Góry MRDP (1)

Sobota, 22 sierpnia 2015 · Komentarze(3)
Kategoria Ultramaratony
Zamiast wstępu
Pięć województw. Trasa licząca 1122 km wiodąca przez prawie wszystkie polskie góry asfaltem, brukiem i po betonowych płytach. Ponad 14 tys. metrów przewyższeń. Palące słońce i przenikliwy deszcz. Upały i rześkie poranki, gdy słupek rtęci zaledwie osiągał 4 st. powyżej zera. Wszystko to w ciągu niespełna 5 sierpniowych dni Maratonu Góry MRDP.

Zaczęło się niewinnie od krótkiej wzmianki na stronie internetowej Maratonu Rowerowego Dookoła Polski (MRDP), na której śledziłem epickie zmagania bohaterów ostatniej edycji tego wyścigu. Gdzie mi tam do nich? Tak myślałem w 2013 r.
Ziarno zasiane kiedyś, niewiele później wykiełkowało. W międzyczasie był BBT'14, kilka tegorocznych brevetów i TAKA jazda coraz bardziej zaczęła mi się podobać. W rezultacie znalazłem się najpierw na liście startowej, a w przeddzień startu w samym Przemyślu. Dotarliśmy tam przed północą większą ekipą ekstra-wagonem rowerowym "załatwionym" przez Turystę na doczepkę do rejsowego pociągu "Solina" relacji Warszawa-Przemyśl. Hipki odłączyły się na nocleg w hotelu, a reszta trzódki, tzn. Krzysztof Banach z Lublina, Marcin Nalazek i niżej podpisany została przeciągnięta przez Turystę po śliskich brukach stromych uliczek przemyskiej starówki do "bazy" maratonu. Baza mieściła się w szkole, gdzie zaoferowano nam kilka metrów kwadratowych podłogi na legowisko. Spanie nie było długie. Dzwony, dzwonki dzwoneczki i inne sygnaturki przemyskich świątyń rozmaitych wyznań, wybijające kwadranse, półgodziny i pełne godziny, co i rusz wybijały też mnie. Ze snu. W rezultacie wstałem o wpół do szóstej rano przeczuwając, że przyniesie to niechybny kryzys na trasie. Ciekawe jak szybko? Nastrój "na dzień dobry" miałem chyba nienajgorszy, nucąc sobie pod nosem:Hej, w góry w góry, popatrz tam wstaje blady świt jeszcze tak nieporadnie chce ominąć szczyt.
Przedwczesna pobudka była nie tylko moim udziałem. Niezadługo, a witałem się już z Olem, Keto i Siudkiem. Ostateczny cios śpiącym jeszcze zawodnikom zadał jakiś ambitny maratończyk, nastawiwszy budzik na wpół do siódmej, i którego dźwięk poderwał na nogi tych, co jeszcze nie wstali.
Poranną kawę, wypiłem w piekarni u wylotu ul. Franciszkańskiej. Uliczka mogłaby się nazywać Baker Street lub swojsko „Piekary”, takie jest na niej nagromadzenie piekarń i cukierni. Śniadanie zjedzone w towarzystwie innych kolarzy w bistro na Rynku. Menu niewyszukane, opisane skrótowo jako „to samo”, czyli podwójna jajecznica z pieczywem i herbatą. Jeszcze udało mi się wysłuchać porannej mszy u św. Antoniego. Wszystkie pozostałe czynności wykonywałem jakby w zwolnionym tempie: rejestracja w biurze zawodów, pakowanie bagażu na rower i na metę, robienie kanapek, przebieranie się w strój kolarski. Zwłaszcza z tym ostatnim się nie spieszyłem wiedząc, że w obcisłych syntetykach przyjdzie mi spędzić kilka najbliższych dni. Cieszę się jednak na tę jazdę niezmiernie.

Nim pierwsza seta zaszumi w głowie ...
Nadchodzi wreszcie sobotnie południe i po krótkiej przemowie Dyrektora Wigora ruszamy w asyście policji na południe. Już po opuszczeniu bruków przemyskiej Starówki peleton rozciąga się na kilkaset metrów, a może nawet na kilometr. Powoli, swoim tempem przesuwam się do jego środka. Szybko przejeżdżamy pierwsze wioski rozsłonecznionego Pogórza Przemyskiego. Najpierw jest Nehrybka, za nią Pikulice, Kniażyce i Fredropol. Gdybyż Fredrowie doszli do znaczenia i majętności ze trzysta lat wcześniej mielibyśmy w tym miejscu miasto na miarę Zamościa. Zamiast niego dwie ulice na krzyż w tym fredrowskim polis. Początkowo tempo maratonu nie jest zawrotne. Poznaję w świecie rzeczywistym Wąskiego i Endriu68, gniewnie mruczącego, że przerywa mu się południowe pacierze. W Aksamanicach znika policyjna eskorta, co oznacza, że zaczął się już start ostry. W Huwnikach przejeżdżamy mostem przez rzekę Wiar, toczącą swe wody na wschód, aby po kilkunastu kilometrach zawrócić na północ i za Przemyślem ujść do Sanu.

Początek maratonu Góry MRDP'14 - Pogórze Przemyskie © skaut

Peleton już mocno porozrywany, ale w zasięgu wzroku ciągle są jacyś kolarze. Część mnie wyprzedza, cześć jest przeze mnie wyprzedzana. Ku swemu zdziwieniu doganiam Ola. Gawędzimy, rzucamy jakimiś żarcikami, ale przy podjeździe na stoku Suchego Obycza w okolicach Arłamowa, Olo daje pokaz mocy i znika z mych oczu. W tym czasie dostaję SMS od Darka, towarzysza wiosennych brevetów:

Krzysztofie dzidaaaa… (13:51)

