Wakacje na skraju Puszczy dobiegają końca. Ostatnia dłuższa wycieczka - po gminę Wyszki. Początek znajomy: do Nowosadów, później Łosinka, Tyniewicze i Klejniki. Tu jestem pierwszy raz. Wieś podobno bardzo stara, ale pyszni się nową cerkwią. Wg opisów malowidła (polichromie) do niej wykonał Rom z Falenicy. Prawie krajan dla mnie jako Józefowianina.
O dawności wsi świadczy podobno kilkusetlenia kapliczka słupowa. Ewenement na tych prawosławnych ziemiach. Niestety mocno się chyli już ku ziemi. Humorystycznie wygląda pomnik ku czci czerwonoarmistów - wykonano go w formie lastrikowego nagrobka z krzyżem (!). Żadna dekomunizacja go nie ruszy :-).
W Pasynkach mam dylemat spowodowany zamknięciem drogi w kierunku Bielska Podlaskiego. Nawet się dałem nabrać i przejechałem kilka kilometrów objazdem, ale po namyśle zawróciłem. Przecież remont mostu przez rzekę nie może być taki, aby nie dało się jej pokonać rowerem. Miałem rację, a najpierw kilka kilometrów zupełnie pustej drogi do Kotłów. Most przez rz. Białą rzeczywiście rozebrany, ale dal pieszych ( i rowerzystów) jest drewniana kladka, dzięki czemu zaoszczędziłem parę kilometrów i już niezadługo byłem w Bielsku. Tym razem jadę przez całe miasto. Spore jest. Kościół, cerkwie. Dużo cerkwi. Liceum obchodzące jubileusz.
Jadę na zachód. W Augustowie cmentarz z I wojny światowej. Wreszcie Wyszki. Cicha, spokojna wieś gminna. Duży, neogotycki kościół, sklep. bank spółdzielczy. Jakiś lokalny, mały biznes. Pod sklepem, w którym kupiłem wodę do wysuszonych już bidonów zaczepia mnie jakiś "jurodiwy czeławiek". Wita się ze mną jak ze starym znajomym, zagaduje coś i po chwili ucieka.
Poranek wstał rześki. Gdy wsiadałem na rower o świcie, termometr na liczniku wskazywał zaledwie 5 st. C. Zimno było głównie za sprawą mgły, która spowijała całą okolicę. Wydostałem się na drogę do Narewki, a z niej skręciłem na zachód, w las, w kierunku Bernackiego Mostu i dalej do Łosinki. Przecinając południowy koniuszek Puszczy Ladzkiej, chciałem uniknąć jazdy przez Nowosady. Jednak zawsze jest coś, za coś. Zamiast asfaltu otrzymałem szutry. Zaczęły się za Narewką i wiodły mnie aż do Krzywca. Na szczęście rower wykazał się grawelową dzielnością i trzęsąc się wprawdzie, ale przebrnąłem ten "terenowy" odcinek. Pod drodze przeciąłem dwukrotnie tory kolejowe wiodące do suchego portu nad Siemianówką.
Przy DW 685 urokliwa, staroruska wieś Trześcianka. Piękna, malowana na zielono cerkiew pw. św. Michała (1864-18670. Sama wieś zabudowana jednolicie, wg pomiary włócznej - drewnianymi domami stojącymi szczytami do drogi. Co ciekawe, domy po lewej (południowej) stronie drogi nie mają okien w ścianie szczytowej. A to dlatego, że to w północnej części domu umieszczono komorę dla przechowywania żywności. Zachwycają snycerskie ozdoby nadookienniki i podokienniki. Otwarte okiennice dały nazwę całej "krainie", obejmującej także Soce i Puchły.
