierunku Przasnysza, tzn. Bożena, Hubert, ja i jeszcze dwóch randonnerów. Tempo jakby spokojniejsze. Na kolejny punkt docieramy już późnym popołudniem.
Przasnysz (PK nr 6)
Godzina 17:14. Na punkcie ulokowanym na Orlenie pobieramy pieczątki. Kupuje kolejną już, chyba trzecią colę. Absolutnie nie smakują mi dziś wszelkie izotoniki, batony itp. Trochę się rozsiadamy na krawężnikach. Bożena walczy z mocowaniem gps-a, aby nakarmić go nowymi bateriami. Po kilkunastominutowej pauzie ruszamy dalej. W miejscu rozebranego mostu pokonujemy rzeczkę Węgierkę po drewnianej kładce, a później przepychamy rowery kilkadziesiąt metrów po piachu. Właśnie w tym momencie pada mi zasilanie w gps. Zanim podpiąłem go do powerbanku, koleżeństwo zdążyło mi odjechać na dobre kilkaset metrów. Ten odcinek jest dla mnie wybitnie nużący. Daje już o sobie znać zmęczenie, od Pułtuska jedziemy znaną już z Brevetu 200 km drogą na Nasielsk, która nie należy do urokliwych. W nadciągającym zmierzchu dojeżdżamy do ostatniego (formalnie przedostatniego) punktu kontrolnego w Nasielsku.
Nasielsk (PK nr 7)
Godzina 19:55. Stacja benzynowa "no name". Pieczątki, cieplejsza odzież, toaleta, kupuję tym razem sprite'a, Hubert pałaszuje paczkę żelków. Ruszamy jeszcze w pięcioro. Zaraz po starcie z punktu zaczynam odczuwać ssanie w żołądku. Dlaczego dopiero teraz? Walcząc z papierkiem od batona - nigdy się nie rozrywa tak, jakbym chciał - i przeżuwając muesli odstaję od reszty. W tym momencie Bożena z Hubertem dostali jakiegoś "szwungu" i zaczęli niebezpiecznie przyspieszać. Po przełknięciu ostatniego kęsa, nie chcąc pozostać wśród mazowieckich pół w kategorii "solo", zaczynam ich gonić. Dwaj pozostali koledzy jakby nie wykazywali chęci takiej wzmożonej aktywności o tej porze. Pokonując kilka "garbików" na które wspina się szosa doganiam po kilkunastu minutach uciekającą dwójkę. Jest już zupełnie ciemno. Drogami znanymi z wcześniejszej, krótszej edycji jedziemy przez Jachrankę, Chotomów do mety. W samym Chotomowie, chociaż na drodze pusto, nieliczni kierowcy, klaksonami usiłują zwrócić naszą uwagę na pobliską ścieżkę rowerową. Wreszcie wydostajemy się na drogę "630". To już ostatnia prosta. Znikomy ruch samochodów, szerokie pobocze. Hubert przyspiesza i po chwili czerwona lampka jego roweru znika w oddali. My z Bożeną żmudnie mielimy korbami do samego końca. Za Modlinem, usiłując uciec z brukowanej jezdni na wygodniejszą (w tym miejscu) ścieżkę zaliczam widowiskową glebę. Nie trafiłem w obniżenie krawężnika i lewym kolanem "zamortyzowałem" upadek reszty ciała z rowerem. Na szczęście bez poważniejszych skutków poza miejscowym otarciem.
Pomiechówek (PK nr 8 - meta)
Godzina 22:45. Dojeżdżamy do bazy brevetu. Zdajemy karty na ręce Piotra Bolka, który osobiście obsługuje metę. Na sali śpi kilku startujących. Pani Danuta częstuje ciepła strawą. Biorę długi, gorący prysznic i wracam na salę "dospać" do rana, aby na trzeźwo wrócić do domu. W nocy, wybudzam się czasami w momentach, gdy Piotr zapala światło i przyjmuje na mecie kolejnych zawodników. Wstaję przed szóstą. Krząta się już Siergiej, który wyspany (przyjechał na metę przed nami), zagaduje i częstuje kawą. Jeszcze jestem świadkiem wjazdu na metę Kazia i Łukasza, którzy w mokrych od rosy (deszczu?) kurtkach przybywają, gdy ja pakuje się z rowerem do samochodu.

Ze startu jestem bardzo zadowolony. Po trudnych ubiegłorocznych debiutach, jeździ mi się coraz lepiej. Formuła brevetowa, bez wyścigowej "napinki" dobrze mi robi na psychikę. Dodając do tego przyjazną atmosferę wśród startujących i wyśmienitą organizację - uważam, że spędziłem jeden z najciekawszych weekendów w tym roku. Dystans wpisałem zgodny z "rozpiską" na cue sheet, a czas wg "oficjalnego" pomiaru organizatorów, bo na ostatnim odcinku mój gps, zaczął nieco szwankować


Zdjęcia:
Myszyniec. Kościół
Myszyniec. Kościół © skaut
Brevet 400 km. Na trasie © skaut
Drewniane barocco (Brevet 400 km) © skaut
Brevet 400 km. Elementy cyclocrossu © skaut
Brevet 400 km. Moja karta © skaut