No tak, za plecami zostawiłem Arłamów, ale i ja nieoczekiwanie zostałem sam na krętej drodze wśród lasów Pogórza Przemyskiego. To lubię. Cisza, spokój i ukojenie nerwów. Urlop. Wśród celów maratonu za najważniejszy upatrzyłem sobie dwa punkty: “poznanie najpiękniejszych zakątków Polski oraz popularyzacja długodystansowego kolarstwa szosowego i turystyki rowerowej w Polsce i na Świecie”.
Punkt mówiący o „wyłonieniu najlepszego zawodnika w ultramaratonach szosowych” otrzymał na mojej prywatnej liście niższy priorytet. Korzystając z ostatnich dni urlopu jadę szlakiem wspomnień i na nowo poznaję trasę, którą kiedyś – co prawda w przeciwnym kierunku - przejechałem z sakwami, ale też wracam do miejsc, które w młodości schodziłem z plecakiem na grzbiecie. A teraz sobie jadę i samą swoją jazdą i obecnością tutaj “popularyzuję” zgodnie z regulaminem maratonu.
Po zadziwiająco dobrych asfaltach przejeżdżam przez Makową, Pustki, Kwaszeninę, Braniów - przed wojną ludne wioski, teraz raczej miejsca na mapie z nielicznymi zabudowaniami. Wyprzedzam kilka osób, a gminna droga z Kwaszeniny wywodzi mnie na wojewódzką [DW890] do Krościenka. Ciągle nie mam kontaktu wzrokowego z innymi zawodnikami. Wyprzedza mnie tylko samochodowa ekipa Remka Siudzińskiego robiąca zdjęcia i kręcąca film. Na mostku widzę stojącego Wigora, zwolniwszy pytam co się stało, ale on macha tylko ręką, bym jechał dalej, a sam pompuje koło. Zjeżdżając przez Liskowate widzę po lewej niebieską plamę płachty okrywającej przecudnej urody cerkiew. Za mało czasu by się przyjrzeć dokładniej. Nie wiem czy to pożądany od lat remont, czy tylko prowizoryczne zabezpieczenie, by się tak szybko nie zapadła.
W Krościenku, po ok. 54 km jazdy przecinam tory zamarłej linii kolejowej - dawnej CK Galicyjskiej Kolei Transwersalnej. Dalej już na zachód, który od tej chwili będzie zasadniczym kierunkiem mojej jazdy. Przejazd doliną Strwiąża, a w istocie krajówką [DK84] do Ustrzyk Dolnych. Zabudowa nieciekawa, powojenna. Tylko nazwa wsi Brzegi Dolne obiecuje, że już niedługo będą te prawdziwie, bieszczadzkie Brzegi Górne. Swoją drogą ciekawe, że przedwojennej nazwy Berehy nie przywrócono. Swym dźwięcznym, ruskim "h" nadawałyby klimat tym miejscom.
W Ustrzykach Dolnych policjant wstrzymuje ruch, abym bezkolizyjne mógł wjechać na bieszczadzką obwodnicę. Znowu linia kolei transwersalnej – tym razem na wiadukcie. Trasa znana już, a ostatnio przejechana na BBT’14. Nie wiem dlaczego podjazdy pod Żłobek (na przełęcz 638 m) i kolejny pod Czarną Górną (723 m) dorobiły się, nomen omen, czarnej legendy tamtego maratonu? Na Przełęczy nad Lutowiskami, a ściślej na Kaczmarewce, gdzie jestem o 15:43 zatrzymuję się na kilka chwil. Wysyłam meldunek w ramach relacji zawodników. W budce z pamiątkami dla zmotoryzowanych turystów kupuję wodę mineralną. Taką tradycyjną, w szklanej butelce, w której minerały zakwitły na kapslu plamkami korozji. Wyprzedza mnie Wigor, klepie po ramieniu, po czym pomyka w dół do Lutowisk. Wysączam butelkę, ale i niebo nade mną postanowiło się wysączyć. Pada, mży, siąpi. Przez Smolnik i Procisne w górę Wołosatego do Ustrzyk Górnych.

Bieszczady

Pierwszy punkt kontrolny (PK1) po 106 km osiągam o 16:52. Zatrzymuję się w „Zajeździe pod Caryńską” na coś ciepłego. Przede mna w kolejce pojawił się Olo. Zamawiam tak jak i on , pomidorową z makaronem. Chwilę później nadciągnął Wąski, a za nim po kilku minutach Siudek. Olo najszybciej wciągnął zupę i zaraz pomknął w dalszą drogę. Ja zabawiłem niewiele dłużej. Piękno Przełęczy Wyżniańskiej i Wyżniej trudno mi było docenić ze względu na deszcz, który nasilił się coraz bardziej. Chwilowe zatrzymanie się na obu przełęczach i wzajemne lustrowanie się z turystami schodzącymi z Rawki i Caryńskiej. Kto tu jest bardziej normalny w tej ulewie?

