Kolejna wycieczka Warszawską Obwodnicą Turystyczną. Tym razem na odcinku Otwock - Góra Kalwaria, czyli zaczynam, tam gdzie skończyłem poprzedni kawałek. Może nie dokładnie w tym samym miejscu, na czerwonym szlaku, ale niedaleko. Porannym pociągiem do Otwocka i spod stacji ul. Andriollego do lasu. Pusto i biało od śniegu. Obok dawnej leśniczówki przy rez. Torfy i dalej Królewskim Traktem do skrzyżowania z Ceglanką. Punkt orientacyjny przy Kamieniu Leśników:
Gdzie halizny i pustynia Siać i sadzić zagajenia Niech się po nas Las ostanie Pracy leśnej Poszczęść Panie Pamiątka roku 1931/34.
Dalej na południowy zachód, przecinając najwęższy, pn-zach kraniec Bagna Całowanie wyjeżdżam na pole. Las jakby nożem odcięty. teraz już tylko pola. Janów. Oświetlone na pomarańczowo szklarnie. Widok nieodległej DW801 tak mnie przyciągnął, że popełniam "błąd' nawigacyjny i na kilkaset metrów porzucam czerwony szlak jadąc prosto, zamiast odbić przez wieś. Kawałek, jak na mnie za długi, asfaltem do Otwocka Małego, a w zasadzie jego opłotków położonych przy drodze wojewódzkiej. Jakieś nowe wybudowania, pies który mnie goni. Jadę na przełaj przez czyjąś łąkę. Znaki szlaku zanikły, aby odnaleźć się w pobliskim zagajniku na pniu sporego dębu. Lipową aleją w kierunku Otwocka Wielkiego. Podjeżdżam pod bramę pałacu, tę od strony wsi, którą normalnie nigdy się nie wjeżdża. Robię zdjęcie, co wyraźnie nie podoba się ochroniarzowi, który wychodzi ze strażniczej budki i zaczyna mnie indagować. Na obcesowe pytanie: dlaczego pan to fotografuje, odpowiadam pytaniem, a dlaczego pan mnie o to pyta? Jadę dalej w kierunku Nadbrzeża i za jez. Rokola obieram kierunek południowy. Podziwiam nowoczesną architekturę drewnianego domu nad kanałem i w Kępie Nadbrzeskiej wspinam się na szczyt wału przeciwpowodziowego. Pod kołami chrupie zmrożony śnieg. O wiele bezpiecznej niż na oblodzonej drodze pod wałem. Zbliżam się do stalowego mostu kolejowego w ciągu strategicznej niegdyś linii nr 12 (S-Ł). Podobno bardzo szybko ja po II wojnie św. zbudowali na potrzeby transportu wojsk sowieckich na zachód. Niedługo potem dojeżdżam do mostu drogowego. Stromymi schodkami z rowerem na ramieniu wspinam się na górę i jadę w kierunku nieodległej już Góry Kalwarii. Za mostem chwila konsternacji, znak (!) na słupie wskazuje, że przebieg szlaku ulega tu zmianie. Rzeczywiście, trzeba zjechać na wschodnia stronę, choć miasto jest po zachodniej. Szlak poprowadzono tunelem pod DK50. Pomiędzy pierwszymi "podmiejskim" zabudowaniami dojeżdżam do ładnej kapliczki Św. Antoniego. Zatrzymanie się na zrobienie zdjęcia sprawia, że pod słynny wśród niektórych rowerzystów (kultowy) brukowany podjazd muszę podprowadzić. Ale to dlatego, że kolo się ślizga i ni emoże złapać przyczepności na bardzo oblodzonej drodze. Gdy wjeżdżam na rynek zaczyna nagle bardzo mocno padać śnieg. Robię zdjęcie kościołowi Niepokalanego Poczęcia NMP, później "Domowi Piłata" czyli kościołowi Podwyższenia Krzyża Świętego i sam sobie zarządzam powrót. Jeszcze tylko ciepła kawa w Żabce (nawet niezła), kanapka, zdjęcie dawnych koszar artyleryjskich i spadam do domu. Spadam dosłownie, bo DK50 sporo się obniża do przeprawy mostowej, którą teraz pokonuję w druga stronę. Dalej już asfaltami przez Sobiekursk, Karczew i Otwock do Józefowa.
Po tygodniowej przerwie - znowu na rowerze do pracy. Jeżeli idzie o "termikę" przejazd bez zastrzeżeń. Panujący na dworze mróz nie był w stanie przebić się przez trzy, a na tułowiu cztery warstwy ubrania. Chłód czułem jedynie tam, gdzie tych warstw było mniej, tj. w stopy i dłonie. Gorzej było z warunkami drogowymi, gdyż o ile "główne" drogi czarne, to boczne, którymi głównie się poruszałem pozostawiały wiele do życzenia. Głównie chodzi o jęzory lodowe i pseudokoleiny wyżłobione wcześniej w śniegu, a następnie zamarznięte na kamień. Najgorzej jednak było na drodze dla rowerów na Wale Miedzeszyńskim. Tragedia. Przetarta droga była dopiero na Moście Siekierkowskim i dalej wzdłuż Trasy. Z powrotem wybrałem się na tym odcinku "serwisowką" po drugiej stronie ulicy i była to dobra decyzja. Przynajmniej w odniesieniu do tych odcinków, gdzie była jezdnia. Tam, gdzie jezdnia się kończyła, zaczynał się koszmar mikromuld wyżłobionych stopami ludzi i łapkami piesków. a także kolein po rowerach. Wszystko to ultrazamarznięte. Temperatura zewnętrzna miała istotny wpływ na wyczerpanie się baterii w garminie. Sygnalizował mi niski poziom już w drodze do Warszawy, a z powrotem, na 5 km od domu zgasł. Resztę dystansu porachowałem przy pomocy endomondo. No i zaliczyłem glebę. Już w Falenicy na Włókienniczej wjechałem w koleinę, a próba skontrowania kierownicą wymuszonego toru jazdy zakończyła się upadkiem (mimo kolcowatych opon). Najgorszy był jednak smog. Gdyby o tym nie mówili tak dużo, to pewnie traktowałbym "goryczkę" w ustach jako normalność. Teraz mi to jednak zaczęło przeszkadzać. Na kolejne rowerowanie przyjdzie pora, gdy nie będę widział, czym oddycham.
