10 kwietnia 2015 r.

Piątek, 10 kwietnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Józefów - Warszawa rano i Warszawa - Józefów po południu, czyli do pracy i do domu.
Taki dziś dzień ... .
Niech go zilustrują słowa na ścianie XXV LO w Warszawie - Falenicy (obok którego codziennie przejeżdżam):
XXV LO im. Józefa Wybickiego. Warszawa - Falenica © skaut
Jeszcze nie umarła, kiedy my żyjemy...

Wiosna, wypadek i dzik

Czwartek, 9 kwietnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Po dziesięciu dniach przerwy od roweru wyciągnąłem Operatora na świeże powietrze. Pogoda zapowiadała się wyśmienicie i taka rzeczywiście była. Ale to po południu. A rano... ? Rano to było zimno jak w styczniu (w nocy mieliśmy mróz). Wyjazd do pracy przed ósmą sprawił, że miałem " trening w porze meczu". Mam na myśli sobotni brevet, na który się wybieram i który startuje także o ósmej rano. To jednak dopiero przede mną. Dzisiaj poranny przejazd, jak to mówią, bez historii.
Powrót już był inny. Najpierw na skrzyżowaniu Czerniakowskiej i Jawaharlala Nehru pani w szarym kombi zajechała mi drogę. Dokładniej rzecz ujmując, bezrefleksyjnie zatrzymała się na przejeździe dla rowerzystów. Udało mi się ominąć przeszkodę w ostatniej chwili ucieczką na pasy dla pieszych.
Takiego szczęścia nie miał inny biker kilka kilometrów dalej. Dojeżdżając do przejazdu przez ul. Polską, przy noclegowni dla mężczyzn z daleka widzę, że coś się dzieje. Kilku rowerzystów stoi na ścieżce i rozmawia. Samochody stoją z jednej i drugiej strony przejazdu jakoś tak "nienaturalnie". Przez szum miasta przebija się sygnał karetki pogotowia. Dojeżdżam do miejsca wypadku razem z nią. Przy drodze stoi na awaryjnych szary saab (?) z wybitą boczną szybą. Na ziemi obok niego siedzi rowerzysta z rozwalonym i zakrwawionym kolanem. Jakaś kobieta (kierowca osobówki) próbuje zatrzymać krwawienie chusteczkami higienicznymi. Brrr. Nieprzyjemny widok. Ratownicy już zajmują się rannym, jadę dalej. Przypuszczam, że samochód wjechał przed bikera, a ten przylutował w bok auta.
Na ścieżce wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego mnóstwo rowerzystów.
Wjeżdżam do Miedzeszyna. Na ul. Tawułkowej nagle po lewej stronie słyszę jakieś trzaski i z lasku po lewej wybiega mi drogę olbrzymi dzik. Czarna zjeżona szczecina nabgrzbiecie. W kilku susach przecina jezdnię i ginie w zaroślach po prawej. Jakie to szybkie zwierzę! Dobrze, że biegło ot tak sobie. Gdyby mnie goniło, nie wiem, czy dałbym radę w porę uciec.

Mińsk Mazowiecki i okolice

Niedziela, 29 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
To nie tak miało być
W planach na dzisiaj były Siedlce, to znaczy poranny przejazd pociągiem do Siedlec, a następnie niespieszna wycieczka ok. 100 km z zebraniem w drodze powrotnej  6 gmin wschodniego Mazowsza. Aby skorzystać z opcji kolejowej musiałem dotrzeć do jakiejś najbliższej stacji Kolei Terespolskiej wiodącej przez Siedlce. Padło na Cisie oddalone ok. 15 km od Józefowa. Ze wstaniem nie miałem problemu, pomimo zmiany czasu. Ale czy to zbierałem się zbyt długo (czyt. grzebałem), czy też jechałem zbyt wolno (chociaż prędkość na liczniku nie schodziła poniżej 30 km/h), w każdym bądź razie na stację dotarłem o 3 min. za późno. A może to przez mój legalizm. Podejrzewam, że na skrzyżowaniu DK 17 i DW 721 jest pętla indukcyjna, bo stałem i stałem na czerwonym, aż przyjechał jakiś samochód i dopiero wtedy zrobiło się zielone.
Ponieważ z domu wyjechałem na czczo, usiadłem na stacyjnej ławeczce, zjadłem jedną z dwóch kanapek przeznaczonych na dzisiejszy dzień i popiłem wystygłą herbatą z bidonu. Swoją drogą bidony termiczne są stanowczo przereklamowane. Nawet Zefal z podwójnymi ściankami i chyba jakimś żelem w sreberku pomiędzy nimi. A może tak jak inne produkty po iluś tam użyciach tracą swoje właściwości i trzeba kupić nowy? Przy pierwszym śniadaniu postanowiłem zrealizować Plan B. Przecież nie będę czekał całej godziny do następnego pociągu. Mój wybór padł na