Dalsza jazda DW 685 urozmaicona z powodu remontu drogi. Mam więc wahadła w miejscach, gdzie asfalt zwęża się do jednego pasa. Dojeżdżam do Zabłudowa. Miasteczko całkiem spore. Plan jazdy na zachód do Juchnowca Kościelnego niestety muszę zarzucić, a to z powodu szutrowej drogi, której akurat na tym odcinku nie jestem w stanie przejechać. Niestety nawierzchnia jest zbyt luźna. Koła roweru grzęzną i uślizgują się. Wycofuje się i przez Dobrzyniówkę, Rafałówkę i Protasy dojeżdżam do krajowej 19-ki. Droga przez te wioski niby zamknięta z powodu remontu, ale na rowerzystę nikt nie zwraca uwagi. Korzystam dzięki temu z nowiusieńkiego asfaltu. Kawałek jazdy z TIR-ami "dziewiętnastką" i skręcam do wioski o uroczej nazwie Białostoczek. Przecinam zabudowania dawnego folwarku, znowu szutry i wyjeżdżam na nowy asfalt we wsi Halickie. Domy robią się coraz okazalsze. Znać, że tu osiedlają się co zamożniejsi Białostocczanie. Wreszcie jest - tablica z nazwą największego miasta regionu, siedziby wojewody i sejmiku. Białystok.
Jadę jeszcze kawałek, aby wjechać do gminy Juchnowiec Kościelny i zawracam.
"Po śladzie" wracam do Dobrzyniówki, a dalej już przez Folwraki: - Małe, - Wielkie, -Tylwieckie, jadę w kierunku Michałowa. W Topolanach dobrze utrzymana, niewielka cerkiew pw. Przemienienia Pańskiego.
Drogą wśród pól, wjeźdżam od południowego zachodu do Michałowa. Zadbana gmina. Nowy ratusz, plac miejski. Miasteczko. Przy wyjeździe na wschód, na niewielkim wzniesieniu złocą się kopułki cerkwi pw. św. Michała.
Z Michałowa dość długi odcinek wygodną, asfaltową (!) drogą dla rowerów wybudowaną w ramach Green Velo. Juszkowy Gród, Bondary, gdzie uderza "morski" powiew znad Zalewu Siemianówka, przez lasy pachnące żywicą, po słabym asfalcie do Lewkowa i dalej do Narewki. Po porannym chłodzie nie ma już dawno śladu. Słońce mocno przygrzewa, gdy wracam do modrzewiowego dworu, który od ponad tygodnia służy nam za mieszkanie.
Rodzinna wycieczka nad jezioro. To widać po średniej prędkości. Musieliśmy uwzględnić Janka, który rowerkiem na 20' kółkach popylał razem z nami. Ale jak drużyna, to drużyna :-).
Zaraz za Narewką robi się spokojnie. Wystarczyło tylko zjechać z "wojewódzkiej" 687 i już było dobrze.
Drogą przez Mikłaszewo docieramy do Siemianówki (wsi) i polna drogą nad samo jezioro. Jakieś dwie przygodne rowerzystki-sakwiarki zrobiły sobie postój. Na torach stoi długaśny rząd krytych wagonów czekając na nie wiadomo co. Robimy sobie spacer do mostu. Dzięki temu weryfikuję zasłyszane i przeczytane wcześniej informacje o tym, czy da się przejechać groblą i rowerem przez Zalew. Moim zdaniem da się. Sześć lat temu miałem co do tego obawy i objeżdżając Polskę dookoła, pojechałem do Jałówki (obowiązkowy pkt kontrolny) wokół jeziora. Tu jest w ogóle cicho i spokojnie. Wręcz sennie. Kusi trochę początek jeziora, tzn. miejsce gdzie Narew zaczyna się rozlewać. Niektórzy piszą, że to "Polska Amazonia". Ale to może w innym czasie. Raczej na piechotę albo rowerem terenowym, a nie szosówką.
