Poznań - Łowicz
Niedziela, 19 kwietnia 2015
· Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Poznań
Skautowa powinność zawiodła mnie w piątek (17.04.2015) do Poznania, gdzie w szacownych murach I LO im. K. Marcinkowskiego, zwanego pieszczotliwie "Marcinkiem" odbywał się Zjazd Strategiczny ZHR. Wyjazd poza Warszawę zrodził w mej głowie pomysł, aby wykorzystać to rowerowo. Przejazd "tam" raczej odpadał z tej racji, że jechałbym po pracy, przez całą noc, a w efekcie przez sobotę byłbym nieswój - mówiąc eufemistycznie. Ale z powrotem, czemu nie? W efekcie odpowiednio wcześnie kupiłem bilet na IC i za całe 49 zł przejechałem w 2,5 h do Poznania wraz z rowerem. Pociąg był międzynarodowy - do Berlina i Oberhausen, w związku z czym w wagonie "niemieckim" było wystarczająco dużo miejsca na rowery (8 wieszaków). Rower jechał tylko jeden. Mój. W Poznaniu chwila konsternacji z uwagi na rozkopy w okolicy dworca, ale jakoś się z nich wygrzebałem i po paru minutach wylądowałem w "Marcinku". Cała sobota zeszła mi na udziale w wymienionej "imprezie", poza krótkim wyjściem na wieczorną mszę do pobliskiego kościoła pw. Św. Michała. Z zewnątrz OKROPNY. W środku - lepiej. Widać wielkopolskie umiłowanie do ładu i porządku.
Zimny poranek
Niedzielną pobudkę ustawiłem sobie na 5:00. Zanim się ogarnąłem (mycie, picie, jedzenie, pakowanie) zleciała godzinka. Chwilę po 6-ej startuję spod szkoły. Założenie było takie, aby dojechać do Warszawy, co dałoby w sumie 300 km. Na razie pogubiłem się jednak w Poznaniu. Nie tyle, żeby to nazwać pobłądzeniem, ale z powodu tych rozkopów przejechałem przez miasto nie tą drogą, co sobie wyznaczyłem. Po prostu nie ustawiłem się na właściwym pasie jezdni, a dalej to już poszło. Ani na chwilę nie straciłem orientacji, gdzie jestem i po kilkunastu minutach jechałem już "starą dwójką", czyli obecnie DK 92 w kierunku Warszawy, aczkolwiek tablice kierunkowe w Poznaniu uparcie informowały, że droga prowadzi do Wrześni. Dodam tylko, że miałem ewidentnie "czerwoną falę", gdyż, aż do wyjazdu z miasta cierpliwie czekałem na wszystkich skrzyżowaniach na zielone.
Pusta droga
DK 92 była jak wymarła. Zapewne z powodu niedzieli, pory dnia, ale też otwarcie autostrady swoje zrobiło. Większy ruch zauważyłem tylko około dziesiątej, a później dopiero po piętnastej, ale i tak był prawie niezauważalny. Za Swarzędzem dojrzałem nadjeżdżających z naprzeciwka dwóch kolarzy. Machnąłem im ręką i tyle ich widziałem. Korzystne dla rowerzystów przeniesienie ruchu na A2 spowodowało też widoczne zamieranie przydrożnych interesów. Wiele stacji benzynowych, zwłaszcza tych niesieciowych zamkniętych na głucho. Przejeżdżałem tą drogą dwukrotnie samochodem w latach 90-ych i wtedy tętniła życiem i nieustającym potokiem pojazdów. A teraz? Takie Krośniewice będące centralnym skrzyżowaniem Polski, z uwagi na krzyżujące się tu DK1 i DK2, teraz - jeszcze po wybudowaniu obwodnicy miasta przypominają Chłodnicę Górską z filmu "Auta".
Krótkie postoje
Ciągle się uczę, aby nie tracić czasu na niepotrzebne postoje i przestoje. Pierwszy wypadł we Wrześni. Zjechałem z głównej, jeszcze dwupasmowej, drogi i przejechałem przez miasteczko. Zrobiłem zdjęcie kościoła i ryneczku - w końcu to wycieczka, kanapka w rękę i jadę dalej. Za miastem "92" to już jednopasmówka (uwaga bez szerokiego pobocza, aż do Goliny). Za to przed Strzałkowem ciąg pieszo-rowerowy, który urywa się za tą miejscowością. Jakiś dysonans pomiędzy jej dewizą "właściwy kierunek" i stojącym obok znakiem zakaz ruchu rowerów. Kolejny krótki postój przy wjeździe do Konina. Na tyle, aby zrobić zdjęcie tablicy z nazwą miasta. Szybki przejazd przez Konin. Na stadionie mają jakąś giełdę czy bazar, bo tylko tam widziałem większe skupienie ludzi. Wyjazd po śmiesznych hopkach, trochę przypominających drogę Gorlice - Dukla. Kolejny postój z krótkim siedzeniem na ławeczce wypadł w Kole. Znowu zjechałem z głównej, zatrzymałem się pod ratuszem. Kanapka, banan, picie, parę zdjęć i jadę dalej.