Okolice Mińska Mazowieckiego

Najpierw DDR-em z polbruku wzdłuż DK 2 do samej "stolicy" powiatu mińskiego. Na szczęście od Dębego Wielkiego DDR przechodzi w wygodną asfaltową "serwisówkę", aby od skrzyżowania z krajową 50-ką w Stojadłach niestety znowu stać się "baumociągiem". Jest zimno i mgliście.
Droga na Mińsk Maz. © skaut
Po nieudanym "sprincie" na stację, jadę teraz wolniej i czuję, że coś za mocna odparowuję i ewidentnie marznę. Decyduję się na kawę i ogrzanie w McD (jestem klientem nr 1!). Po przerwie jadę dalej do Mińska Mazowieckiego. Tutaj władze w kwestii polityki rowerowej bawią się w piekło-niebo. Droga dla rowerów pociągnięta wzdłuż "starej" DK 2 raz przybiera postać pasa dla rowerzystów wymalowanego na jezdni (niezłe), aby w innym miejscu, po kilkudziesięciu metrach wskakiwać na chodnik wyłożony kostką (słabe). Ale przynajmniej zjazdy są obniżone.
Nigdy nie należałem do admiratorów miast i miasteczek na Mazowszu. Za często przypominają ulicówki, które kiedyś tam przed laty napuchły okolicznymi ulicami. Sam Mińsk Mazowiecki też nie poraża mnie swoją urodą. Za kościołem - uczciwie przyznaję: utrzymanym w ładnej barokowej szacie - skręcam na lokalną drogę w kierunku Jakubowa. Tej gminy jeszcze nie mam w swej kolekcji. Straszny miński asfalt zaraz za miastem zamienia się w nawierzchnię, taką że palce lizać. Zastanawiam się, czy nie położyli jej w pakiecie razem z budową obwodnicy Mińska w postaci obecnej S2. A propos S2 - z wiaduktu nad nią wygląda jak wymarła:
Widok na S2
Widok na S2 © skaut
Podobnie pusto jest na "mojej" lokalnej drodze, którą dojeżdżam do wsi gminnej

Jakubów

Pierwsze co mnie zaskakuje, to nowiutka siłownia "pod chmurką" wybudowana w centrum wioski ze środków UE w ramach polityki spójności. Tak mnie jej widok zaskakuje, że nawet nie zrobiłem zdjęcia. Rozumiem, że w Brukseli uznali, iż naród u nas wątły, słabowity (szczególnie na wsi) i dla spójności wszystkich 28 krajów UE trzeba tę wątłość i słabowitość wygonić żelazem przekutym w rozmaite atlasy i steppery, tudzież huśtawki dla dorosłych. Nie siliłbym się na sarkazm, gdybym przed laty nie posmakował pracy na roli. Wprawdzie w okresie wakacji i adekwatnie do pacholęcego wieku, ale jednak. Ostatnią rzeczą, jaka by mi przyszła do głowy, po całym dniu pracy - byłoby pójście na siłownię. A może ja się nie znam, może teraz jest inaczej niż w latach 80-ych XX w.?
Jest jeszcze w Jakubowie kościół neogotycki. Swoją drogą muszę kiedyś zbadać temat skąd tu tyle neogotyckich kościołów? Dębe Wielkie, Jakubów, odwiedzony dwa tygodnie temu Osieck.
Jakubów (pow. miński). Kościół
Jakubów (pow. miński). Kościół © skaut

Za Jakubowem droga już gorsza. Ciągnie się taka aż do Kałuszyna. Tam wjeżdżam na krajową "dwójkę", by po kilku kilometrach skręcić na północ w kierunku na Liw i Węgrów (DW 697). W tych gminach byłem już w zeszłym roku i dzisiaj się nie wybieram. A Węgrowa nie lubię, bo nadużywają tam znaku zakazu B-9. Siłą rzeczy opuszczam powiat miński, aby na chwilę odwiedzić
 
