Dalszy ciąg jazdy "na szosie". Średnia wyszła słaba, bo po drodze były zakupy. Najpierw w Horyzoncie na Mariensztacie (zjeżdżałem Karową - brrr), potem u Gianta na Fabrycznej. Jednakowoż jazda szosówką po mieści to jest to!
Dziś pierwszy raz w 2018 r. na kolarzówce. Pogoda sprzyjała. Mimo zimna (tylko 1 st. powyżej zera) sucho i przyjemnie. Zaraz po starcie natknąłem się na ekipę filmową, kręcącą coś w naszej pizzerii. Pewnie serial jakiś.
Powrót z pracy do domu z załatwianiem kilku spraw na mieście. Najpierw szybki kurs na bliską Wolę, potem powrót do Śródmieścia. Wracając postanowiłem zjechać z Agrykoli.
Agrykola (jeszcze w świątecznej szacie)
Niestety nie wyglądało to tak różowo, jak na zdjęciu. Najpierw pod koła wbiegła mi nomen-omen: biegaczka. Cała na czarno! W słuchawkach na uszach i zapatrzona w smartfona! Nie wiem dlaczego, mając do dyspozycji całą szerokość ulicy zamkniętej dla ruchu i chodniki po obu stronach jezdni postanowiła wbiegać pod górę akurat po wąskim pasie dla rowerów. No nie wiem.
Dalej było jeszcze gorzej ... . Dwie starsze panie. Szarobure kurtki i takież berety na głowach. Dostrzeżone w ostatniej chwili. Szły wymalowanym pasem dla rowerów. Nawet się zatrzymałem, ostro hamując i spytałem wprost: dlaczego panie idą po pasie dla rowerów? Odpowiedź - bo lubimy.
Nie wiem, czy lubią życie, bo w większej ciemności, mgle lub przy gorszych hamulcach ktoś kiedyś nie wyhamuje.
Trasa: Kazimierz Dolny - Skowieszynek - Bochotnica - Celejów - Stok - Pożóg Stary - Stara Wieś - Końskowola - Wronów - Osiny - Wronów - Puławy - Parchatka - Bochotnica - Kazimierz Dolny
Ostatnia już zimowa mikrowycieczka w okolice Kazimierza. Mocno zasypało śniegiem wczoraj i w nocy. Rower lekko uślizguje się na nierównościach. Droga do Skowieszynka jeszcze spokojna. Jazda pod górę, aczkolwiek mozolna nie grozi gwałtownym poślizgiem. Gorzej już na zjeździe do Bochotnicy. Duży ruch samochodowy na wojewódzkiej [824], brak widocznej spod zwałów śniegu jezdni i wyprzedzanie "na gazetę" dają mi do myślenia. Decyduję się pojechać zgodnie z planem i decyzja ta była ze wszech miar słuszna. Już to z powodu lepszego stanu drogi do Nałęczowa, już - z powodu rosnącej temperatury powodującej szybkie wytapianie się śniegu. do Nałęczowa oczywiście nie dojeżdżam. W Celejowie odbijam na północ i będę się tego kierunku trzymał mnie więcej przez połowę wycieczki> Niestety, chciałoby się rzec bo wiatr niosący nowy śnieg wali właśnie z północy i północnego zachodu. Ale droga w porządku. W Starym Pożogu robię sobie przerwę śniadaniową na przystanku, a dalej to już Końskowola. Po wjeździe mijam intrygujące, niskie i starodawne z wyglądu budynki. Pozostałość sukienniczych warsztatów jeszcze z czasów x. Czartoryskich. Przy drodze lubelskiej kościół:
Z Końskowoli jeszcze parę kilometrów na północ. Celem moim jest gmina Żyrzyn. Nie tyle sama miejscowość, co terytorium tej gminy, które osiągam w Osinach. Osiągnięcie nieco stresujące bo na wojewódzkiej [824] intensywny ruch tirów. Dopiero rozjazd w Michałówce powoduje, że ruch się uspokaja. Przejazd przez Puławy bez historii, no może trochę irytują "drogi dla rowerów". nieodśnieżone w przeciwieństwie do jezdni. Za Puławami jeszcze spokojniej. Mam czas na małe zakupy w Biedronce. Pojemność sakwy crosso, nawet tej mniejszej - nigdy nie przestaje mnie zadziwiać. zmieściły się produkty na śniadanie dla całej rodziny. Jeszcze tylko Bochotnica i już Kazimierz, do którego wjeżdżam "po bożemu" tzn. traktem wzdłuż Wisły, dekorowanym nielicznymi już spichrzami, widokiem na wieżę strażniczą, zamek Kazimierza Wielkiego, widok na farę i kościół reformatów. Ocieram się o Kamienicę Celejowską i wzdłuż Grodarza jadę do domku.