Obwodnica Bieszczadzka - Góry MRDP © skaut
Tymczasem deszcz przybiera na sile. Wetlina, Smerek, Kalnica. Przez Wetlinę zjeżdżam już kompletnie przemoczony, doganiając za Smerkiem Ola. Jeszcze tylko Przełęcz Przysłup (681 m) i później długi zjazd do Cisnej. Umawiam się z Olem, który szybciej się wspina i wolniej zjeżdża, że spotkamy się pod sklepem w Cisnej.
Trochę dłuższa przerwa „techniczna”, obawiam się że dalej wszystko może być już zamkniete. W sklepie kupuję pieczywo, wodę i banany, ale i skarpetki, takie zwykle, bawełniane. Najważniejsza zaleta – suche. Zmiana skarpetek, które dodatkowo owinąłem woreczkami foliowymi, hydrofobowe nogawki i rękawki, które naciągnąłem oraz nieprzemakalna czapeczka pod kaskiem, ale przede wszystkim towarzystwo Ola znakomicie poprawiło mi samopoczucie w to dżdżyste popołudnie. Zapada zmierzch, w deszczowych górach dodatkowo bardziej posępny, a my opowiadając sobie dykteryjki jedziemy dalej. Sprzyja temu konsekwentnie niespieszne, ale bardzo regularne tempo nadawane przez Ola. Wyniesienie za Żubraczem na kolejną dziś Przełęcz Przysłup (749 m) i już „spadamy” na zachodnią stronę Działu. Na odcinku do Komańczy tasujemy się jeszcze z dwiema parami z kategorii „sport”. Pierwsza para to Basia i Jerzy, druga – Wacek i Henio. Raz oni nas wyprzedzają, raz my ich mijamy, gdy zatrzymują się przy swoich ekipach w samochodach. Droga ku mojemu zdziwieniu nie taka najgorsza. Kilka razy przecinamy tory wąskotorówki nieczynnej na odcinku od Maniowa (a w zasadzie Banicy). Wspominam, że jeszcze w 1987 r. jechałem nią "normalnym", rozkładowym kursem z Rzepedzi aż do Majdanu. Opustoszała też linia normalnotorowa do Łupkowa, wtedy tętniąca życiem i sapaniem parowozów. W Woli Michowej współczesny drewniany kościół postawiony w stylu „bieszczadzkim”, ze stacjami drogi krzyżowej dłuta Jędrka Połoniny Wasilewskiego. Byłem tu na pierwszym wyjeździe „sakwiarskim”, gdy we wrześniu 1995 r. zginął tragicznie ten artysta-zakapior. Atmosfera w komańczańskim schronisku w noc po pogrzebie była wtedy tak ciężka i przygnębiająca, że spać się nie dało. Za Smolnikiem widać z góry światła Łupkowa – zda się na wyciągnięcie ręki. Przestało padać. Zjazd z Nowego Łupkowa przez Radoszyce doliną Osławicy po remontowanej drodze. Jedziemy autentycznie starożytnym traktem wiodącym od Radoszyc doliną Osławicy i dalej Osławy. Jest równo, bo położyli nowy asfalt, aczkolwiek w świetle lampek nawierzchnia wydaje się cokolwiek „luźna”.
Beskid Niski
W Komańczy skręt na Duklę w ogóle bez oznakowania. Dzięki wzajemnym pokrzykiwaniom, a skumulowało się nas w tym miejscu chyba z sześcioro, udaje się wyhamować rozpęd i nakierować na Duklę. Niestety, skończył się równy asfalt. Trzeba bardziej uważać na dziury i uskoki, co odgania nieco senność. Aż do Daliowej wśród wiosek i pól, dalej już przez las, w którym szumi Jasiołka. Na tym odcinku poznaję Mareckiego, który ma jednak własną strategię jazdy i zatrzymuje się na którymś z przystanków. W Tylawie „na chwilę” wpadamy na DK9, aby przez Mszanę skierować koła w stronę Doliny Śmierci. Tym sposobem jadąc przez uśpione już Chyrową i Iwlę omijamy Duklę. Wyjeżdżamy na zachód od tego miasteczka i kierujemy się wprost na Nowy Żmigród. To już (dopiero?) drugi PK2 osiągnięty przeze mnie o godz. 00:15. Można powiedzieć, że za mną już pół pierwszej doby.
Niestety powrócił deszcz Zatrzymujemy się z Olem na przystanku z pleksiglasu. Atmosfera wewnątrz gęsta od dymu tytoniowego, którego kłęby wypuszczają zasiedziali dwaj „lokatorzy”. Trochę kibicują, trochę doradzają, trochę ciekawi wieści ze świata. Sugerują, że na wyjeździe w kierunku Jasła jest czynna stacja benzynowa, gdzie możemy coś zjeść Trochę wbrew intencjom jedziemy tam, choć planowany postój miał być w Gorlicach. Na stacji zjeżdżamy się z Endriu68 i Pawłem Mielczarkiem. Posiłek w postaci hot-doga popitego kawą i już we czwórkę ruszamy dalej. Akurat przyszedł do mnie SMS od Darka:
„Posilić się dobrze i pedałować do przodu…! Powodzenia i nie spać tej nocy. Pzdr (00:53)”

Nowy Żmigród (Góry MRDP'14) © skaut


Drogą do Gorlic budowaną w myśl starej CK tradycji sztabowej „po linijce” w poprzek poziomic miejscowych wzgórzy falujemy to w górę, to w dół. „Motywującej” nazwy wsi Samoklęski nie biorę do siebie. O drugiej w nocy jesteśmy w Gorlicach. Trochę mnie przymula, próbuję „zajeść” znużenie muffinkiem popijanym gorącą herbatą. Paweł nakłada opatrunek na szlify, które zyskał na przejeździe kolejowym w Komańczy. Olo przynagla do dalszej jazdy, zwłaszcza, że lokalsi jadący z imprezy na imprezę, robią się cokolwiek zbyt nachalni.
W Ropie zjazd-agrafka nadająca na moment kierunek wschodni naszemu maratonowi. Zaczyna mnie coraz bardziej morzyć senność, a po twarzach moich aktualnych towarzyszy widzę, że i oni bystre wejrzenia i gorące uśmiechy zostawili na inny czas. Pierwszy podjazd na Tanią Górę (576 m) pokonuję jeszcze w miarę sprawnie, tuż za Pawłem, który wykorzystuje niewątpliwe walory swojej piórkowej wagi w tej wspinaczce. Za Śnietnicą dojeżdża do nas Olo informując, że Andrzej (Endriu68) zapadł po drodze w sen. Na podjeździe pod Piorun zarządzamy z Olem spanie. Jest godzina 05:28.


Zacler

Piątek, 14 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Ostatnia, pożegnalna wycieczka. Tym razem na czeską stronę. Wygodna droga do Bobru i Zaclera. Tablice informacyjne z opisami. Zacler to taka Lubawka, tyle, że po czeskiej stronie. Czas tu się zatrzymał.
Niedamirów. Droga ku granicy © skaut

Bobr (CZ). Gospoda © skaut
Zacler (CZ). Stacja kolejowa © skaut




Świebodzice

Wtorek, 11 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Dolny Śląsk ze względu na długą historię osadnictwa cieszy się nie tylko dużą liczbą miast i miasteczek, ale także bogatą siecią dróg. Dziś wypróbowałem jedna z nich. Początek "tradycyjny" Miszkowice - Kamienna Góra. Za Kamienną Górą odbijam w kierunku na Świebodzice. W Jaczkowie przecinam linię kolejową (mam wrażenie, że czynną). Trochę podjazdów, po których zjeżdżam do Bogaczowic. Najpierw Nowych, później Starych (siedziba gminy). Nazwa jak rzadko adekwatna do wyglądu. Domy częściowo nadgryzione zębem czasu, ale jakie! Wszystkie piętrowe, stające w równym rzędzie po obu stronach rzeki Strzegomki. Trzeba dodać, że po obu stronach rzeki, ocembrowanej jak Wełtawa w Pradze biegnie też droga. Nie wiem tylko dlaczego pokrywy od kanalizacji mają odlany napis: "Stołeczne Królewskie Miasto Kraków" i stosowny herb? Za Bogaczowicami wspinam się na wzniesienie w m. Cisów, skąd doskonale widać stojący, na wyciągnięcie ręki, zamek w Książu. W Świebodzicach wjeżdżam na "krajówkę" (34) i jadę do Dobromierza. Ruch umiarkowanie intensywny. W Dobromierzu przez chwile podziwiam mocno zniszczone zabudowania folwarczne z dworem i zdobionymi bramami. Wszystko mocno zdewastowane. Jeszcze podjazd pod górkę na "rynek" (to też siedziba gminy), a potem już lasami i wśród pól do Chwaliszowa, skąd powrót do bazy tą samą drogą.