Powiat węgrowski
.
Prosta droga, jak od linijki faluje na pagóreczkach charakterystycznych dla tej okolicy. Wreszcie po paru kilometrach jest gmina Grębków. Wioska nawet zadbana. Kościół neogotycki - a jakże, poczta, bankomat. W centrum wsi skręcam na zachód i już rozumiem dlaczego mi się tak dobrze do tej pory jechało. Wiadomo - z wiatrem. Teraz wieje mi w twarz. Może nie za silnie, ale odczuwalnie. Smuteczek rozwiewa za to ten widok:
Bociek. Wiosna 2015
Bociek. Wiosna 2015 © skaut

Na widok pierwszego w tym roku bociana cieszę się, jak nie przymierzając Max Paradys pod koniec "Seksmisji". W miejscowości Cierpięta skręcam na południe, a zarazem wjeżdżam na teren gminy Wierzbno (pow. węgrowski). Po kiepskim asfalcie docieram z powrotem do Kałuszyna. Po prawej mijam Zalew Karczunek, który jest chyba jakąś lokalną atrakcją oraz dumą miejscowych włodarzy. Oznakowany tak, że trafić można zewsząd. Dojeżdżam do kościoła (neogotyk!). Dziś Niedziela Palmowa, więc sprzedawcy palemek przycupnęli pod murem i na chodniczku z nadzieją na zarobek.
Niedziela Palmowa. Kałuszyn
Niedziela Palmowa. Kałuszyn © skaut

Wracam na krajową Dwójkę, aby niezadługo skręcić na Mrozy. Zanim jednak skręciłem zobaczyłem ... . No właśnie, zrobiłem zdjęcie i nie mogę teraz napisać, jak mówił śp. red. Bohdan Tomaszewski: "szkoda, że Państwo tego nie widzą!". Oto przed Państwem

Złoty Ułan

Złoty Ułan. Kałuszyn (Polska)
Złoty Ułan. Kałuszyn (Polska) © skaut
Czy muszę coś dodawać? Uczcić pamięć bohatera to rozumiem. Historia, Bóg, Honor, Ojczyzna - jak najbardziej. Pomnik - oczywiście. Ale TAKI? Toż to kicz w czystej postaci. Nie tylko oczy bolą, ale i zęby jak się na TO patrzy.

Skręcam na Mrozy. Niezły asfalt, droga z górki, słoneczko przygrzewa. W Mrozach kościół, wydaje się, że chrześcijański, ale w formie kojarzy mi się z budowlą dla wyznawców religii spod znaku półksiężyca.
Mrozy. Kosciół pw. Św. Teresy
Mrozy. Kościół pw. Św. Teresy © skaut

Jak z tą demografią w Europie dalej tak będzie, i zaleją nas "Kalormenowie", to na meczet akurat się nada.
Dalej Cegłów, który wcale nie ma cegieł w herbie tylko kłosy i głowę Św. Jana Chrzciciela. W Cegłowie dwa kościoły: jeden gotycki (chyba taki prawdziwy), ale z barokową fasadą (ciekawe, ciekawe). Drugi - położony niedaleko neogotycki oczywiście (Mariawici). Po drodze wieś

Boża Wola
Nazwa adekwatna do dzisiejszego dnia (Mk 14, 36).
Boża Wola (pow. miński)
Boża Wola (pow. miński) © skaut

Wjeżdżam do Siennicy. Otwiera mi się ładny widok na front barokowego kościoła pofranciszkańskiego.
Siennica. Kościół
Siennica. Kościół © skaut

Skręcam w kierunku Kołbieli i znaną mi już wcześniej drogą jadę przez laski i pola. Mijam po drodze "Kolumnę Maryjną" ustawioną przez kogoś na prywatnej działce. Obok pasą się gęsi, łażą perliczki, ujada pies. Kolumna nie jest z tych barokowych, takich jakie można zobaczyć na rynkach dolnośląskich miasteczek, w Czechach i innych dawnych ziemiach Habsburgów. Tylko taka nasza, swojska wręcz. O taka:
Black Madonna (pray for us)
Black Madonna (pray for us) © skaut

Trochę głupio się przyznać, ale w dalszej drodze zastanawiałem się, czy figura nie jest aby z plastiku i czy nie jest pusta w środku? Straszne.