Ta wycieczka "musiała" się odbyć. Użycie cudzysłowu jest uzasadnione z tego względu, że wahadłową trasę z Narewki do Tokar i z powrotem przejechałem z prawdziwą przyjemnością. Przymus zaś podyktowany był gminą Mielnik, która w ramach zbierania (zaliczania) gmin pozostawała niezdobyta. Było blisko jej zdobycia w lipcu 2012 r. kiedy to zamykałem pętlę w ramach PTTK-owskiej odznaki "Rajd Dookoła Polski", tyle, że prom przez Bug wówczas nie chodził. Archaiczna zaś (m. zd.) marszruta rajdu wymusza odbicie od granicy ku zachodowi i przejazd przez Serpelice, Mierzwice i Siemiatycze. Ale jak mawiają, co się odwlecze ... . Wyjazd rannym brzaskiem i tradycyjny już przejazd skrajem Puszczy Białowieskiej następnie przez Dubiny i Hajnówkę. Warte odnotowania jest, że od Hajnówki niemal do samych Kleszczeli można skorzystać z drogi dla rowerów wybudowanej w ramach Green Velo. Jest niezła, gdyż poza kostkowym fragmentem w Hajnówce, reszta pokryta jest równym asfaltem. Kolarzówką można śmigać aż miło. Tak naprawdę ciekawie robi się za Kleszczelami, czy wręcz za Czeremchą. Czeremchę lubię, bo to najdalej wysunięta na wschód stacja, do której można dojechać Kolejami Mazowieckimi. Za Czeremchą wjeżdżam w las. Asfaltowa droga robi się cokolwiek wąska, tak gdzieś na 1 i 1/2 szerokości samochodu. tylko, że żadnego samochodu nie widać przez wiele kilometrów. Pachnie rozgrzanym lasem sosnowym. czasami wyjeżdża się z lasu na pola. To naprawdę koniec Polski. Jakaś cisza i spokój wiszą w powietrzu. Dojeżdżam do pierwszej większej miejscowości - wsi Zubacze. Podobno kiedyś to było miasteczko. Niewiele na to wskazuje, może tylko trójkątny placyk w centrum wsi, przy którym wznosi się bardzo ładna cerkiew Opieki Matki Bożej. Nie wiem dlaczego nieoceniony Grzegorz Rąkowski (Polska egzotyczna) pize, że jest żółta, skoro jest brązowa? Prawdopodobnie jest to efekt niedawnego remontu.
Za Zubaczami skupisko 3 gospodarstw chłopskich założonych na terenie dawnego dworu Jancewicze. Droga spada na południe i prowadzi do skrzyżowania w dużych aczkolwiek sennych Klukowiczach. Przy drodze, po prawej stronie dawny dwór. Niestety, jak sądzę, chylący się ku upadkowi po latach użytkowania przez miejscowy kołchoz, znaczy się rolniczą spółdzielnię produkcyjną.
Dalej na południe asfalty robią się gorsze. Dziurawe i gruboziarniste. Aż wreszcie jest tablica-witacz postawiona na granicy gminy Mielnik. Kiczowata trochę, zwłaszcza w zestawieniu z prawosławnym krzyżem, który odwiecznie stoi na rozstaju dróg.
Same Tokary rozdzielone zostały granicą z Sowietami, tzn. aktualnie z Republiką Białoruś. Tam jest większa część wsi z cerkwią. Po polskiej stronie ostał się arcyciekawy, drewniany kościół wzniesiony w Dwudziestoleciu międzywojennym. Jest prześliczny w mojej ocenie. Inspiracja "karpacka" ewidentna, ale o dziwo nie razi w tych okolicach. Rzekłbym "dialoguje" z tutejszym drewnianym budownictwem cerkiewnym. Proboszczem tutejszej parafii był przed II wojną światową i podczas niej ks. Tomasz Lipecki, ps. Sawa. Zesłany "karnie" za czasów sanacji na tutejszą prowincję (nie lubił Marszałka), wsławił się w czasie wojny współdziałaniem z Armią Krajową zarówno w czasie akcji "Wachlarz" jak i "Burzy" (G. Rąkowski, Polska egzotyczna I, Pruszków 2005, s. 332-333).