Podstępna pogoda
Pogoda w zasadzie mi sprzyjała. Przede wszystkim było zimno, ale na to byłem przygotowany zabierając zimowy strój: długie spodnie i kurtkę softshelową, pełne rękawiczki, ciepłe skarpety i dwa buffy, jeden pod kask, drugi na szyję. Nawet miałem pokrowce na buty, ale ich nie wyciągałem z podsiodłówki, choć początkowo zimno było w palce od stóp. Pierwsze trzy godziny w pełnym słońcu, następnie około 2 godzin pod zachmurzonym niebem i dalej znowu w słońcu. Wiatr wiał z zachodu i północnego zachodu i zasadniczo mnie popychał. Gorzej było tylko na odcinku Koło - Kłodawa, gdzie droga odbija w kierunku pn-wsch i wiatr stał się przez to bardziej boczny, a ja jechałem w jakimś dziwnym ukosie. Na tyle mnie to zirytowało, że zatrzymałem się w Kłodawie na Orlenie, gdzie zrobiłem sobie kwadrans relaksu: espresso, cola + woda do bidonów. Za Kłodawą wyjechałem z województwa wielkopolskiego i wjechałem do Łódzkiego. Wspomniane Krośniewice "zdobyłem" z południowej flanki, tzn. nie pchałem się na obwodnicę tylko wjechałem bocznymi, wiejskimi drogami.
"Och Kutno! Okrutne Kutenko!"
Co jest w tym Kutnie, że ono nieraz jak nożem utnie. W niedzielę ucięło mi plan jazdy do "samej Warszawy". Z trasy wysyłałem od czasu do czasu sms-owe meldunki do żony. W Kutnie, w czasie (zasłużonej) przerwy obiadowej w McD wybiegł mi naprzeciw zwrotny sms od żony, z którego wynikała delikatna sugestia ukryta w pytaniu, czy zdążę na wspólną kolację w domu? Przekalkulowałem w głowie dystans, czas potrzebny na jego pokonanie i jeszcze konieczność jazdy do Józefowa i wyszło, że zejdzie mi jeszcze z 5 godzin (co najmniej). Trochę późno. Z rozkładu jazdy wynikało zaś, że z Łowicza mogę mieć bezpośredni pociąg do Józefowa i na ósmą wieczorem mogę być w domu. Pokusa okazała się nieodparta. Do Łowicza ok 45 km przejechałem już "na luzie", wiedząc, że mam jeszcze zapas czasu. Na dworzec przyjechałem na 25 min. przed odjazdem pociągu. Jak się okazało było to akurat "na styk", gdyż musiałem odstać w dłuuugiej kolejce do biletomatu. Pani w okienku z wiadomych tylko sobie powodów biletów nie sprzedawała. Elektryczny Zestaw Trakcyjny Kolei Mazowieckich wtoczył się na stację, zapakowałem się z rowerem i spędziłem nudne 2 h i 22 min. w pociągu. Zmarzłem tak naprawdę dopiero w nim. Za to w domu ciepłe przyjęcie przez najbliższych. Zjedliśmy razem kolację i jeszcze młodemu poczytałem rozdział z przygód Baltazara Gąbki. Zasnąłem niedługo po tym, jak uczestnicy wyprawy dowiedzieli się, że przed wjazdem do Kibi-Kibi trzeba najpierw wyprawić się do Cynamonii...
W sumie jestem z wycieczki zadowolony, chociaż skończyłem ją wcześniej niż planowałem. Ale wyszedł mi najdłuższy (na razie) dystans w tym roku i nazbierałem kolejnych 25 nowych gmin do kolekcji.