Dobromierz. Fragment zrujnowanej bramy pałacowej © skaut

Chełmsko Śląskie

Poniedziałek, 10 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Krótka, rekreacyjna wycieczka. Tym razem do Chełmska Śląskiego. Początek zwyczajny, z Miszkowic do Kamiennej Góry. W Kamiennej stoję posłusznie na wszystkich trzech skrzyżowaniach z sygnalizacją świetlną. Drogę do Krzeszowa znam z 2010 r., kiedy to na trekkingu (Operatorze) z sakwami pokonywałem zachodnio-południowy odcinek rajdu dookoła Polski. W Krzeszowie pod bazyliką, która nieustannie mnie fascynuje, chwila na refleksję, zadumę i modlitwę. Dalsza droga już nie tak gładka jak dotychczasowa. Im dalej od Krzeszowa, tym bardziej dziurawa. W Chełmsku Śl. zatrzymuje się przed starą, ale ciekawą kamienicą. Dalej wąską, ale ładnie obsadzoną drzewami drogą jadę do Lubawki. Miasteczko to, już przed wojna wyciągnęło swoją mackę w postaci dzielnicy willowej - właśnie w stronę Chełmska. Jest nawet skocznia narciarska. Przejeżdżam przez Lubawkę, dalej wjazd na Szczepanowski Grzbiet i szybki zjazd do Miszkowic.


Chełmsko Śląskie. Stara kamienica
Chełmsko Śląskie. Stara kamienica © skaut

Szczawno Zdrój

Sobota, 8 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Krótka wycieczka tam i z powrotem do Szczawna Zdroju, mająca na celu zaliczenie tej gminy. W samym Szczawnie byłem już dwukrotnie, ale były to wizyty samochodowe. Zebrałem się trochę później niż zwykle i ok. wpół do ósmej wsiadłem na rower. Przejazd przez Kamienną Górę dalej przez Borówno i Czarny Bór. Po pokonaniu podjazdu za Czarnym Borem odbijam w kierunku Szczawna. Ciekawa droga przez Jabłów i Lubomin. zasadniczo cały czas pod górę. Na rondzie zawracam i tą samą drogą wracam do rodziny. Upał niemiłosierny, pomimo tego, że wycieczka poranna.


Przełęcz Okraj

Piątek, 7 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Krótka poranna wycieczka na Przełęcz Okraj. Początek jak zwykle przez Miszkowice i Jarkowice, 7-8 % podjazd pod Rozdroże Kowarskie i dalej troszeczkę bardziej stromo (ale nie za bardzo) na Przełęcz. Na samej górze zaczepiają mnie dwie turystki z plecakami i z dziećmi, także w pełnym rynsztunku turystycznym, choć jest siódma z minutami rano!. Pytają, czy często tu jeżdżę. Odpowiadam, zgodnie z prawdą, że mniej więcej raz w roku. Niestety nie mogę zaspokoić ich ciekawości co do przebiegu szlaków pieszych. Akurat szukały żółtego.
Przejechałem kawałek "w dół" na czeską stronę. Wszystkie restauracje i gospody jeszcze pozamykane. Zawracam. Fotografuję jeszcze (chyba) zabytkowy wóz miejscowej ochotniczej straży pożarnej.
Sbor Dobrovolnych Hasicu - Mala Upa © skaut

Pod schroniskiem na Okraju odziewam się cieplej, tzn. zakładam koszulkę z długim rękawem i buffa pod kask. Jeszcze tylko selfie i puszczam się w dół. Ekscytujące.
Autoportret na Przełęczy Okraj © skaut

Dalej już tradycyjnie przez Ogorzelec, z tym że nie wracam prostą drogą do Miszkowic, ale odbijam przez Błażkową. Droga o kiepskim asfalcie biegnie aż do Lubawki wzdłuż - niestety nieczynnej - linii kolejowej i płynącego tu Bobru. Były pewne nadzieje na ożywienie tej linii kolejowej. W czasach, gdy planowano w Polsce budowę kolei wielkiej prędkości (Gdańsk - Warszawa - Łódź - Wrocław), Czesi chcieli się podpiąć pod tę sieć i zbudować połączenie szybkich kolei Praga - Wrocław. Jednym z wariantów był przebieg linii właśnie przez Lubawkę. Wielka szkoda, że ten pomysł umarł. Zobaczymy jak zmieni się okolica po ukończeniu planowanej tu S3?
Z Lubawki przez Bukówkę podjeżdżam na Szczepanowski Grzbiet. Podjazd jest wredny, bo droga wytyczona w zasadzie na wprost i co gorsza na odkrytym terenie. Przy obecnie panujących już od rana upałach grillowanie podjeżdżającego pewne na 100%.
Za to zjazd przepyszny. Pomijając spadek nachylenia wartość zjazdu podnosi otwierająca się panorama Karkonoszy, a biegnąca poprzecznie droga do Opawy obsadzona topolami przywodzi na myśl włoskie krajobrazy.


