Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2018

Dystans całkowity:929.08 km (w terenie 16.47 km; 1.77%)
Czas w ruchu:50:04
Średnia prędkość:18.56 km/h
Maksymalna prędkość:43.40 km/h
Suma podjazdów:918 m
Maks. tętno maksymalne:160 (86 %)
Maks. tętno średnie:135 (72 %)
Suma kalorii:12643 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:58.07 km i 3h 07m
Więcej statystyk

Przy torach

Niedziela, 17 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto

Rekreacja

Sobota, 16 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki

Warszawa (PD)

Środa, 13 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto

Józefów (DP)

Środa, 13 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto

Łubianka

Poniedziałek, 11 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Poniedziałek po Maratonie Podróżnika. W opustoszałym ośrodku nad Jeziorem Krzemień pozostało tylko kilka osób. Nic tu po mnie. Trzeba wracać do domu. Droga powrotna samochodem bardzo przyjemna, dłuższy czas jadę "po śladzie" BBT. Pomiędzy Bydgoszczą a Toruniem mam do załatwienia sprawę gminną. Dwie brakujące gminy: Łubianka i Zławieś Wielka robią mi dziurę w mapce. Zatrzymuje się pod Urzędem Gminy w Łubiance. Szybki montaż roweru i ruszam na zachód w kierunku Łążyna. Tymczasem za Łubianką rozebrany most. Podjeżdżam do robotników i któryś uprzejmie wskazuje mi objazd wiodący szlakiem rowerowym (!) chyba nawet po śladzie dawnej linii kolejowej. Skutecznie udaje mi się sforsować rzeczkę i za moment jestem w Bierzgłowie.
Remont drogi i mostu pomiędzy Bierzgłowem i Łubianką © skaut
W Bierzgłowie oglądam dawny gotycki kościół. Przez kratę zza otwartych wrót "pachnie" starym kościołem. Zapach wosku, kurzu, starego drewna, lekkiej wilgoci.
Bierzgłowo. Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny © skaut
Dojeżdżam do Łążyna, leżącego w gminie Zławieś Wielka i zawracam. Czeka mnie najciekawszy dziś obiekt - Zamek Bierzgłowski. To jeden z najstarszych zamków Państwa Zakony Krzyżackiego. Podobno założony na miejscu pruskiego grodu Pipinsburg, zdobytego przez Krzyżaków w 1236 r. Od tego czasu to Birgelau, Bierzgłowo właśnie. Zamek jest datowany na 1260 r. jako moment zakończenia budowy. Zamek ciekawy, na swój sposób unikatowy. M. in. miał dwie fosy zewnętrzną i wewnętrzną rozdzielone murem oporowym, a zarazem obronnym. Wjazd na podzamcze od północy przez wielką wieżę o podstawie kwadratu. Za nią rozciąga się obszerne podzamcze. Do domu konwentu (na zamek główny) wjeżdża się lub wchodzi przez bramę z pięknym, nieco zatartym tympanonem.
Zamek Bierzgłowski. Portal © skaut
Symbolika tych płaskorzeźb do dziś budzi wątpliwości interpretacyjne. Wg jednej z interpretacji ma przedstawiać pokój boży. Wchodzę na dziedziniec Zamku Wysokiego. Udaje się wejść do kaplicy i kontemplować przepiękną figurę Matki Bożej. Kunszt niezwykły.
Zamek Bierzgłowski. Kaplica zamkowa © skaut
Mógłbym tam być godzinami, ale czas nagli. Wyjeżdżam z Zamku i ulicą nomen omen Zamkową wracam do Łubianki.