Falenica

Środa, 13 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Dziś standardowo do pracy i do domu. W drodze powrotnej zatrzymałem się na chwilę przy budynku dawnej stacji kolejki Karczew - Jabłonna. Szkoda, że jej już nie ma. Nie miałbym problemu z dotarciem na start brevetu w najbliższą sobotę.
Wieczorem dokręcone jeszcze 5 km na kolarzówce. Dzisiaj wymieniłem koła i musiałem sprawdzić, czy dobrze założyłem kasetę i czy dobrze leżą. Sądzę, że tak, ale- jak jest naprawdę - okaże się to za dwa dni.
Falenica. Dawna stacja wąskotorowki © skaut

Józefów - Warszawa - Józefów

Wtorek, 12 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Rankiem jeszcze chłodno. W Falenicy dostrzegłem dwóch bikerów żwawo pomykających w stronę Warszawy. Niewiele się namyślając dołączyłem na koniec "pociągu". Po chwilowych rozjazdach wynikających z innej taktyki włączania się do ruchu na ul. Przewodowej i Nawiślańskiej jechałem za nimi. Przez moment nawet jechałem na czele, ale już na koronie Wału rowerzysta w żółtej kurteczce wyszedł na czoło i ciągnął tak, aż do Czerniakowskiej, gdzie wąż się "rozczłonkował". Liczył co najmniej 7 rowerzystów, co uświadomił mi jeden z nich, z którym jechałem do ul. Bartyckiej. wyglądało to tak, że kolejni wyprzedzani bikerzy widząc "szybką ekipę" dołączali się do niej. Niezłe to było. Średnia na DDR 28,47 km/h. Nigdy wcześniej tak szybko nie jechałem.
Po pracy leniwie i spokojnie.

Nadarzyn-Raszyn-Lesznowola

Piątek, 8 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
W "gminnej" mapce widniała dziurka na  wschód od Grodziska Mazowieckiego. Tkwiły w niej trzy gminy: Nadarzyn, Raszyn i Lesznowola. W piątek po południu dziurka została zatkana. Po pracy szybki zjazd do stacji kolejowej Warszawa Powiśle, potem Kolejami Mazowieckimi do Brwinowa, a dalej już na własnych kołach.
Najpierw długi przejazd przez Brwinów ul. Pszczelińską (uwaga: pseudościeżka rowerowa, a w zasadzie DDPiR), w Otrębusach wjazd w ul. Madalińską, a później cały czas DW 720/DW 721, aż do Wisły w Gassach. Za Otrębusami już jestem na terenie gminy Nadarzyn. Przejazd przez las, aż do skrzyżowania z "gierkówką". Dalej robię zakos ulicą Brzozową, obok budującego się osiedla willi i rezydencji i w Lesie Sękocińskim wjeżdżam na teren gminy Raszyn. Ruch na 720 spory. Bardzo dużo TIR-ów, aż do skrzyżowania z DK 7. Skrzyżowanie w fazie przebudowy, która jak widać dopiero się zaczęła. Na moich oczach robotnicy wbijają tablice z napisem Skanska. Za skrzyżowaniem zjeżdżam na szutrowe pobocze z obawy o to, że jakiś rozpędzony TIR zrobi ze mnie miazgę. A jest ich o tej porze na tej drodze niewiarygodnie dużo. W Magdalence (tak tej samej, w której dogadywał się wiadomo kto z kim) zaczyna się ścieżka rowerowa, a zasadzie znowu DDPiR, która z małymi przerwami przez Lesznowolę ciągnie się aż do Piaseczna. W Piasecznie gigantyczny korek. Dzięki szczupłości roweru przeciskam się jakoś do przodu i po przejechaniu ciągu ul. Puławskiej (Warszawa) i Armii Krajowej (Piaseczno) jadę przez Chyliczki do Konstancina. Ruch znacznie spokojniejszy, a za Konstancinem prawie znikomy. Wymijam kilku szosowców i dojeżdżam do promu w Gassach. Na brzegu trwają przygotowania do festiwalu flisackiego, a ja za 5 zł przeprawiam się na drugi, "karczewski" brzeg Wisły. Dalej już tylko kilka kilometrów do domu.
Przedłużony tylko o godzinę powrót z pracy, a radość z tych gmin wielokrotnie większa.



Zdjęcia:
Nadarzyn (DW 720) © skaut
Sękocin. Budowa skrzyżowania DK 7 i DW 721 © skaut
Lesznowola © skaut
Prom Gassy - Karczew © skaut

Do pracy

Piątek, 8 maja 2015 · Komentarze(0)
Poranny dojazd do pracy i popołudniowy przejazd na stację Warszawa - Powiśle. Rano w Falenicy siada mi na kole nieznany mi wcześniej kolarz na góralu i jeszcze grzecznie pyta, czy może się załapać "do pociągu"? Czemu nie. Ciągnę więc go, aż do wjazdu na ścieżkę rowerową na Wale Miedzeszyńskim. Tam zrównujemy się i trochę gadamy. Zagaja o swoich startach w maratonach MTB, o trasach w pobliżu Otwocka, o "zbiórkach" szosowców w soboty i niedziele. Tak nam mija droga aż do ZUS-u przy Czerniakowskiej. Tam się rozstajemy z Maciejem, bo tak się na koniec przedstawił. Dzięki wspólnej jeździe wykręciłem średnią do pracy powyżej 27 km/h. Warto było. Popołudniowy odcinek do stacji, wraz z wnoszeniem roweru po schodach trochę tę średnią obniżył, ale wybierałem się na weekendowe zaliczenie 3 brakujących gmin, ale to już zupełnie inna wycieczka