W Tokarach na skrzyżowaniu dróg zawracam i po swoim śladzie wracam w kierunku Narewki. Coraz mniej "łatwych" gmin. tutaj trzeba było przekręcić 140 km, aby dopisać sobie jedną z nich. Ale nie krzywduję sobie. Polskie "kresy" nawet takie jakie są obecnie warte są odwiedzenia zawsze. Chciałbym tu jeszcze wrócić i nawet więcej połazić, albo powłóczyć się rowerem mtb po tutejszych manowcach.
Rodzinna wycieczka po Puszczy Białowieskiej. Na skraj Puszczy się wybraliśmy, aż ku granicy z Białorusią za Starym Masiewem. Pusta droga za Narewką pozwalała na jazdę "każdy swoim tempem", co widać na poniższym zdjęciu. To białe z przodu, to moja żona, bliżej znaku z żubrem - syn, a tam w dali gdzie górka, to za nią jest córka.
Ponieważ jechałem na szosówce, to próbowałem skomasować ekipę, obiegając ją jak jakiś owczarek, ale moje starania nie spotkały się z aprobatą. Banda indywidualistów się spotkała.
Za Olchówką nawierzchnia zrobiła się inna. To znaczy owszem szosa prosta i bez wybojów, ale posypana czymś luźnym, takim grysikiem asfaltopodobnym, słabo związanym z podłożem. Za lasami, za górami leży Masiewo. Duża, długa wieś formalnie dzieląca się na Nowe Masiewo i Stare Masiewo. W technokratycznej epoce Gierka próbowano "przechrzcić" je na Masiewo Pierwsze i Drugie, ale chyba się nie przyjęło. Podobnie jak nowe, z sufitu wzięte, nazwy wsi w Bieszczadach i w Przemyskiem. Ładne te Masiewa są. Wszędzie tu piszą, że miejscowe wsie zawdzięczają wygląd "reformie rolnej" z czasów Króla Zygmunta Augusta, tzw. pomiary włócznej. Doszło wtedy do komasacji gruntów, a wsie - ulicówki zabudowano domami stojącymi szczytem do drogi na wąskich i długich działkach. Wieś się skończyła, a zaczął las. Duża wiata turystyczna, toalety (z papierem i bieżącą wodą!) i wjazd do Puszczy. Jedziemy za znakami szlaku czerwonego leśną drogą, która doprowadza nas do wielkiej polany z elegancką wiatą widokową. Polana wg G. Rąkowskiego jest największa w Puszczy Białowieskiej i nazywa się "masiewsko-tuszemlańska". To także miejsce po dawnej wsi Czoło. Wieś była zaludniona przez kolonistów niemieckich w XIX.
Pozostał po nich cmentarz z resztkami nagrobków. Zachowało się kilka kamiennych i kilka żeliwnych. Co się stało z żywymi osadnikami? Krążą tu dwie wersje - pierwsza, że za cara Mikołaja II przesiedlili się nad Wołgę, druga - że wyjechali pod koniec I wojny światowej wraz z wycofującymi się wojskami niemieckimi. Jak było naprawdę, nikt już nie wie ... .
Na cmentarzu jest też grób Polaka. W miarę dobrze zachowany, ogrodzony drewnianym płotkiem. Na granitowym, omszałym nagrobku w formie graniastosłupa można jeszcze przeczytać napis:
Ś.P. JAN MACKIEWICZ ZOSTAŁ ZAMORDOWANY PRZEZ SOWIETÓW ZA DOBRĄ WIARĘ OJCZYŹNIE 8 GO SIERPNIA 1920 ŻYŁ LAT 54 PROSI O ZDROWAŚ MARIA
Klucząc po leśnych ścieżkach, gdyż czarny szlak gdzieś zanikł wyjeżdżamy z powrotem na wygodną, szeroką szutrówkę którą dojeżdżamy do kresu lub jak kto woli początku Masiewa. Cudnie tu. Cicho i spokojnie.
