Dziś do Warszawy na rowerze. Normalnie, do pracy. Ale jeszcze po coś ....
Odebrałem dziś w Stołecznym Oddziale PTTK odznakę za ukończenie "Dużego Rajdu Dookoła Polski".
Wygląda niepozornie:
Założenie dla tego Rajdu jest takie: Trzeba przejechać dookoła Polski, zaliczając po drodze 146 określonych w regulaminie punktów kontrolnych (miejscowości). Daje to w sumie ok. 3,5 tys. km. Jedzie się w dowolnym kierunku, w dowolnym czasie. Można dzielić na etapy. Nie jest konieczne przejechanie tego jednym ciągiem. Można trasę podzielić na kilka lat, co i ja zrobiłem.
Rajd odbyłem w latach 2009-2013, przy czym zasadniczą
jego część, „zamykającą pętlę” wokół Polski ukończyłem w 2012 r. W roku 2013
przejechałem, pominięty w 2009 r., odcinek pomiędzy Elblągiem a Gdynią.
Chociaż rocznikowo wygląda to na 5 lat, tak naprawdę przejechanie całej trasy
zajęło mi 43 dni, na które poświęciłem co roku po kilka, kilkanaście dni z
urlopu pracowniczego.
Trasę rozpocząłem 29.06.2009 r. w Suwałkach i
odbywałem ją w kierunku: W, S, E, N, tj. przeciwnie do ruchu wskazówek zegara i
odmiennie niż zdaje się sugerować wykaz miejscowości będący załącznikiem do
regulaminu. Regulamin dozwala na dowolny wybór kierunku, a jazda „w lewo”
umożliwiła mi lepszą logistykę związaną z początkiem i końcem każdego, corocznego
odcinka. W 2009 r. przejechałem z Suwałk
do Szczecina, w 2010 r. ze Szczecina do Cieszyna, w 2011 r. – z Cieszyna do
Bełżca, a w 2012 – z Bełżca do Suwałk. Dodając to tego wspomniany „żuławski”
odcinek w 2013 r. dało to w sumie całą trasę Rajdu.
W 2013 r. szybciej niż
planowałem przejechałem tzw. "Wiślaną Trasę Rowerową", dzięki czemu miałem czas na
uzupełnienie brakującego odcinka: Elbląg-Gdynia. Koncepcja "programowa" jeżeli można ją tak nazwać pochodzi pewnie jeszcze z lat 60-ych XX-wieku. Zdobywanie potwierdzeń w punktach kontrolnych, tj. najczęściej pieczątek ze sklepów, urzędów trochę kłopotliwe, ale teraz po ukończeniu dwie książeczki wycieczek kolarskich ze wszystkim wpisami pokonanych odcinków i potwierdzeniami to niezła pamiątka. Każda stroniczka przywodzi na myśl wspomnienia: to miasto, ta rzeka, ta góra, przełęcz. Uznano mi trasę mimo braku potwierdzenia w m. Wicko na Pomorzu. Przez Wicko
wprawdzie przejechałem, ale potwierdzenia stamtąd nie mam. Trochę przez
zagapienie, trochę też przez kolejność miejscowości w regulaminowym wykazie, w
którym Wicko występuje po Łebie. Faktycznie zaś jadąc z Żelazna do Łeby DW 213
i DW 214 najpierw jest Wicko, a później Łeba. Zorientowałem się o braku
potwierdzenia następnego dnia będąc już w Słowińskim Parku Narodowym z
którego nie chciało mi się wyjeżdżać. Nie z lenistwa, ale z powodu urody trasy
do Rowów i dalej do Ustki. Wielce sobie chwalę, że Słowiński PN w odróżnieniu
od innych Parków nie tylko nie „prześladuje” rowerzystów, ale wręcz zachęca do
zwiedzania na dwóch kółkach. Jest na trasie Rajdu kilka dużych miast, np. Gdańsk, Szczecin, ale są też wioski, których nazwa nikomu nic nie mówi. Np. takie Bieczyno pomiędzy Kołobrzegiem a Trzebiatowem, wymusza zjechanie z głównej drogi oraz jazdę podmokłymi łąkami i polami na południe od Dźwirzyna. Są też miejscowości, których formalnie już nie ma. Sobieszów jest oficjalnie częścią Jeleniej Góry, a Jaszczurówka - Zakopanego.
Potwierdzenia kontrolnego w Zieleńcu dokonał mi ratownik GOPR. W 2010 r. na całej trasie ze Szczecina do Cieszyna każdego dnia
miałem upalną pogodę. Wyjątkiem był 6 lipca, kiedy „objeżdżałem” Kotlinę
Kłodzką i kiedy lało jak z cebra. W tych warunkach, przemoczony do suchej
nitki, nie chciałem snuć się po Zieleńcu i szukać pieczątki z tą nazwą.
Termometr na ścianie „Goprówki” pokazywał zaledwie 6°C. Nb. latem Zieleniec, a
zwłaszcza liczne „martwe” wyciągi przedstawiają ponury widok. Chciałem jak
najszybciej zjechać w stronę Bystrzycy Kłodzkiej i poszukać noclegu.
O ile w 2010 r. z wyjątkiem
jednego dnia miałem pogodę „śródziemnomorską”, o tyle w 2011 r. na całym
górskim odcinku, z Cieszyna aż do Przemyśla lało każdego dnia.
Siląc się na kilka zdań podsumowania przede wszystkim
muszę napisać, że przebieg trasy wspaniały. Paradoksalnie najwięcej rowerzystów
– sakwiarzy spotkałem na „Ścianie Wschodniej”, osobliwie w Krynkach, gdzie
szkolne schronisko młodzieżowe cieszy się opinią kultowego miejsca dla takich turystów.
Najmniej, a w zasadzie żadnego sakwiarza nie spotkałem wzdłuż granicy
zachodniej. Tłumaczę to sobie (wygodniejszym) niemieckim szlakiem Oder-Neiβe
Radweg biegnącym po drugiej stronie Odry niż punkty kontrolne naszego Rajdu. W
zdecydowanej większości korzystałem z dróg publicznych. Z uwagi na obciążenie
sakwami unikałem jazdy terenowej, aczkolwiek kilka terenowych odcinków zasługuje na uwagę
i polecenie. Pierwszy to szlak przez Słowiński Park Narodowy i inne odcinki
nadmorskie szlaku R-10 pociągnięte w terenie. Rower z sakwami daje radę. Po
drugie, miło wspominam leśne drogi pomiędzy Mieszkowicami i Kostrzynem oraz takie leśne drogi w Borach
Dolnośląskich. Po trzecie "zwodniczy" odcinek pomiędzy Horyńcem a Płazowem, który
na mapie był bitą droga publiczną (A.D. 2012), a tak naprawdę wtedy była to zwykła leśna
droga z koleinami. Oczywiście dobrze wspominam też drogi leśne w Puszczy Augustowskiej. W mojej
ocenie najbardziej niebezpieczny odcinek to droga przez Wyspę Wolin pomiędzy
Międzywodziem a Międzyzdrojami. Na tym fragmencie stosunkowo wąskiej, krętej i „górskiej”
DW 102 samochody potrafią wyprzedzać „na grubość lakieru”. Ale to jedyny mankament.
Całość trasy dostarcza niezapomnianych widoków, przeżyć i spotkań.