Zaliczone gminy: Łubianka, Zławieś Wielka





Maraton Podróżnika 2018

Niedziela, 10 czerwca 2018 · Komentarze(2)
Kategoria Rajdy
To już trzeci "Podróżnik"* w którym biorę udział. Zaczęło się od pecha i to jeszcze przed startem. Pierwszy problem - dotarcie do bazy. Wyjechałem z Warszawy o godzinę później, niż planowałem. Różnica byłaby pomijalna, biorąc pod uwagę, że planowałem dojechać samochodem, a większość trasy dojazdowej to autostrady. Jednak konieczna była poprawka, że to "piątek, piąteczek, piątunio", a więc A2 do Łodzi zapełniona na obu pasach. W porywach udawało się osiągnąć ok 90 km/h. Za Łodzią nie lepiej bo tam z kolei remonty i zwężenia. Umordowałem się strasznie zanim ok. północy dojechałem do bazy nad Jeziorem Krzemień w zachodniopomorskim. Nie pamiętałem już jaki domek dostałem z przydziału, albo może pamiętałem ale nie potrafiłem go odnaleźć. Wbiłem się więc do pierwszego w którym było wolne łóżko. W świetle czołówki znajduję komplet pościeli i momentalnie zasypiam. Obudzili mnie (przypadkowi) współlokatorzy, ale przecież koledzy z jednej imprezy. Było około 7-ej, gdy przeniosłem się z manelami do domku "swojego". Po przywitaniu z Elizium i Fają i usiadłem do śniadania. Faja poczęstował mnie wybornym, własnoręcznie przygotowanym espresso. Czas do startu spędziłem na skręceniu roweru przywiezionego w bagażniku, zapakowaniu sakw i przygotowaniu kanapek na drogę. Maraton jest w 90% samowystarczalny więc "lepiej nosić niż się prosić". A jeszcze ratuję Wąskiego pedałami platformowymi, które zostały mi w bagażniku po ubiegłorocznych wakacjach - na wypadek, gdyby żona nie uznająca spd, chciała się przejechać na moim rowerze. Pech przypomniał o sobie w momencie zakładania koszulki kolarskiej - nowiusieńkiej(!). Zamek błyskawiczny po zaciągnięciu do góry zrobił nagle trrrach i było po koszulce. Na szczęście miałem rezerwową, ale zanim przepakowałem wszystko z kieszonek - minęła moja godzina startu. Ku uciesze gawiedzi, tzn. startujących później wbiegłem na linię startu i ruszam w pościg. I tu pech nr 3. Przegapiłem skręt kolo jez. Bytowo w kierunku pn-wsch i pojechałem jak gdyby nigdy nic w kierunku Recza, tzn. "pod prąd". Ale o tym, że jest "pod prąd" zorientowałem się dopiero za Reczem. Pomyłka będąca efektem zbyt pobieżnego zapoznania się z trasą i nadmiernemu zaufaniu w gps kosztowała mnie dodatkowe 25 km. Wróciłem do punktu omyłki tłukąc się niemiłosiernie po dziurawej słabiutkiej drodze bocznej odchodzącej od DW 151.
MP 2018. Okolice Recza © skaut
Na DW 151 wprawdzie wróciłem, ale za niedługo trzeba było ją porzucić w takim własnie miejscu jak poniżej. Nauczony kosztowną czasowo i towarzysko pomyłką zachowałem czujność i już skręciłem kiedy trzeba. 
MP 2018. Zjazd z DW 151 © skaut
Dalsza trasa to w zasadzie "sto lat samotności", a raczej więcej niż 200 km jazdy solo. Pierwszego uczestnika maratonu ujrzałem i wyprzedziłem (!) na krajowej "6" przed Koszalinem. Samotność sprzyjała kontemplowaniu widoków i napawaniu oczu i nozdrzy lesistością Pojezierza Drawskiego. Szlak wiódł przy poligonie więc i dane mi było ujrzeć całkiem sporo żołnierzy US Army ujeżdżających hummery po okolicach tego poligonu.
Po drodze jest Złocieniec, więc w uszach brzmi dźwięczny głos Krzysztofa Myszkowskiego:
Złocieniec złotem już nie błyszczy
W Złocieńcu wilgoć łasi się do nóg
Przejazdem dobrze być w Złocieńcu
Chopin tu pewnie źle by się czuł ...