Trasa: Kazimierz Dolny - Skowieszynek - Rzeczyca - Zaborze - Niezabitów - Łubki - Wojciechów - Nowy Gaj - Nałęczów - Góry - Markuszów - Kurów - Klementowice - Karmanowice - Celejów - Bochotnica - Skowieszynek - Kazimierz Dolny
Wycieczka do Wojciechowa.
Początek taki sam, jak we wtorek, czyli podjazd do Skowieszynka i odcinek do
Niezabitowa po fatalnej drodze. Dalej już się wygładziło. Krajobraz wybitnie rolniczy. W
Wojciechowie oglądam wieżę ariańską. Zbudowana w pierwszej połowie XVI w. , od
1580 r. służyła za schronienie pastorowi ariańskiemu Marcinowi Krowickiemu,
który tu przebywał pod protekcją właściciela wsi – Stanisława Spinki h. Prus.
Pięćdziesiąt lat później, w związku z wybudowaniem pałacu przez kolejnych
dziedziców - Orzechowskich, wieża straciła funkcję mieszkalną, stając się magazynem
zbożowym. Niszczała tak, aż do początku XX w. gdy otrzymało ją warszawskie
Towarzystwo Opieki nad Zabytkami Przeszłości. Na remont musiała poczekać jednak
aż do l. 70-ych XX w.
Fot. Wojciechów. Wieża ariańska
Do Nałęczowa jadę boczną drogą przez Nowy Gaj. Ładne urocze miejsce. Latem musi
tu być szczególnie przyjemnie. Natomiast sam Nałęczów – nie zachwyca. Gdybym
miał opisać w skrócie: dolinka z parkiem zdrojowym otoczona różnymi
zabudowaniami. W Nałęczowie poleciłbym za to ciekawe miejsce kulinarne: Willa
Filiks. Restaurację prowadzi Agnieszka Filiks, maestra kuchni lubelskiej – jak ją
określają. Myślę, że całkiem zasłużenie. Skusiłem się na policzki wołowe na
ziemniakach zapiekane, z odrobiną sosu pieprzowego i chipsami z kindziuka. Bardzo
dobre!
Z Nałęczowa – na północ do
Markuszowa. Siedmiokilometrowy przejazd DK 17 . Na szczęście ruch samochodowy
przeniósł się na pobliską ekspresówkę o tym samym numerze. W Markuszowie
kościół pw. św. Ducha. Renesans lubelski! Sam kościół trochę przyszarzały i
niestety zamknięty.
Fot. Markuszów. Kościół pw. św. Ducha
Dojeżdżam do Kurowa. Miasto znane kiedyś z produkcji
kożuchów. Na mapie – setce WZKart jest jeszcze oznaczenie garbarni (garb.).
Wiadomo – produkcja strategiczna: kurtki dla pilotów, pasy, ładownice, buty,
rękawice. Tyle, że to wszystko w minionym wieku. Teraz wojsko coraz bardziej
odziane w syntetyki. Obecnie „Zakłady Kurów 1” straszą pustką obok wyjazdu na
Klementowice. Tradycje garbarskie i kożusznicze kultywują rozliczni drobni przedsiębiorcy.