Świecie - Chełmno - Ostromecko

Sobota, 25 lipca 2015 · Komentarze(0)
"Dokończyć" Wiślaną Trasę Rowerową
Wycieczka zapełniła brakujące ogniwo Wiślanej Trasy Rowerowej, którą pokonałem w zasadniczej części w 2013 r. Niestety wówczas z przyczyn organizacyjnych, wprost z Torunia pojechałem do Chełmna, pomijając Ostromecko, Fordon i Świecie. W lipcu tego roku nadarzyła się niepowtarzalna okazja, aby uzupełnić braki. Żona podjęła się prowadzenia w Bydgoszczy zajęć dla naszych rodaków ze Wschodu, a ja nie chcąc siedzieć bezczynnie postanowiłem oddać się ulubionemu ostatnio randonneringowi. Z Warszawy pojechaliśmy samochodem w piątek po pracy do Torunia, gdzie przenocowaliśmy. W sobotę rano, po śniadaniu - do Bydgoszczy. Radość mojego imieninowego poranka mąciła nienajlepsza pogoda. Jeszcze w Toruniu pakowaliśmy się w deszczu, a i po drodze cały czas siąpiło. W takiej aurze dojechaliśmy na Wyspę Młyńską. Muszę przyznać, choć jak Toruńczyk czynię to z trudem, że Bydgoszczanie odpicowali to miejsce, aż miło. Ale nie czas na zachwyty Bydgoszczą. Niedorzeczne! Kasia zostaje na miejscu, a ja przebrany w lajkrę przypinam do roweru te wszystkie gadżety, takie jak pompka, bidony, gps, podsiodłówka i ruszam w trasę. Plan prosty - lewym, zachodnim brzegiem Wisły dojechać do Świecia, a prawym wschodnim wrócić do punku startu.

Fordon

Do Fordonu z centrum miasta wiedzie długa, bardzo długa dwupasmówka. Przejechałem ją w swym życiu ( samochodem) kilkadziesiąt, a może kilkaset razy. Nic się nie skróciła. Zmiany przy niej niewielkie. Może takie, że fabryka kabli stoi martwa, "Sklejka" jakaś taka nieruchawa, Polmozbytu już dawno nie ma, w miejscu Rometu za chwilę otwiera się Ikea, a Zakłady Przemysłu Owocowo Warzywnego "Fordon" (robiły niezły dżem z czarnej porzeczki) żyją tylko we wspomnieniach takiego pamiętliwego typa, jak ja. Mijam most na Wiśle, którym będę wracał i wjeżdżam do Fordonu "właściwego". Tyle lat temu zagarnęła go imperialna Bydgoszcz, a czas jakby się zatrzymał. Krzywe bruki, odrapane budynki. Inny świat. Zatrzymuję się na placu przed kościołem pw. Św. Michała. To punkt "kontrolny" Wiślanej Trasy Rowerowej, robię więc zdjęcie i ruszam dalej.

Fordon (Bydgoszcz) Kościół pw. Św. Michała
Fordon (Bydgoszcz) Kościół pw. Św. Michała © skaut

Szare BMW
Niewiele brakowało, a "dalej" skończyłoby się za kilka klometrów. Jadąc drogą przy jakimś osiedlu widzę wyjeżdżające tyłem z parkingu pod blokiem szare BMW. Zwalniam więc, aby dać kierowcy możliwość włączenia się do ruchu. Samochód wjechał przede mnie i ruszył do przodu. Nie wiem, czy zagapiłem się w gps- a, czy zamyśliłem, w każdym bądź razie w ułamku sekundy widzę, że przednim kołem "dotykam" tylnego zderzaka owej beemwicy. Hamowanie niewiele pomaga i po kolejnym ułamku sekundy szlifuję asfalt. Jakoś podrywam się na nogi, ściągam rower z jezdni i badam jego stan techniczny. Na szczęście koło pozostało okrągłe, szprychy całe. Szkód żadnych. Na zdarty do krwi łokieć i zeszlifowane palce w miejscu nie odzianym rękawiczką zwracam uwagę po kilkunastu minutach, gdy adrenalina już się wchłonęła. Kierowca samochodu, jak sam przyznał, po usłyszeniu mojego krzyku, zakląłem bowiem szpetnie, w rodzaju "do króćset", czy też "motyla noga" ;-), zatrzymał się, włączył awaryjne i spytał, czy nic się nie stało. Chciał po prostu przeparkować auto i jak zeznał wcześniej mnie nie widział i nie wie skąd się zjawiłem. Rozstaliśmy się bezroszczeniowo, w końcu było w tym trochę mojego gapiostwa, a ja pojechałem w dalszą drogę.

Dolina Dolnej Wisły
Za Fordonem wjeżdżam w obszar słynący z produktu regionalnego - powideł śliwkowych. Niestety jeszcze nie sezon. Ku mojemu zdziwieniu teren zwany dolina, a w dodatku "dolnej" Wisły wcale nie jest nizinny. Pojawiają się całkiem ostre podjazdy i serpentynki. Na jednej z nich wymijam się z szosowcem zjeżdżającym w kierunku Bydgoszczy.


Podjazdy wokolicach Trzęsacza (Dolina Dolnej Wisły)
Podjazdy w okolicach Trzęsacza (Dolina Dolnej Wisły) © skaut

W okolicach Suponina okazało się, ile warte jest wyrysowanie trasy na komputerze, bez jej znajomości w terenie. Mój szlak w pewnym momencie wprowadził mnie na polna, szutrówkę, którą jakoś udało się przejechać pomimo cienkich szosowych oponek.


Taką drogą też da się jechać. Okolice Trzeciewca (Suponin - Topolno)
Taką drogą też da się jechać. Okolice Trzeciewca (Suponin - Topolno) © skaut

Ciekawszy był za to zjazd jednym z jarów (parowów) których w okolicy nie brakuje.

Parów Cieleszyński
Parów Cieleszyński © skaut

Wyjeżdżam wreszcie na asfalt i przez Gruczno kieruję się w kierunku Świecia. Przez dłuższy czas droga biegnie tuz przy wale przeciwpowodziowym, po jego "zewnętrznej" stronie.

Topolno. Barokowy kościół
Topolno. Barokowy kościół © skaut

Tuż za mostem w ciągu drogi krajowej [91], czyli starej "jedynki" przecinam tę krajówkę i dojeżdżam do Świecia, a w zasadzie tych jego przedmieść, gdzie znajduje się zamek krzyżacki. Ciekawie posadowiony na grobli pomiędzy Wisłą, a Wdą, szczyci się tym, że jest jedynym krzyżackim zamkiem "wodnym". Pobieram potwierdzenie w książeczce wycieczek kolarskich i rezygnuję ze zwiedzania, gdyż na głowę zaczynają spadać pierwsze krople deszczu od wyjazdu z Bydgoszczy.