Mapka z trasą:
Kilka ilustracji:
Skautowa powinność zawiodła mnie w piątek (17.04.2015) do Poznania, gdzie w szacownych murach I LO im. K. Marcinkowskiego, zwanego pieszczotliwie "Marcinkiem" odbywał się Zjazd Strategiczny ZHR. Wyjazd poza Warszawę zrodził w mej głowie pomysł, aby wykorzystać to rowerowo. Przejazd "tam" raczej odpadał z tej racji, że jechałbym po pracy, przez całą noc, a w efekcie przez sobotę byłbym nieswój - mówiąc eufemistycznie. Ale z powrotem, czemu nie? W efekcie odpowiednio wcześnie kupiłem bilet na IC i za całe 49 zł przejechałem w 2,5 h do Poznania wraz z rowerem. Pociąg był międzynarodowy - do Berlina i Oberhausen, w związku z czym w wagonie "niemieckim" było wystarczająco dużo miejsca na rowery (8 wieszaków). Rower jechał tylko jeden. Mój. W Poznaniu chwila konsternacji z uwagi na rozkopy w okolicy dworca, ale jakoś się z nich wygrzebałem i po paru minutach wylądowałem w "Marcinku". Cała sobota zeszła mi na udziale w wymienionej "imprezie", poza krótkim wyjściem na wieczorną mszę do pobliskiego kościoła pw. Św. Michała. Z zewnątrz OKROPNY. W środku - lepiej. Widać wielkopolskie umiłowanie do ładu i porządku.
Zimny poranek
Niedzielną pobudkę ustawiłem sobie na 5:00. Zanim się ogarnąłem (mycie, picie, jedzenie, pakowanie) zleciała godzinka. Chwilę po 6-ej startuję spod szkoły. Założenie było takie, aby dojechać do Warszawy, co dałoby w sumie 300 km. Na razie pogubiłem się jednak w Poznaniu. Nie tyle, żeby to nazwać pobłądzeniem, ale z powodu tych rozkopów przejechałem przez miasto nie tą drogą, co sobie wyznaczyłem. Po prostu nie ustawiłem się na właściwym pasie jezdni, a dalej to już poszło. Ani na chwilę nie straciłem orientacji, gdzie jestem i po kilkunastu minutach jechałem już "starą dwójką", czyli obecnie DK 92 w kierunku Warszawy, aczkolwiek tablice kierunkowe w Poznaniu uparcie informowały, że droga prowadzi do Wrześni. Dodam tylko, że miałem ewidentnie "czerwoną falę", gdyż, aż do wyjazdu z miasta cierpliwie czekałem na wszystkich skrzyżowaniach na zielone.
Pusta droga
DK 92 była jak wymarła. Zapewne z powodu niedzieli, pory dnia, ale też otwarcie autostrady swoje zrobiło. Większy ruch zauważyłem tylko około dziesiątej, a później dopiero po piętnastej, ale i tak był prawie niezauważalny. Za Swarzędzem dojrzałem nadjeżdżających z naprzeciwka dwóch kolarzy. Machnąłem im ręką i tyle ich widziałem. Korzystne dla rowerzystów przeniesienie ruchu na A2 spowodowało też widoczne zamieranie przydrożnych interesów. Wiele stacji benzynowych, zwłaszcza tych niesieciowych zamkniętych na głucho. Przejeżdżałem tą drogą dwukrotnie samochodem w latach 90-ych i wtedy tętniła życiem i nieustającym potokiem pojazdów. A teraz? Takie Krośniewice będące centralnym skrzyżowaniem Polski, z uwagi na krzyżujące się tu DK1 i DK2, teraz - jeszcze po wybudowaniu obwodnicy miasta przypominają Chłodnicę Górską z filmu "Auta".
Krótkie postoje
Ciągle się uczę, aby nie tracić czasu na niepotrzebne postoje i przestoje. Pierwszy wypadł we Wrześni. Zjechałem z głównej, jeszcze dwupasmowej, drogi i przejechałem przez miasteczko. Zrobiłem zdjęcie kościoła i ryneczku - w końcu to wycieczka, kanapka w rękę i jadę dalej. Za miastem "92" to już jednopasmówka (uwaga bez szerokiego pobocza, aż do Goliny). Za to przed Strzałkowem ciąg pieszo-rowerowy, który urywa się za tą miejscowością. Jakiś dysonans pomiędzy jej dewizą "właściwy kierunek" i stojącym obok znakiem zakaz ruchu rowerów. Kolejny krótki postój przy wjeździe do Konina. Na tyle, aby zrobić zdjęcie tablicy z nazwą miasta. Szybki przejazd przez Konin. Na stadionie mają jakąś giełdę czy bazar, bo tylko tam widziałem większe skupienie ludzi. Wyjazd po śmiesznych hopkach, trochę przypominających drogę Gorlice - Dukla. Kolejny postój z krótkim siedzeniem na ławeczce wypadł w Kole. Znowu zjechałem z głównej, zatrzymałem się pod ratuszem. Kanapka, banan, picie, parę zdjęć i jadę dalej.