W Połczynie Zdrój na 93 km pierwszy punkt kontrolny (PK1). Była godzina 13:06:33, gdy wysłałem regulaminowego sms,a. Upał był niemiłosierny, więc regenerowałem się miejscową wodą mineralną i lodem na patyku. Dalsza jazda fajnymi, lokalnymi drogami przez pola i lasy, ale bardzie j lasy konsekwentnie w kierunku północnym. Było naprawdę upalnie.
MP 2018. Połczyn Zdrój © skaut
Jak już wspomniałem pierwszego uczestnika ujrzałem przed Koszalinem. Jak się później dowiedziałem, chyba w tej okolicy się wycofał. Ja dojechałem do Mielna, gdzie odczułem swojego rodzaju szok termiczny. O ile na trasie termometr w liczniku wskazywał ok 27-28 st. C, o tyle nad morzem było o 10 st. C mniej (!). W tej rześkości osiągnąłem Mielno (PK2 166 km) o godz. 17:13:51. Kiczowata zabudowa, stragany z badziewiem i całkiem już spore tłumy ludzi, pomimo tego że to dopiero początek czerwca. Klimatyzowanym wybrzeżem przejeżdżam po mierzei przez Unieście, Łazy za którymi jakby przez niewidzialną ścianę wbijam się znowu w upał. W Osiekach pstrykam fotkę starego kościoła. Pamiętam go z l. 80-ych XX w. kiedy byłem z rodzicami na wczasach w Łazach. Teraz mogłem go uwiecznić na fotografii, choć zapewne przetrwa i mnie te moje fotografie.
MP 2018. Osieki. Kościół św. Antoniego © skaut
"Podróżnik" tym się różni od BBT i PTJ, że punkty kontrolne nie dość, że wirtualne to jeszcze są od siebie w większym oddaleniu. Kolejny (PK3) był w nic nie znaczącym miejscu oznaczonym jako Nadbór. Jakaś taka wieś przy DW206 gdzie zameldowałem sms'em swoje przybycie o 19:59:27. Tym razem do dalszej jazdy dopingowała mnie bliskość punktu żywieniowego. To jest właśnie ten 10% wyjątek od samowystarczalności. Punkt był świetny. Kierowany przez Jelonę. Dostałem smaczny makaron w ładnym bistro, opiłem i objadłem się do woli owocami. I co ważne po raz pierwszy na dłużej zobaczyłem innych uczestników maratonu. Pewnie zabradziażyli trochę na tym punkcie, bo widząc marudera mojej osobie nabrali żywości w ruchach i zaczęli się zbierać. Z wyjątkiem Pająka, który siedział w fotelu, w pozie Stańczyka z obrazu Matejki i nigdzie się dalej nie wybierał.
Zaspokoiwszy głód, pragnienie i chyba w minimalnym stopniu potrzeby towarzyskie ruszyłem w dalszą drogę. Kolejne 20 km to bardzo słabe asfalty, pomimo stołecznej nazwy jednej z miejscowości "Żoliborz". Zrobiło się tak jakoś dziko dookoła. Dziko i pusto. Dopiero wyjechawszy na DW 205, w okolicach miejscowości Żydowo, spotkałem trójkę rowerzystów i to w dodatku uczestników Maratonu: Joasię, Sebastiana i Michussa, znanego mi wcześniej. Koleżeństwo wracało właśnie z pieszej (?) wycieczki mającej na celu oglądanie pobliskiej elektrowni szczytowo-pompowej. Michuss nawet mi zaproponował jej obejrzenie. Nie skorzystałem, natomiast bez namysłu dołączyłem do towarzystwa i dalej pojechaliśmy już razem.
Było bardzo miło. Mrok, który ogarnął Ziemię nie pozwalał na kontemplowanie widoków, natomiast sprzyjał konwersacji. Trasa robiła spory zygzak, najpierw uciekając na zachód, a następnie dość mocno wbijając się w Województwo Pomorskie. Michuss będący jednym ze współautorów tegorocznej trasy "pilnował" nawigacji, tzn. dbał, abyśmy we właściwym momencie meldowali się na punktach kontrolnych. Kolejny był na 300 km. Miejscowość Koczała (PK4) osiągnęliśmy o godz. 01:07:57. Gdzieś w lasach za tym punktem, ale jeszcze przed Szczecinkiem, Sebastianowi pękła szprycha. Nie powiem, aby był zadowolony z tej sytuacji. Po chwilowym zastanowieniu się postanowiła jechać dalej - tak daleko jak się da. Dało się całkiem daleko. Razem osiągnęliśmy Szczecinek na 358 km (PK5) o godz. 04:32:46.
W Szczecinku zrobiliśmy sobie solidny popas na stacji benzynowej. był żurek, pierogi, kawa, lody. Już za jasności przejechaliśmy przez Borne Sulinowo. Koniecznie trzeba było zobaczyć sowiecki cmentarzyk z upiorną ręką z pepeszą, wystającą z grobu. Opodal zrobiliśmy sobie nawet zdjęcie. Stoją od lewej: Skaut, Sebastian. Joasia i Michuss
MP 2018. Borne Sulinowo. © skaut
Kolejny "przystanek" mieliśmy już w Wałczu (PK6) na 442 km o godz. 10:25:48. Zbliżające się południe dawało o sobie znać coraz wyższą temperaturą. wszystkie te nogawki, rękawki, kamizelki, kurteczki poszły do sakw, a my jeszcze we czwórkę w drogę. Cyferki na liczniku pokazywały, że do mety coraz bliżej. Niestety - do Mirosławca Sebastian już nie dojechał. Pękły kolejne szprychy i musiał wezwać pomoc, która zwiozła go z trasy. Odcinek do Kalisza Pomorskiego, znany m. in. z BBT, tylko w drugą stronę był nieprzyjemny ze względu na duzy, mimo niedzieli, ruch samochodowy. Wszak to krajowa "10" łącząca Warszawę ze Szczecinem. Ostatni PK7 był na skrzyżowaniu w Kiełpinie (517 km). Podbiliśmy się sms'owo o godz. 14:51:44 i dalej, ostatnie 30 km już nas poniosło. Nogi żywiej zaczęły kręcić i nawet fatalna droga do bazy już tak nie denerwowała. Na mecie zameldowałem się o 16:17:33. I to już był koniec maratonu. Wręczono nam medale, podziękowaliśmy sobie zw wspólną jazdę i udałem się do "swojego" domku. Przezornie wziąłem sobie dzień urlopu na poniedziałek, więc następne 14 godzin przespałem głębokim snem.
Maraton Podróżnika 2018 © skaut

Zaliczone gminy (w kolejności alfabetycznej): Białogard, Biały Bór, Biesiekierz, Bobolice, Borne Sulinowo, Czaplinek, Czarne, Dobrzany, Drawno, Ińsko, Jastrowie, Kępice, Koczała, Miastko, Ostrowice, Polanów, Połczyn-Zdrój, Przechlewo, Recz, Rzeczenica, Szczecinek, Szczecinek, Świeszyno, Tuczno, Tychowo, Złocieniec

* Maraton Podróżnika organizowany przez forum podróżerowerowe.info