Zapiszę kredą w kominie, zaplotę w dymu warkoczyk ... . Pojechaliśmy całą rodziną na wycieczkę rowerową. Całą! Dzięki mojej zonie, która przed wyjazdem kazała (!) zabrać także JEJ rower oprócz, oczywiście, mojego oraz roweru syna. Dla córki rower się pożyczyło od naszych gospodarzy. Dla mnie zresztą też, bo szkoda mi było kolarzówki na jazdę po lesie. Aczkolwiek trzeba przyznać, że szutry przecinające Puszczę Białowieską są w takim stanie, że kolarzówka dałaby radę.
Wyruszyliśmy po śniadaniu, a że na dwa tygodnie zamieszkaliśmy na skraju Puszczy to wystarczyło tylko przeskoczyć przez asfaltówkę i mieliśmy ponad 20 km wolnych od ruchu samochodowego dróg leśnych. Swoją drogą był w TVP kiedyś taki serial w l. 70-ych o kanadyjskich albo amerykańskich skautach, leciał po Teleranku, u nas "Na Skraju Puszczy" tyt. oryg. "The Forest Rangers"). Ale wracając do Puszczy Białowieszczańskiej - gołym okiem widać spustoszenia dokonane przez kornika drukarza. Setki, tysiące świerków umarło i umiera stojąc. W praktyce moratorium na wycinkę mamy co najmniej od 2012 r., w 2016 próbowano coś zmienić, ale jak się skończyło wiadomo. Widocznym efektem jest m in. zamknięcie tzw. Drogi Narewkowskiej dla ruchu turystycznego z uwagi na zagrożenie bezpieczeństwa. No bo nie wiadomo, kiedy taki świerk się zwali. Sam, bo drwal w ocenie Unii Europejskiej nie może mu pomóc. Swoją drogą argumenty o "pierwotności" Puszczy Białowieskiej trochę słabną, gdy się patrzy na nią tak po prostu, okiem zwykłego zjadacza chleba. Na przykład takie drogi zwane tu od dawna "trybami" - idealnie proste i idealnie pod kątem prostym. Same się takie zrobiły? Albo tory kolejek wąskotorowych. Same się ułożyły, czy może ekipa żubrów? No właśnie. Żubra na wolności nie widzieliśmy. Podobno do zaobserwowania lepsza jest zima. Byliśmy za to w rezerwacie pokazowym i wolałbym pominąć tę okoliczność milczeniem. Znaczy rezerwat, czy wręcz cały ośrodek - super nowoczesny. Szkło, aluminium, granity, etc. ale ja po prostu nie lubię patrzeć na zwierzęta w niewoli. Czy to w zoo, czy w cyrku, czy nawet "rezerwacie pokazowym". Zanim jednak dojechaliśmy do tegoż zwierzyńca przyszło nam przejechać przez las dobrych kilkanaście kilometrów. Ludzi wyminęliśmy może kilku i na asfalt wyjechaliśmy we wsi Budy. Za nimi położone są Teremiski, czyli miejsce osiedlenia się red. A. Wajraka z "Gazety Wyborczej". Niezależnie od proweniencji Pana Redaktora, jego książki bardzo lubimy. Teremiski przywitały zaś nas takim banerem:
Za Teremiskami jest rozjazd w miejscu zwanym Starą Białowieżą. Badania archeologiczne wskazują, że tu była pierwotna lokalizacja dworu myśliwskiego za czasów naszych królów z dynastii Jagiellonów i nawet późniejszych. Obejrzawszy rezerwat z tymi żubrami, wilkami wykazującymi ewidentnie jakieś skrzywienie psychiczne z powodu niewoli, a także "żubroniami" czyli miczurinowskimi tworami naszych "biologów" (krzyżówka żubra z krową) wyjechaliśmy na bardzo ruchliwą drogę wojewódzką 689. Asfalt równy, tylko droga stosunkowo wąska i liczne wyprzedzające samochody powodowały lekki dyskomfort u części naszej rodzinnej wycieczki, nieprzywykłej do jazdy w takim ruchu. Do samej Białowieży dotarliśmy w deszczu, który był szybki, obfity i intensywny. Białowieża nie jest ciekawa. Ot wieś taka. Do "zakrętu" niczym nie różni się od wielu tutejszych wiosek, dopiero przy wejściu do Parku Pałacowego jest inaczej. Najpierw hotel "Żubrówka" kompletnie swą architekturą nie pasujący do okolicy. Potem plac ze straganami z badziewiem, jakieś budki z lodami i goframi. Trochę takie Zakopane. Obiad zjedliśmy w bistro "Babushka", które z kolei mogę polecić. Jedzenie smaczne, ciepłe, "domowe". Duży ogródek, można przypiąć rowery.
