Góry MRDP (2)

Niedziela, 23 sierpnia 2015 · Komentarze(1)
Kategoria Ultramaratony
Dwadzieścia minut,
które Olemu wystarczyło, dla mnie było za mało. Chyba bardziej mentalnie, niż fizjologicznie ale za mało. Olo ruszył dalej, a my z Pawłem śpimy jeszcze godzinę. Ruszamy tuż przed siódmą.
Jedziemy zupełnie nową asfaltówką z Banicy do Czyrnej. Na dawnych mapach jej jeszcze nie było. Teraz to droga gminna o tajemniczym oznaczeniu: "K270912". Ma ten Wigor rozeznanie. Zjeżdżając przez Mochnaczkę Wyżnią do Tylicza napotykamy parę sportową: Wacka Żurakowskiego i Henia Huzara, którzy wyglądają jakby też przed chwila wstali ze snu. Jeżeli idzie o moje samopoczucie, już czuję, że będzie to

Dzień Zły

Jadę bez entuzjazmu, czując głód i niewyspanie. Deszcz od dawna nie pada, ale wcale mnie to nie cieszy. Doliną Muszynki, na której urodę pozostaję dziś obojętny dojeżdżamy do Muszyny. To Punkt Kontrolny nr 4 (320,7 km) na którym jestem o 07:46. Muszę „zebrać się w sobie”, ale mi się nie chce. Siedzę pod mostem, jem wysępioną od Pawła kanapkę i tępym wzrokiem gapię się to na rzekę, to na pustą o tej porze okolicę. Umawiamy się z Pawłem na postój i cokolwiek ciepłego w Piwnicznej. Droga na tę chandrę niezła, bo cały czas z górki, doliną Popradu. W Piwnicznej Zdrój w sumie trzy zatrzymania, które dla walczących o jak najlepszy czas przejazdu byłyby herezją. Najpierw niewypał ze stacją benzynową, gdzie nie ma nic ciepłego. Później zakupy w delikatesach, a na koniec śniadanio-obiad „na rynku”. Długo czekamy na ciepłe danie, ale makaron z grillowanym kurczakiem i brokułami jest naprawdę świeży, ciepły i jest go dużo. Bardzo dużo. Nastrój dzięki temu mam odrobinę lepszy, zwłaszcza, że i słonko zaczyna przygrzewać zziębnięte nocą kości.
Podrywam się do dalszej jazdy. Po 24 godzinach od startu lądujemy razem z Pawłem na rynku w Starym Sączu. To PK5 (366,1 km). Może nie jestem demonem prędkości, ale matematycznie wychodzi mi, że powinienem się zmieścić w regulaminowym limicie 120 h. Uzupełniam bidony i wyjeżdżamy z Sącza. W Gołkowicach Dolnych przez most na Dunajcu i dalej w górę rzeki, jej lewym (zachodnim brzegiem). Bardzo duży ruch samochodów. W okolicy Maszkowic pokazuje Pawłowi cygańskie „fawele”. Jakby dla zilustrowania mych słów naprzeciw nam wychodzi spora gromada śniadolicych Romów. Idą całą szerokości pasa i co dziwne samochody wcale na nich nie trąbią tylko potulnie wymijają. W Łącku moje lica krasi tylko słońce, a od Zabrzeża dodatkowo czołowy wiatr. Krzepy dzisiaj brak. Jest jak w tunelu aerodynamicznym, ze względu na różnicę poziomów doliny Dunajca i otaczających gór. Całą drogę do Krościenka jadę z przodu, a Paweł siedzi mi na kole … .

Pieniny

W Krościenku nad Dunajcem (402 km) jesteśmy o 14:05. Pijemy kawę na Orlenie, gdy dojeżdżają do nas Kot z Wąskim. Chwila odpoczynku trochę mi pomogła. Droga w kierunku Nowego Targu mocno zatłoczona samochodami. Dreszczyku emocji dodają szaleńczą jazdą flisacy wiozący tratwy do Kęt na początek spływu Dunajcem.
Pierwszy podjazd w Hałuszowej jeszcze mi wychodzi. Mając przed oczami Groń i Kozią Górkę przez samą wieś jeszcze udaje mi się podjechać, natomiast za zakrętem, po którym droga zmienia kierunek na zachodni wymiękam i końcówkę podjazdu do Przełęczy Osice (668 m) pokonuję pieszo. Na górze ładny widok, a później pyszny zjazd nad Jezioro Sromowieckie.

Przełęcz Osice (Góry MRDP'14) © skaut

Nie mam nastroju na robienie kolejnych zdjęć, choć widok na zamki w Niedzicy i Czorsztynie znakomity. W Łapszach Wyżnych robimy małe zakupy i zbieram sił do podjazdu pod Łapszankę. Końcówkę pokonuję (niestety) na piechotę.
Łapszanka (Góry MRDP'14) © skaut

Apogeum kryzysu (mentalnego)
Taki dzień. Wyraźnie mówię Pawłowi, że lepiej będzie, jak każdy z nas będzie jechał swoim tempem, Paweł decyduje się jednak czekać na mnie także przy kolejnym podjeździe (podejściu) w Brzegach. Tego podjazdu wcześniej nie znałem. Słaby asfalt. W czasie podchodu dobiega do mnie SMS od Bożeny, koleżanki z BBT i brevetów:
Dajesz Krzychu! Mapa się nie wczytuje więc nie wiem gdzie jesteś ale z każdym ruchem korby bliżej celu! Uważaj na siebie i never give up! (18:33)
Nie ma jak kobieca intuicja. Wiedziała dziewczyna, kiedy napisać.
A później było już lepiej. W zasadzie jednym ciągiem z chwilowym zatrzymaniem się na Zazadniej Polanie (PK6 – 453,8 km) o godz. 18:42 dojeżdżamy do Zakopanego. Ponieważ nie pałam entuzjazmem do dalszej jazdy, a Pawłowi nie chce się jechać samemu, zatrzymujemy się u znanej mu gaździny. Pobyt "z klimatem" i w stylizacji podhalańskiej - zgodnie z celem maratonu. Trwają bowiem Dni Zakopanego. Liczne dzieci naszej gaździny w strojach regionalnych. My śpimy w izdebce nad stajnią. W Zakopcu to dopiero „wytraciliśmy” czasu. Najpierw długotrwałe negocjacje cenowo-lokalowe, później zakupy (kilka kilometrów z buta), jeszcze ciepła kolacja w knajpie z góralską muzyką, gorący prysznic i możemy iść spać. Budzik nastawiam na 4 godziny.


Komentarze (1)

spacery po Zakopcu, no no faktycznie propagowanie turystyki :D

ja zatrzymałem się w knajpie, która w nazwie miała coś ze Szwajcarią, to nie dość że drogo, małe porcje i powolna obsługa, to jeszcze dostałem smsowy opieprz, że się stołuję w luksusach :P

olo 11:40 poniedziałek, 2 listopada 2015
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!