Wart odnotowania kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Jak piszą –
proboszczem był tu m. in. ks. Grzegorz Piramowicz , znany z podręczników jako
członek Komisji Edukacji Narodowej. Probostwo zawdzięczał (podobno) protekcji Czartoryskich, którzy wówczas w
Puławach dochodzili do szczytu swojej świetności. W Klementowicach rzut oka na
ładnie położony kościół, przejazd pod wiaduktem (remontowanej) linii kolejowej
Puławy – Lublin (Warszawa-Dorohusk).
fot. Kurów. Kościół pw. Narodzenia NMP Zjazd do DW 830 i przez Wierzchoniów, Bochotnicę
i Skowieszynek zjazd do Kazimierza.
Kolejny dzień z zimnym,
południowo-wschodnim wiatrem. Żal wychodzić z domu, ale co robić – skoro mam
kilka dni wolnego? Na termometrze tylko -2 °C, ale odczucie na rowerze jest
inne. Drastycznie inne, zwłaszcza, że pierwsze 21 km przejechałem pod wiatr. I
jeszcze ta droga … . Dziury i łaty asfaltu, aż wreszcie jestem w Niezabitowie. Chciałoby
się napisać: wreszcie, bo dalszy odcinek już znacznie przyjemniejszy. Jeszcze
tylko fotografia opuszczonej stacji kolei wąskotorowej i mogę jechać mniej więcej na północ. Do Wąwolnicy dzisiaj
jadę. Stare to miasto-nie miasto. Ponoć jedno z najstarszych na Lubelszczyźnie
i rzekomo założone przez samego Kraka. Wawel – Wąwolnica brzmią podobnie.
Nieprawdaż? Ponad sto lat temu opisywano je tak:
Wąwolnica, osada nad rzeką Bystrą, w
dolinie wśród wyżyn, poszarpanych licznymi jarami, posiada kościół parafialny murowany.
Podług podania założycielem osady miał być Krakus, który po wzniesieniu grodu
na Wawelu przybył tu Wisłą i znalazłszy odpowiedni punkt, założył gród
nazywając go „Wąwelnicą”. Gród posiadał straż, czyli milicyę grodową, następnie
osadzono tu benedyktynów. Za Kazimierza W. osada otrzymała przywilej miejski. Starostwo
wąwolnickie, posiadała przez pewien czas królowa Bona.
(J. M. Baziewicz,
Atlas geograficzny Królestwa Polskiego, Warszawa 1907)
Wracając do jazdy: lekko pod
górkę na „rynek”. Zabudowa bardziej przypomina sztetl, niż miasto znane z
zachodniej lub północnej Polski. Dalej lekko w dół i znowu pod górę – pod kościół
stojący na dawnym wzgórzu zamkowym, owym „wawelu”. Dalej już do Bochotnicy.
Pola, wzgórza lessowe. Lasów mało. Sama Bochotnica nie ma już uroku opisywanego
przez wspomnianego Baziewicza. Owszem – duża, zadbana wieś. Biedronka, stacja
benzynowa, dużo sklepów, myjnia samochodowa, ale z „malowniczej doliny” i „malowniczego
położenia” nikt już nie zdaje sobie sprawy. Wszyscy ciągną do Kazimierza, który
swym urokiem unieważnia uroki innych pobliskich miejscowości. Pojechałem do Kazimierza
więc i ja … .
Takie już bowiem mam dziwactwo, że zamiast szukać dalekich cudów przyrody, zamiast gonić za zgiełkiem po targowicach świata, doznaję największych rozkoszy, gdy wpatruję się w dno cichych strumieni i rzek, gdy przykładam ucho do starych mogił, których szeptu mrocznych dziejów nikt nie słucha (Z. Gloger, Dolinami rzek)