Ponieważ przypadała nam w tym dniu rocznica ślubu, moja ukochana stwierdziła, że na podwieczorek trzeba wybrać się do słynnej restauracji "Carska" ulokowanej w dawnym dworcu kolejowym "Białowieża Towarowa". Dosiedliśmy więc rowerów i pojechaliśmy na koniec wsi, a nawet dalej. Sam lokal, nie powiem, gustownie wyszykowany. Klimacik jest, ale ceny rzekłbym zaporowe. Jednak słowo się rzekło, kobyłki, tzn. rowery u płota - trzeba było spróbować. Desery i owszem smaczne. Dobra kawa, ciekawe ciasta. Lody za to mikroskopijne, a podawane na wielkich talerzach. Innych dań nie próbowaliśmy w trosce o nasz budżet domowy do do końca wakacji.
Z tegoż lokalu zawinęliśmy się w drogę powrotną. Syn wcześniej oczywiście pozwiedzał jeszcze ekspozycję taboru kolejowego wystawioną na tej stacji. To dziecko miasta jednak jest. Wszystko co mechaniczne budzi od lat jego fascynację. Powrotna droga bardzo przyjemna. Wyjazd inny, przez Pogorzelce ku Starej Białowieży. Po drodze jeszcze rozległa polana, a raczej skraj wielkiej Polany Białowieskiej z wieżą widokową, na którą oczywiście się wdrapaliśmy. Ze Starej Białowieży pojechaliśmy jednak na północ, formalnie nieczynną Drogą Narewkowską. Myślę, że to zamknięcie to bardziej dla ruchu samochodowego, gdyż nikt nas nie niepokoił. Sama droga to wygodna, szeroka i równa (bez tarki!) szutrówka. Początkowo biegnie przy niej tor wąskotorówki. Niestety nieczynnej.
W połowie drogi ciekawe miejsce "Średnia Budka" z wiatą, miejscem na ognisko (nie wiem, czy można palić) i atrapą studni. Dalej w kierunku Narewki oznaczone tablicą miejsce starodawnego cmentarzyska kurhanowego. Same kurhany wyraźnie widoczne, pomimo tego, że porośnięte drzewami. To też daje do myślenia w kwestii pierwotności Puszczy. Tuż przed wsią Janowo usypana na drodze pryzma ziemi - pewnie dla zatamowania ewentualnego ruchu samochodowego. A dalej to już Narewka i nasza baza. Wycieczka nad wyraz udana. Nawet nie podejrzewałem, że u moich bliskich jest taki potencjał kolarski. Trasa, wprawdzie z przerwami, ale na dystansie ponad 50 km wzięta "z marszu", w tym przez naszego młodego, który ją przekręcił na rowerku z 20' kółkami
Druga, pouczająca wycieczka po drogach Białostocczyzny. Na początek trzeba wyjechać z Puszczy Białowieskiej. Nadzwyczaj ruchliwa DW 687. W Nowosadach obieram kierunek na południe, ku Hajnówce. Wpierw trzeba jednak przejechać przez Dubiny - dużą, zamożną z wyglądu wieś, w centrum której króluje "imperialna" cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej.