Druga wycieczka Warszawską Obwodnicą Turystyczną. Zaczynam w tym miejscu, w którym zjechałem z trasy w połowie listopada ub. r., czyli nad Mienią. Znaki szlaku (czerwone) jakby zanikają. Intuicyjnie czuję, że szlak powinien biec w tym miejscu prostopadle do Mieni i nieodległej szosy. Tak jest w rzeczywistości - przecinką pod słupami energetycznymi wydostaję się na szosę (DW721) i odwracając się dostrzegam mocno zatarty znak na jednym z drzew. Jadąc w "moją" stronę - nie widziałem żadnego. Przepuszczam mknących jezdnią dwóch szosowców (!), życząc im głośno szczęśliwego Nowego Roku. Odwzajemniają życzenia, a ja przetaczam się na druga stronę i zmierzam w stronę Mlądza. Za "jednostką wojskową", choć teraz to miejsce pewnie należy do innej formacji, przykuwa moją uwagę turystyczny drogowskaz w stronę mogiły powstańców styczniowych. Boczną drogą, za niebieskim znakami, dojeżdżam do lekkiego wyniesienia nad Świdrem, na którym, wśród drzew stoi metalowy krzyż osadzony w kamiennym bloku. Tabliczka informuje, że to bratnia mogiła powstańców.
Wracam na asfalt. Mlądz: most nad Świdrem, szkoła, przystań kajakowa. Na skrzyżowaniu w prawo w stronę Świdra, a po chwili w lewo, w ulice Żabią. Asfalt zamienia się w nawierzchnię gruntową. Ładne wierzby na zakręcie tworzą jakby bramę do lasu. Dalej już lasem. Podłoże twarde, zamarznięte. Droga i odsłonięte polany bieleją szronem (szadzią?). Na kałużach całkiem gruby lód.
Czerwony szlak prowadzi raz drogami leśnymi, innym zaś razem ścieżkami. Czasami mam wrażenie, że te ścieżki wybrano trochę "na siłę", gdyż obok istnieje całkiem gęsta sieć dróg i duktów leśnych. Przez to, można powiedzieć, pozbawiony jest pewnej logiki. W paru miejscach widzę na gps-ie, że jadę (drogą) zaledwie kilka metrów od właściwego szlaku, pociągniętego zasypaną i porytą przez dziki ścieżką. Ale to zaledwie w paru miejscach. Generalnie jest sympatycznie: temperatura nie za niska, cisza i spokój, a okolice całkiem malownicze. W pewnym momencie zrobiło się naprawdę górsko. To okolice góry (wydmy) noszącej nazwę "Meran". Przed wojna była tu podobno nawet skocznia narciarska (!). Po skoczni nie ma śladu, jest za to całkiem przyjemny stok. Po górach przyszły moczary, a ściślej - Pogorzelski Mszar. Całkiem spore jeziorko i mnóstwo drobnych cieków w których szemrze woda. W jednym miejscu musiałem nawet przenosić rower. Dojeżdżam do Pogorzeli. Najpierw drogą przez wieś, później schodkami na peron kolejowy i dalej na druga stronę torów. Nie mam pojęcia dlaczego czcigodni Autorzy postanowili poprowadzić szlak nasypem kolejowym po zachodniej stronie torów wąziuteńką ścieżynką, gdy pod nasypem od wschodniej strony biegnie droga prowadząca do tego samego przejazdu kolejowego? Za przejazdem na wprost pomnik żołnierzy "ruchu oporu", choć wiadomo, że to Armia Krajowa nań zasłużyła w tym miejscu. Za pomnikiem znowu do lasu, na zachód "ceglanką", czyli Czerwoną Drogą do Dąbrowieckiej Góry. Bunkry dziś puste. Za Dąbrowiecką Górą postanawiam przerwać dalszą jazdę po czerwonym szlaku i zjeżdżam ceglanką do skrzyżowania z Traktem Osieckim i dalej na północ do Otwocka.
Takie już bowiem mam dziwactwo, że zamiast szukać dalekich cudów przyrody, zamiast gonić za zgiełkiem po targowicach świata, doznaję największych rozkoszy, gdy wpatruję się w dno cichych strumieni i rzek, gdy przykładam ucho do starych mogił, których szeptu mrocznych dziejów nikt nie słucha (Z. Gloger, Dolinami rzek)