Świecie. Zamek krzyżacki
Świecie. Zamek krzyżacki © skaut

Świecie. Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny
Świecie. Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny © skaut
Tą samą drogą wracam do DK 91, którą przejeżdżam przez most na Wiśle, chwytając panoramę Chełmna, a następnie wspinam się (!) do tego pięknego miasta na 9 wzgórzach.
Widok na Chełmno
Widok na Chełmno © skaut

Na rynku tradycyjny zachwyt renesansową szatą ratusza, a przede wszystkim uzupełnienie bidonów i obmycie się z trudów wycieczki. W tym celu korzystam z dobrodziejstwa publicznej, zabytkowej studni na rynku.


Chełmno. Ratusz
Chełmno. Ratusz © skaut

Po  tych ablucjach, czas na obiad. Budka w rogu rynku zapewnia ciepły, pożywny i smaczny posiłek w postaci zapiekanki (takiej z pieczarkami) i pepsi.

Chełmno. Obiad randonnera
Chełmno. Obiad randonnera © skaut

Chełmno. Rynek. Publiczna studnia - mój wodopój i łazienka
Chełmno. Rynek. Publiczna studnia - mój wodopój i łazienka © skaut

Wzmocniony i odświeżony ruszam w drogę powrotną. Tym razem wschodnim brzegiem Wisły. Gdy jestem w Kijewie Królewskim pogoda definitywnie się załamuje. Na głowę leja się hektolitry wody, przed którymi nie bardzo chronią przydrożne aleje drzew. Większe fale opadów przeczekuję na przystankach i pod sklepem w Unisławiu, ale ile można czekać. Zwłaszcza, że żona sygnalizuje, iż skończyła swoje zajęcia i czeka na mnie. W okolicach Dąbrowy Chełmińskiej pojawia się ścieżka rowerowa - na tyle wygodna, że korzystam z niej, przynajmniej na odcinkach wyasfaltowanych. W lesie tracę z nią kontakt, pojawia się ponownie po drugiej stronie drogi i nijak nie mogę na nią wjechać - brak wjazdów, a oddzielona jest od szosy głębokim rowem. Chyba tego nie rozumie pan kierowca w SUV-ie, który najpierw trąbi na mnie, a potem przez otwarte okienko coś wykrzykuje w moją stronę. Nic nie słyszę przez potoki wody i szum silnika jego pojazdu, więc pokazuje mu palcem, że nie wiem o co mu chodzi. Nie porozumieliśmy się.
Mokry jak kura dojeżdżam do pałacu w Ostromecku, gdzie po marmurowych posadzkach bezszelestnie przesuwają się kelnerzy w wykrochmalonych koszulach i czarnych muszkach. Sam wyczuwam jakiś dysonans pomiędzy swoim wyglądem, a estetyka wnętrz, więc zaspokojony potwierdzeniem w książeczce KOT jadę już do "mety".

Ostromecko. Pałac
Ostromecko. Pałac © skaut
W Bydgoszczy zdziwienie, bo drogą, którą jechałem do Fordonu w przeciwnym kierunku na znacznej długości objęta jest zakazem jazdy rowerem. Ma to niby rekompensować DDPiR po drugiej stronie dwupasmówki, ale ... nie rekompensuje. Polbruk, dziury, krawężniki, pojawia się i zanika. Na szczęście za Auchanem zakaz znika i do centrum jadę już niczym nie niepokojony. Deszcz w międzyczasie przestał padać, także na Wyspę Młyńską dojeżdżam w niezłym humorze, zmąconym tylko z tego powodu, że przez deszcz pominąłem planowane wcześniej gminy: Zławieś Wielka i Łubianka.


Bydgoszcz. Wyspa Młyńska. Na
Bydgoszcz. Wyspa Młyńska. Na "mecie" z kolegami Michałem i Wiesiem (w charakterze działaczy) © skaut

Mapka:


Trzy nadgraniczne gminy

Niedziela, 19 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Lipsk, Nowy Dwór, Kuźnica
Po czwartkowo - piątkowej wycieczce do Kluczborka następna okazja nadeszła bardzo szybko. W sobotę wybraliśmy się do naszej córki na obóz. Samochód oprócz standardowego wyposażenia biwakowego wziął na dach Operatora, który miał ważne zadanie do spełnienia. Należało zapełnić "dziurę" gminną, która powstała po końcówce rajdu dookoła Polski w 2012 r.
W niedzielę pobudka o 4 rano, a wyjazd o 04:30. Pierwsze trzy kilometry z kawałkiem po leśnych szutrach wzdłuż południowego brzegu jez. Sajno. Dalej już gładkim asfaltem na wschód i południowy wschód. Jest pusto, cicho i uroczo. Tak jak powinno być na wschodnich kresach. Na wysokości Lipska gładkość asfaltu przechodzi w szorstkość i dziurawość. Im bliżej końca drogi biegnącej do Granicy Państwa, tym gorzej. W Siółku skręcam na Rygałówkę, a dalej Chorużowce, Sieruciowce, Bobrę Wielką do Nowego Dworu.
W Rygałówce kościół - obecnie rzymskokatolicki - zdradza z daleka swą prawosławną proweniencję. Taka milcząca, a zarazem wymowna ilustracja dziejów tej ziemi. Pierwotnie prawosławny, później unicki, po rozbiorach i zniesieniu Unii przez Petersburg - przymusowo prawosławny. Po ukazie tolerancyjnym - katolicki, gdyż miejscowi woleli w międzyczasie przejść na katolicyzm, niż należeć do Cerkwii. Odcinek do Sieruchowic pokryty eleganckim asfaltem. Taka schetynówka.
Nowy Dwór przeuroczy. Widoczna zabudowa małomiasteczkowa, z siatką ulic, rynkiem, kościołem, cerkwią, urzędem gminy i bardzo dużo charakterystycznych drewnianych domów, stojących szczytami do drogi. Na swój sposób podobne to do Chochołowa, tylko architektura nie ta i technologia budowy też nie podhalańska. Na niektórych domach zachowała się jeszcze koronkowa "ruska" snycerka.
Jadąc pustą drogą wśród pól, łąk i lasków przecinam DW 670 i dojeżdżam do wsi Kuścińce. To już kres mojej wycieczki. Wieś należy do gminy Kuźnica. Zawracam na końcu wioski na placyku, gdzie zgodnie sąsiadują ze sobą dwa krzyże: prawosławny i łaciński.
W drodze powrotnej kupuję jeszcze wczorajsze bułki. Tą samą  drogą wracam do obozu.
Dawno już tak nie jeździłem. Ostatnio znacznie częściej na kolarzówce. Trekking ma jednak swój urok. Sakwa na bagażniku. Druga na kierownicy. Mapnik z ulubioną "setką" WZKart-u, a garmin w roli licznika. Kapelusz zamiast kasku, a na koniec kąpiel w jeziorze. Ech były czasy.