W Dubinach mieszkają Podlaszucy. Małoruska grupa etniczna mówiąca zachodnim dialektem języka ukraińskiego, przez wiele lat zbiorczo określana jako "Biaorusini", jak zresztą wszyscy tutejsi małorusini. Przez Dubiny przeciągnięto drogę dla rowerów, współdzieloną z chodnikiem dla pieszych. Mało to wygodne, bo po pierwsze - z kostki, po drugie prymat mają wyjazdy z gospodarstw i zabudowań, więc chodnik faluje co kilka, kilkanaście metrów na obniżeniach wyjazdów. Dla tutejszych może i wygodne, żeby pojechać do szkoły, czy sklepu. Dla wędrowca na kolarce - niekoniecznie. W Hajnówce odbijam na zachód, aby po kilku kilometrach wjechać do arcyciekawej wsi - Nowoberezowa (Nowego Berezowa). Tu wpływy ruskie, a wręcz moskiewskie aż kłują w oczy. Bo czy możemy sobie wyobrazić w zachodniej Polsce pomnik ku czci cesarza Wilhelma? No raczej nie. Tutaj, na rozdrożu pyszni się krzyż upamiętniający wizytę cara Mikołaja.
We wsi są dwie cerkwie - starsza Św. Jana Teologa (w kośc. zachodnim: "Ewangelisty") i nowsza "rosyjska" pw. Wniebowstąpienia Pańskiego. A jeszcze 150 lat temu uległość wobec Moskali nie była tu taka oczywista. W Nowym Berezowie działał ks. Antoni Pańkowski, wierny Rzymowi duchowny kościoła wschodniego (unita), który dość długo stawiał się Cerkwi, ale szykanowany oportunistycznie się jej poddał.
W Nowoberezowie jest też prywatny skansen obejmujący dwie chałupy i gdzie (podobno) można zakwaterować. Ogólny widok wsi przedstawia się dobrze. Domy zadbane, obejścia ochędożone, w miarę równy asfalt, czysto i schludnie.
Za Czyżami skręcam na południe i dalej drogą DW 689 jadę do Bielska Podlaskiego. Wizyta raczej "statystyczna", tylko do odnotowania pobytu i zaliczenia gminy, gdyż nie wjeżdżam do centrum, a zawracam na wschód. Jadę do Orli, miejscowości gminnej, która dała tytuł dzisiejszej wycieczce. Po drodze Parcewo, z ciekawymi, tradycyjnymi domami. Mogę skonstatować, że zabudowa tutejsza (mówię o Białostocczyźnie), choć drewniana prezentuje się godnie. Mało jest zaniedbanych obejść, czy domów w ruinie. Skromnie, ale schludnie. Widać też, że nowe domy budowane są w dawnym stylu - z drewna, ze ze zdobieniami. W związku z tym wsie tutejsze zachowują konsekwentnie swój styl, brak - znanego z innych części Polski - chaosu urbanistyczno- architektonicznego.
Wracając przejeżdżam przez remontowaną linię kolejową nr 52 (Lewki-Hajnówka). Podobno w planach jest uruchomienie połączenia kolejowego z Białowieżą. Jak dla mnie - to jest bardzo dobra wiadomość. Stokroć bardziej wolałbym jechać przez Puszczę B. pociągiem (nawet szynobusem), niż np. autem.