Podstępna pogoda
Pogoda w zasadzie mi sprzyjała. Przede wszystkim było zimno, ale na to byłem przygotowany zabierając zimowy strój: długie spodnie i kurtkę softshelową, pełne rękawiczki, ciepłe skarpety i dwa buffy, jeden pod kask, drugi na szyję. Nawet miałem pokrowce na buty, ale ich nie wyciągałem z podsiodłówki, choć początkowo zimno było w palce od stóp. Pierwsze trzy godziny w pełnym słońcu, następnie około 2 godzin pod zachmurzonym niebem i dalej znowu w słońcu. Wiatr wiał z zachodu i północnego zachodu i zasadniczo mnie popychał. Gorzej było tylko na odcinku Koło - Kłodawa, gdzie droga odbija w kierunku pn-wsch i wiatr stał się przez to bardziej boczny, a ja jechałem w jakimś dziwnym ukosie. Na tyle mnie to zirytowało, że zatrzymałem się w Kłodawie na Orlenie, gdzie zrobiłem sobie kwadrans relaksu: espresso, cola + woda do bidonów. Za Kłodawą wyjechałem z województwa wielkopolskiego i wjechałem do Łódzkiego. Wspomniane Krośniewice "zdobyłem" z południowej flanki, tzn. nie pchałem się na obwodnicę tylko wjechałem bocznymi, wiejskimi drogami.
"Och Kutno! Okrutne Kutenko!"
Co jest w tym Kutnie, że ono nieraz jak nożem utnie. W niedzielę ucięło mi plan jazdy do "samej Warszawy". Z trasy wysyłałem od czasu do czasu sms-owe meldunki do żony. W Kutnie, w czasie (zasłużonej) przerwy obiadowej w McD wybiegł mi naprzeciw zwrotny sms od żony, z którego wynikała delikatna sugestia ukryta w pytaniu, czy zdążę na wspólną kolację w domu? Przekalkulowałem w głowie dystans, czas potrzebny na jego pokonanie i jeszcze konieczność jazdy do Józefowa i wyszło, że zejdzie mi jeszcze z 5 godzin (co najmniej). Trochę późno. Z rozkładu jazdy wynikało zaś, że z Łowicza mogę mieć bezpośredni pociąg do Józefowa i na ósmą wieczorem mogę być w domu. Pokusa okazała się nieodparta. Do Łowicza ok 45 km przejechałem już "na luzie", wiedząc, że mam jeszcze zapas czasu. Na dworzec przyjechałem na 25 min. przed odjazdem pociągu. Jak się okazało było to akurat "na styk", gdyż musiałem odstać w dłuuugiej kolejce do biletomatu. Pani w okienku z wiadomych tylko sobie powodów biletów nie sprzedawała. Elektryczny Zestaw Trakcyjny Kolei Mazowieckich wtoczył się na stację, zapakowałem się z rowerem i spędziłem nudne 2 h i 22 min. w pociągu. Zmarzłem tak naprawdę dopiero w nim. Za to w domu ciepłe przyjęcie przez najbliższych. Zjedliśmy razem kolację i jeszcze młodemu poczytałem rozdział z przygód Baltazara Gąbki. Zasnąłem niedługo po tym, jak uczestnicy wyprawy dowiedzieli się, że przed wjazdem do Kibi-Kibi trzeba najpierw wyprawić się do Cynamonii...
W sumie jestem z wycieczki zadowolony, chociaż skończyłem ją wcześniej niż planowałem. Ale wyszedł mi najdłuższy (na razie) dystans w tym roku i nazbierałem kolejnych 25 nowych gmin do kolekcji.
Mapka z trasą:
Kilka ilustracji:
Marcinek w porannym słońcu (I LO Poznań)© skaut
Września. Kościół pw. Wniebowzięcia NMP i św. Stanisława (fara)© skaut
Strzałkowo. Jakiś dysonans pomiędzy dewizą miejscowości, a znakiem drogowym© skaut
Koło. Widok ul. Mickiewicza z Rynku© skaut
Pusta DK 92 w niedzielne popołudnie (okolice Łowicza)© skaut
Łowicz Główny. Na dzisiaj wystarczy© skaut