Kołbiel

Miejscowość znana z ronda, które się ustawicznie korkuje. Krzyżują się na nim DK 50 (tzw. wschodnia obwodnica Warszawy) i DK 17 (Warszawa - Lublin). Zanim się dojedzie do ronda trzeba się przejechać nieprzyjemny kawałek "50-ką". Dyskomfort potęgują rurowe bariery pomiędzy jezdnią, a chodnikiem. Ruch jak na niedzielę spory. TIR-y ciągną całymi stadami. Jeden z nich tak się rozpędził, gdy mnie wyprzedzał, że chyba żółta skrzyneczka zrobiła mu  "słitfocię", którą za jakiś czas prześle mu Inspekcja Transportu Drogowego wraz z numerem konta. A ja niczemu nie winny zmykam czym prędzej na lokalną drogę do Celestynowa. O niebo przyjemniejsza niż 17-ka w kierunku Warszawy.

Znowu cicho i spokojnie
.
Las, ptaki świergolą, kwitną zawilce
Zawilce. Celestynów (rezerwat) © skaut

Za Dąbrówką mijam stojącego na przystanku szosowca starej daty. Chyba na kogoś czekał. Taki suchy, żylasty, w kolarskiej spłowiałej czapeczce z daszkiem do góry. Kolarzówka błyszcząca chromami. Za kilkanaście lat też może taki będę.
Dojeżdżam do Otwocka. Nie wiem, czy jakiś maraton MTB się tu nie odbywa, bo wymijam kilku chłopaków na góralach z jajowatymi numerami startowymi na kierownicach. Jeszcze tylko stary most, dawno nieczynnej wąskotorówki nad Świdrem (dużo wody) i już Józefów.
Rz. Świder w Józefowie
Rz. Świder w Józefowie © skaut

Pierwsza setka w tym roku (plus ćwiartka "setki") i 6 nowych gmin. Udała mi się ta niedziela.
Mapka:


W słońcu i w deszczu (Warszawa)

Piątek, 27 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Do pracy i do domu. Rano ciepło, a nawet bardzo ciepło. W ciągu dnia zachmurzyło się, popadało, a nawet zagrzmiało. Po pracy wyjeżdżałem "w szarówce". Wiatr północno - zachodni (jak podejrzewam) sprzyjał jeździe rowerem. Przed kościołem oo. Pijarów na Siekierkach dogonił mnie biker na góralu. Wymieniliśmy uprzejmości, pogadaliśmy o pogodzie, a potem każdy pojechał w swoją stronę. On w kierunku Wilanowa, ja do mostu i dalej do Józefowa. Gdy zjeżdżałem ze ścieżki na Wale, spadły pierwsze krople dżdżu. Od Falenicy jechałem już w regularnej ulewie. W domu zameldowałem się przemoczony do suchej nitki. Strój kolarski do pralki, nosiciel stroju pod prysznic. Weekend.

Otwock, czyli kolejne Święto Wiosny

Środa, 25 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto



Taki dzisiaj dzień, że w ciszę Wielkiego Postu wdziera się okrzyk radości. Jak mawiał Biedaczyna z Warszawy: "w życiu nie ma przypadków, są tylko znaki". Akurat dziś, w Dzień Zwiastowania przydarzyły mi się dodatkowe małe radości. Podczas porannej drogi do pracy, przekroczyłem łączny dystans 1000 km przejechanych w 2015 r. To nic w porównaniu z gigantami kolarstwa, czy nawet tutejszego serwisu (BS). Dla mnie jednak mały sukces, zważywszy że miesiąc temu odstawiłem kule i ortezę po zerwaniu przyczepu mięśnia. Przyroda całą sobą manifestowała dziś Wiosnę. Tak bardzo, że do roboty pojechałem już w letnich ciuchach rowerowych. Od razu lżej, zwłaszcza, że zimowe buciory spd zamieniłem na lekkie "pantofle". Po południu pojechałem jeszcze po córkę do szkoły robiąc jej niespodziankę. Plecak dziecka na grzbiet taty, córka na bagażnik i 2,5 km dzikiej jazdy ze śmiechem po każdym wyboju. Obciążenie tylnego koła spore, radość dziecka - bezcenna. Potem jeszcze wyskok rowerowy do Otwocka w celu odebrania przesyłki z paczkomatu. Już od dłuższego czasu tamtejszy paczkomat ma dodany "interfejs białkowy" w postaci personelu, który wydaje przesyłki w punkcie odbioru. InPost bowiem stał się ofiarą własnego sukcesu i nie przewidział, że 1 (jeden) paczkomat na powiat otwocki to zdecydowanie za mało, w związku z czym jest ustawicznie zapchany. Oczywiście paczkomat, a nie powiat. Ale ludzie w punkcie odbioru sympatyczni, więc nie mam powodów do narzekań. Dodam, że przesyłka jak najbardziej rowerowa, tzn. akumulatorki i ładowarka. Miałem już dość kupowania bateryjek do lampek i innych gadżetów, używanych przy dłuższych jazdach kolarzówką. I na koniec jeszcze jakie fajne selfie mi wyszło. Najmilsze w tym wszystkim jest to, że:

"Nie za szybko, kroki drobiąc
Idzie wiosna, idzie nam"

Chce się żyć!

Ścieżka nad Wisłą (Warszawa)

Poniedziałek, 23 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Ubiegłotygodniowe plany i zamierzenia, aby w piątek dociągnąć do 900 km w tym roku, a w niedzielę do 1000, zderzyły się z niedzielną pogodą i przede wszystkim brakiem nastroju na jazdę rowerem. Uznałem, że lepiej na spokojnie przesiedzieć ten dzień w domu, napić się herbaty z imbirem, podkurować czosnkiem i proszkami na grypę, niż zmuszać się do jazdy rowerem.
Za to dziś narodziłem się na nowo. Wcześnie wstające słońce zerwało mnie na nogi przed szóstą. Do jazdy rowerem musiałem się ubrać jak w styczniu na Suwalszczyźnie. Dwa polary, ocieplane spodnie, zimowe buty, grube rękawiczki. Mroźne powietrze było tak czyste i przejrzyste, że nogi same kręciły pedałami.
Po pracy wracałem przez Most Świętokrzyski, a następnie ścieżką "szutrówką" wytyczoną przez nadwiślańskie łęgi i grądy. Zachodzące słońce dawało fantastyczne cienie. Całkiem przyjemnie się jechało, podłoże twarde i zbite. Szkoda tylko, że tak krótko, bo do Mostu Łazienkowskiego. Tam ze zdumieniem odkryłem, że trwający od dwóch lat remont estakad formalnie się nie zakończył. Świadczyć o tym może tablica informacyjna budowy i robotnicy, którzy coś tam grzebią. To jest inwestycja! Jeszcze się remont nie skończył, a będzie konieczny kolejny.
Za mostem dalej Wałem Miedzeszyńskim do Józefowa, w którym zahaczyłem o Kolonię Błota.

Ścieżka nad Wisłą (Warszawa) © skaut
Wiosenny teatr cieni nad Wisłą
Wiosenny teatr cieni nad Wisłą © skaut
Remont estakad Mostu Łazienkowskiego jeszcze trwa © skaut
Mapka:

Święto Wiosny

Piątek, 20 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Do pracy - na sportowo

Wczoraj tak mnie znużyła jazda na rowerze trekkingowym, że dziś dla odmiany pojechałem do roboty na szosówce. Był z tym związany ukryty zamiar wstąpienia do serwisu gianta. Po ostatniej wycieczce do Garwolina tylny hamulec przeraźliwie zaczął piszczeć. Akustyczne wrażenie było takie, jakby z gumowego klocka nic nie zostało, a hamowanie odbywało się przy pomocy śruby mocującej, ryjącej w obręczy Rów Mariański. Pobieżne oględziny tego niby nie potwierdzały, klocka było całkiem sporo, ale piszczenie było naprawdę denerwujące. Zanim jednak dojechałem do Warszawy, rozkoszowałem się szybką jazdą w mroźny poranek. Na trawie szron, a ja pomykam o wiele szybciej niż zwykle. Do pracy dojechałem w 50 minut.

Zaćmienie słońca

Przed południem wszyscy byli podekscytowani zapowiadanym zaćmieniem słońca. Trwało gorączkowe poszukiwanie "filtrów" do obserwacji. Dużym powodzeniem cieszyły się zdjęcia rentgenowskie, a także dawno nie używane dyskietki komputerowe. Zdjęcie, które pstryknąłem z ulicy w czasie zaćmienia niewiele mówi. Lepiej było widać pomiędzy żebrami kolegi uwiecznionymi na RTG.
Zaćmienie słońca w obiektywie bez filtra © skaut


Serwis

Po pracy czas na wizytę serwisową. Panowie z Giant - Fabryczna, "od ręki" wymienili mi klocki. Stare jeszcze miały trochę przed sobą, ale nałapały skądś opiłków metalowych, stąd ten pisk. Nowe klocki są innego typu - już nie gumka ze śrubką, ale metalowa szufladka z gumową wkładką (clark's). Po serwisowaniu pokręciłem się jeszcze po Powiślu i o 17-ej ruszyłem do domu. Było tak przyjemnie ciepło, że zatoczyłem większą pętlę - i tak, dla uczczenia Święta Wiosny zrobiłem dziś 60 km. Powinno to dać w sumie 900 od początku roku. Mam nadzieję na przekroczenie w niedzielę pierwszego tysiąca.