Zdjęcia będą później, bo cykałem lustrzanką i z uwagi na napięty czas wakacyjno-urlopowy jeszcze ich nie "wywołałem".

Do Kluczborka ciemną nocką

Czwartek, 16 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Pomysł na przejechanie trasy Warszawa - Kluczbork tkwił w mej głowie od dawna. Teraz nadarzyła się wyśmienita okazja związana z tym, że żona zawoziła synka do dziadków i miała wracać samochodem. Uzyskałem jednodniowy urlop na piątek, spakowałem podsiodłówkę i w czwartek rano pojechałem do pracy z zamiarem ruszenia zaraz po "fajrancie". Jeszcze tylko pomogłem żonie zapakować samochód, przypiąłem na bagażnik dachowy rower młodego (też giant tylko na 16" kołach).
Tak od razu po pracy wyjechać mi się nie udało. Zanim przebrałem się w strój stosowy do wycieczki, napełniłem bidony etc. wybiła piąta po południu. Wreszcie ruszam. Temperatura powietrza w Warszawie powyżej 25 st. C. Uwieczniam Pomnik AK i Polskiego Państwa Podziemnego i Nowym Światem, a następnie Świętokrzyską, Wolską, Górczewską kieruję się na zachód.
Warszawa. Pomnik AK i Polskiego Państwa Podziemnego
Warszawa. Pomnik AK i Polskiego Państwa Podziemnego © skaut

Plan jest taki, aby nie robić "skosu" w kierunku pd-zach, tylko przy okazji zaliczyć dwie brakujące gminy na terenie Puszczy Kampinoskiej: Leszno i Kampinos właśnie. Początkowo jedzie mi się źle i bardzo źle. W Warszawie duży ruch, gorąco, ścieżka rowerowa przy Górczewskiej, którą przepisowo jadę - fatalna. Od Babic z kolei ciągi pieszo rowerowe raz z lewej, raz z prawej. Pojawiające się i znikające znienacka. Te z kolei ignoruję, co skutkuje kilkakrotnym otrąbieniem przez wyprzedzające samochody. Jadę pod słońce, jest gorąco. W Sochaczewie jestem już tym wszystkim psychicznie znużony. Skutkuje to zjechaniem z wyznaczonej wcześniej trasy i wyjechaniem na obwodnicę z zakazem jazdy rowerem. Wycofuję się jak niepyszny i po złych asfaltach wyjeżdżam z miasta DW 705. Jeszcze tylko kilkunastominutową przerwa "techniczna" na stacji BP. Jakaś cola, ciastka i chwila rozprostowania grzbietu resetują umysł na tyle, że dalszą drogę, aż do Skierniewic pokonuję w niezłym nastroju. Po pierwsze już nie jadę pod słońce. Po drugie droga do Bolimowa w niezłym stanie. Gładki asfalt, znikomy ruch samochodowy, pachnie dojrzewającym zbożem i jadę wreszcie na południe. W samym Bolimowie i dalej remont trasy. Jeden pas, ruch wahadłowy, ale z powodu małego ruchu nie jest to uciążliwe, zwłaszcza, że trafiam na "zieloną falę" na tych wahadłach. 


Droga Sochaczew - Bolimów
Droga Sochaczew - Bolimów © skaut

W Skierniewicach druga przerwa. Przecież nie jestem na zawodach, a i na tych lubię "piknikować". Tym razem "ulubiona" knajpa kolarzy, czyli McD. Rowerek przypinam do płotka, korzystam z toalety aby się odświeżyć, zamawiam jakieś jedzenie. Gdy wychodzę na zewnątrz jest już ciemno. Zaciągam nogawki, zakładam koszulkę z długim rękawem, zapalam lampy i ruszam. Z miasta wyprowadza mnie ciąg ścieżek rowerowych oddzielonych od drogi właściwej licznymi ekranami akustycznymi. Wreszcie jest "moja" DW 705, którą po ciemku, przy prawie zerowym ruchu, jadę przez Słupię aż do Jeżowa. W Jeżowie wjeżdżam na "krajówkę", tzn. DK 72. Ruch TIR-ów znaczny, ale schlebiam sobie, że na tyle jestem dobrze oświetlony i "zaodblaskowany", iż wyprzedzają mnie z dużym marginesem, a niektóre jeszcze wesoło mrugają awaryjnymi. Jest już po północy, a na drodze tylko ja i oni. W Brzezinach zjeżdżam z wygodnej i gładkiej krajówki na zupełnie lokalną i pozaklasową drogę przez Andrespol do Rzgowa. To widać, a przede wszystkim czuć w rękach i siedzeniu. Wyrwy, tarki, dziury i remonty. Objazdy związane z remontami wrzucają mnie nawet na moment na teren miasta Łodzi.


W mieście Łodzi
W mieście Łodzi © skaut

W Rzgowie wjeżdżam na DK 71 i przecinam krajową "jedynkę". No właśnie - raczej usiłuję przejechać przez DK 1. Na skrzyżowaniu wmontowano pętlę indukcyjną, dla której rower, nawet obciążony 80 kilogramowym rowerzystą jest niewyczuwalny. Do tego taka wredna, że samochód, który nadjechał z przeciwka, od strony Pabianic uruchomił zielone światło tylko dla niego. U mnie pozostało czerwone. Ruch na "jedynce" był tak intensywny (mimo nocnej pory), że schowałem dumę do kieszonki i podturlałem się do przejścia dla pieszych i tam guziczkiem zapaliłem sobie zielone światła na tym przejściu. Na drodze pozostały czerwone. Taka konfiguracja widocznie.