W drodze powrotnej ulegam "glogerowskiej" pokusie i zatrzymuję się przy widocznym wczesnośredniowiecznym grodzisku we wsi Zbucz. Podobno jest to świadectwo "mazowieckiej" fali osadnictwa na tych terenach (ok. 890 r.), zniwelowanej przez późniejsze najazdy książąt kijowskich. Archeolodzy piszą o dużym kunszcie budowniczych, którzy wybrali to miejsce.
Ze Zbucza "po śladzie" do punktu startu. Pojawiający się głód zaspokajam gruszkami i jabłkami z przydrożnych drzew. Gruszki zwłaszcza są cudowne. Soczyste i słodkie.
Na początek krótka rekonesansowa trasa po najbliższej okolicy. Ośmiokilometrowy przejazd przez Puszczę Białowieską, drogą wojewódzką 687, potem w Nowosadach odbicie na północny zachód. Niedzielny spokojny poranek. Ruch niewielki. Wierna prawosławna, cała na biało jedzie rowerem do cerkwi w Łosince. Przy szosie drogowskaz do skitu nad Narwią. Właśnie - Narew. Rzeka ma "swoje" miasto, czy raczej miejscowość o cechach miasteczka. Rozciągnięte przy drodze do Białegostoku śpi jeszcze, gdy do niego wjeżdżam. Katolicki kościół z początku XVIII w.
W drugą stronę patrząc - drewniana (a jakże!) cerkiew. Prawdopodobnie w trakcie renowacji, bo pozbawiona malowanych na niebiesko szalunków, modrzy się tylko blachami na dachu i wieżą, a także bębnem i kopułą na skrzyżowaniu naw.
Senna, bukoliczna atmosfera przygranicznego miasteczka kryje jednak mroczną historię, a nawet dwie mroczne historie z końca XX w. Pierwsza dotyczy ks. Piotra Adamowicza Popławskiego, protojereja (proboszcza) tutejszej parafii prawosławnej. Tyle co wiadomo na pewno, to że znaleziono go powieszonego w czerwcu 1985 r. w lesie niedaleko pobliskich Koźlików. Oficjalna wersja mówiła o samobójstwie, ale nie dały jej wiary chyba władze Kościoła Prawosławnego, bo księdza na cerkiewnym cmentarzu chował sam abp. Sawa. Pewne jest też, że niedługo po tej tragedii - do innej parafii został przeniesiony miejscowy proboszcz katolicki, ks. Eugeniusz Rogowski. Reszta to już tylko domysły i spekulacje. Księża podobno dobrze się znali, pozostawali nawet w pewnej zażyłości - razem chodzili na ryby, grali w karty. W czasie prokuratorskiego śledztwa podobnież zaprzeczał temu, jakby się czegoś obawiał. W historii pojawia się tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa ps. "Kos", mowa też o esbeckiej grze operacyjnej mającej na celu zantagonizowanie miejscowej społeczności prawosławnej z podziemną "Solidarnością". Zagadek jest więcej. Podobno Milicja Obywatelska wcale się nie kwapiła do poszukiwań zaginionego duchownego. Zwłoki znaleziono dopiero po tygodniu. Jak było naprawdę, pewnie nigdy się nie dowiemy, zbyt wiele śladów zatarto, wielu świadków zabrało tajemnice do grobu. Druga tragedia - znak jakiś - miała miejsce w Wielki Czwartek 1990 r., kiedy to podczas nabożeństwa cerkiew stanęła w ogniu. Żywioł pochłonął jednego z wiernych, próbującego ratować krzyż z ołtarza. Niech nas nie zmylą senne i łagodne krajobrazy północnego Podlasia.
Takie już bowiem mam dziwactwo, że zamiast szukać dalekich cudów przyrody, zamiast gonić za zgiełkiem po targowicach świata, doznaję największych rozkoszy, gdy wpatruję się w dno cichych strumieni i rzek, gdy przykładam ucho do starych mogił, których szeptu mrocznych dziejów nikt nie słucha (Z. Gloger, Dolinami rzek)