Mapka:

Warszawa

Czwartek, 19 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Rutyna. Droga do pracy i powrót do domu. Rano - zimno. Zimowe rękawiczki nie pomagają, pod koniec jazdy czuje jak drętwieją mi kciuki. Poranny ruch rowerowy na "mojej" trasie jakby mniejszy. Po raz pierwszy w tym roku widzę za to znanego tylko z widzenia rowerzystę na trekkingu w jaskrawożółtym kasku i czerwonej kurteczce. Po zjeździe z Mostu Siekierkowskiego wyprzedza mnie dwoje bikerów na góralach. Grzeją, aż miło. Doganiam ich po chwili i staram się nie odpuścić koła aż do ZUS-u przy Czerniakowskiej.
W drodze powrotnej czuję jakąś niemoc. Do mostu jeszcze jakoś jadę, ale dalej wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego to się snuję. Ładna pogoda i długo świecące słońce podbudowują jednak morale i w typowym czasie ok 1 h dociągam do domu. Po drodze uwieczniam krzyż, obok którego codziennie przejeżdżam w drodze do pracy i z powrotem:

Krzyż przydrożny (Warszawa, ul. Tawułkowa) © skaut
Tak, w Warszawie też są takie miejsca, które bardziej przypominają wieś niż miasto.
Mapka:

Warszawa (praca)

Środa, 18 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Do pracy - chciałoby się napisać: jak zwykle, ale nie. Dziś w ciągu dnia miałem do załatwienia sprawę na ul. Żytniej, więc posłużyłem się rowerem jako środkiem transportu. W "cywilnych" spodniach, koszuli z krawatem i cywilnej kurtce jeździ się trochę gorzej. Ale frajda z jazdy - bezcenna. Pogoda dopisuje. Na ulice i ścieżki rowerowe wylegli masowo rowerzyści, w tym najładniejsza część tej grupy, czyli szykowne miejskie rowerzystki.
Tylko kierowcy ostatnio bardziej nerwowi. Wczoraj otrąbił mnie peugeot na ul. 3 Maja w Józefowie. Dziś rano na rondzie Sedlaczka (nb. "skautowy" patron) otrąbiła mnie blondyna w granatowym volvo. To chyba brak tego mostu tak wpływa na automobilistów.
Droga powrotna pod bardzo uciążliwy wiatr. O dziwo rano nie pomagał tak dobrze jak wczoraj. I jeszcze widoczek, który mam codziennie z drogi powrotnej do domu.


Sanktuarium na Siekierkach (Warszawa) © skaut



Warszawa

Wtorek, 17 marca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Do pracy na rowerze. Wczorajsze czołganie się w samochodowym korku, a zwłaszcza półgodzinne oczekiwanie na wjazd na Most Siekierkowski było ostatecznym argumentem za porzuceniem samochodu. Gdyby nie rześki poranek, można by rzec wakacje. Słoneczko, chabrowe niebo, cudnie. Na mojej codziennej trasie coraz więcej rowerzystów. Poniżej fotka zrobiona na Wale Miedzeszyńskim już po 17-ej. Widać zgęstkę na jezdni w kierunku Otwocka, a i na samej ścieżce gęsto. Chłopak na góralu po lewej wyprzedził mnie wcześniej, teraz wyprzedza tych dwóch panów. Dogonię go jeszcze przed końcem ścieżki, później on mnie wyprzedzi i tak, aż będziemy sobie jechać aż do Tawułkowej.
Rano dobry, sprzyjający wiatr pomógł mi wykręcić średnią powyżej 27 km/h (na ciężkim trekkingu i z ciężką sakwą). Po południu wszystko wróciło do normy, bo jechałem po wiatr i wyszło tak jak zwykle ok 24 km/h.


Wał Miedzeszyński (Warszawa) © skaut