Do Pabianic wjeżdżam w stanie przymulenia. Zmęczenie po całodziennej pracy i spory ujechany kawałek dają o sobie znać. Unikam podziwiania postindustrialnej architektury, ciągnącej się także wzdłuż głównej, przelotowej ulicy tylko szukam jakiejś stacji benzynowej. Zatrzymuję się na Statoilu. Duża kawa, kanapka, kilkadziesiąt minut letargu, łazienka. Odpocząłem.
Z miasta wyejeżdżam "starą" DK 14. Jest już czynna ekspresówka, S14, więc tu nic mnie nie rozprasza. Wygodne szerokie pobocze, z którego nie muszę korzystać, bo ruch zerowy. 
Nocny widok na
Nocny widok na "ekspresówkę" (S14) w pobliżu Pabianic © skaut

W Łasku zaskoczenie. Zakaz jazdy rowerem i jakaś pseudo-droga dla rowerów przez krzaki, pod ciemnymi płotami i wyłożona płytkami. Szok. Miejscowość kojarzyła mi się z silnym środowiskiem rowerowym, czy wręcz kolarskim. Jak oni tu jeżdżą? Po tych chodnikach? W tym miasteczku zastaje mnie przedświtanie. Wjedżam na wąskie, jednokierunkowe uliczki Łasku. Zaciągam się zapachem świeżego chleba z miejscowej piekarni i wyjeżdżam DW 481 przez Widawę w kierunku Wielunia. Z każdym kilometrem robi się coraz jaśniej, aż w pewnym momencie słońce wyskakuje mi zza pleców.


Ziemia Sieradzka. Wschód słońca
Ziemia Sieradzka. Wschód słońca © skaut

Robi się coraz cieplej, a mi zbiera się na senność. Przed Wieluniem robię sobię mini biwak. Na prymusie gotuję wodę na spagetti bolognese (liofilizatat), a po posiłku wciskam się do płachty biwakowej na krótką drzemkę. Kwadrans snu i jestem gotowy do końcowego odcinka. 

Ścielą się poranne mgły (okolice Wielunia)
Ścielą się poranne mgły (okolice Wielunia) © skaut

W Wieluniu wbijam się w ruch na krajowej "45", którą konsekwentnie, już do końca zmierzam do Kluczborka. Po drodze jeszcze tylko photo-stopy na urocze drewniane kościółki w Kadłubie i Wierzbiu. Oszczędzę widoku współczesnego, murowanego gargamela w Kadłubie, który pełni obecnie funkcje sakralne.


Kadłub. Zabytkowy drewniany kościół
Kadłub. Zabytkowy drewniany kościół © skaut

Wierzbie. Kościół
Wierzbie. Kościół © skaut

Droga wspina się na pagóry leżące w ciągu wzgórz ostrzeszowskich, będących pozostałością któregoś tam zlodowacenia. Wjeżdżam do Praszki, dawniej ostatniego "polskiego" miasta przed wjazdem na  Śląsk należący wówczas do Niemiec. Jeszcze tylko przekroczyć Prosnę i już Gorzów Śląski. 


Praszka w głębi barokowa fara
Praszka w głębi barokowa fara © skaut

Dalej to już z górki. Robi się coraz cieplej. W Ligocie wymija mnie dwóch kolarzy, nie reagują na pozdrowienie.


Ziemia Opolska latem (okolice Kluczborka)
Ziemia Opolska latem (okolice Kluczborka) © skaut
Dojeżdżam do miasta. O 10ej z minutami witam się z żoną, ściskam synka. Udało się.
Kluczbork. Wieża ciśnień w dawnej wieży zamkowej - symbol miasta
Kluczbork. Wieża ciśnień w dawnej wieży zamkowej - symbol miasta © skaut

Jak się okazuje, można wsiąść po pracy na rower i odwiedzić teściów mieszkających w innym województwie.
Gmin zaliczyłem co niemiara: Leszno, Kampinos, Andrespol, Brójce, Brzeziny, m. Brzeziny, Dobroń, Godzianów, Jeżów, Konopnica, Ksawerów, Łask, Łódź, Mokrsko, Osjaków, m. Pabianice, Pątnów, Rogów, Rzgów, Sędziejowice, Skierniewice, m. Skierniewice, Słupia, Widawa, Wieluń.


Mapka


Siedlce

Niedziela, 28 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
"Krótka"  niedzielna wycieczka krajoznawcza mająca na celu poznanie okolic Siedlec, leżących na południe od tego miasta. Wyjazd wczesnym rankiem w niedzielę. Początek podobny do innych niedzielnych wycieczek po okolicy. Najpierw DW 720 do Wiązowny, dalej DK 17 do Kołbieli, a statąd DK 50 w kierunku Mińska Mazowieckiego. Za Kołbielą zjeżdżam na mało ruchliwą drogę w kierunku Siennicy. Przejeżdżałem ją już w tym roku dwukrotnie, więc wszystko wygląda znajomo. W Siennicy wjeżdżam na DW 802 i spokojnie pedałuję w kierunku Siedlec. Pogoda przyjemna. Ciepło, ale nie za gorąco. Gdzieniegdzie kwitną jeszcze rzepaki.

Wschodnie Mazowsze wczesnym latem
Wschodnie Mazowsze wczesnym latem © skaut

Jedzie mi się całkiem przyjemnie. Ruch, jak na niedzielę przystało znikomy. Zaliczam po kolei gminy: Latowicz, Wodynie, Skôrzec, Siedlce i miasto Siedlce.
W samych Siedlcach remont na remoncie. Instynktownie nie daję wiary zakazowi wjazdu w ciągu DW 803 i jak się okazuje - słusznie. Most wprawdzie rozebrany, ale dla pieszych i rowerzystów w postawili wygodną kładkę.

Siedlce. Remont drogi (Przejezdna dla rowerów)
Siedlce. Remont drogi (Przejezdna dla rowerów) © skaut

Przez miasto dojeżdżam na dworzec - także remontowany. Intrygujący szyld baru dworcowego. Jest na tyle dużo czasu, że udaje się kupić bilety i colę na drogę. 


Siedlce. Dworzec kolejowy
Siedlce. Dworzec kolejowy © skaut

Wygodnym pociągiem Kolei Mazowieckich dojeżdżam do Cisia, skąd na dwóch kółkach - do domu. W pociągu dosiadała się kolejni bierze. Niektórzy z niezłym sprzętem, ale mnie najbardziej zaintrygował starszy pan z rowerem z "demobilu" obutym w starodawne schwalbuchy - maratony.



"Kultowa" opona Schwalbe Marathon w wersji z lat 70-ych XX w © skaut