Krótka niedzielna wycieczka. Po raz czwarty na Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej. Tym razem w "przeciwnym" kierunku, czyli z Międzylesia przez Rembertów do Zielonki. Nawet chciałem podjechać do Międzylesia kolejką, ale w niedziele nie kursuje zbyt często, więc dla zdrowotności, bocznymi uliczkami dojechałem na "start". Start, czyli pętlę autobusową niedaleko Centrum Zdrowia Dziecka, którego monumentalny gmach minąłem po drodze. Zagłębiam się w las i leśną droga, która nominalnie jest jedną z tysięcy warszawskich ulic (!) jadę w kierunku północnym. Jest ładnie. Mróz lekko szczypie w policzki, w niektórych miejscach szlak poprowadzony jest urokliwymi przecinkami wśród sosnowych lasów i tak jest, aż do miejsca, gdzie przecina go DK2. Dwupasmówka z takim ruchem (mimo niedzielnego przedpołudnia) i pasem zieleni wygrodzonym stalowymi linami, sprawia, że nadkładam drogi jadąc najpierw na wschód, a potem na zachód, aby znaleźć się dokładnie po przeciwnej stronie krajówki. Bardzo niebezpieczne miejsce, gdyby chcieć przekroczyć szosę na wprost. Znowu jestem w lesie. Podobno to uroczysko im. Jana III Sobieskiego. Z całym szacunkiem, ale nie dostrzegam nic uroczego. Zwykły podmiejski lasek. W lasku górka, a na górce pomnik. Kamień z napisem upamiętniającym ćwiczenia POW przeprowadzone pod okiem samego Komendanta. Zjeżdżam na moment do Rembertowa, ale to błąd nawigacyjny i trzeba wdrapać się pod górkę z powrotem. Tu wychodzą na jaw zalety rowerka terenowego, bo wjeżdża całkiem dziarsko. Szlak poprowadzony jest dalej "granią" długiej wydmy, aby sprowadzić do szerokiej leśnej drogi obok "Biura Lasu" (!). W tych czasach nawet las ma biuro.
Z lasu wyjeżdżam na wąskie uliczki Rembertowa. Kluczę pomiędzy domami jednorodzinnymi dojeżdżając do kościoła. Za kościołem robi się bardziej miejsko, ulice szersze, domy wyższe. Przejeżdżam tunelem pod torami i wydostaję się na główną aleję miasta, noszącą imię gen. Antoniego Chruściela "Montera". Za czasów PRL nosiła imię Antoniego Wieczorkiewicza (ppor. piechoty, komunisty, skazanego na karę śmierci, którą Prezydent St. Wojciechowski zamienił w drodze łaski na 15 lat więzienia; zastrzelonego przez policjanta na stacji granicznej w Kołosowie tuż przed próbą wymiany z Sowietami, na więzionych przez nich Polaków). Jak piszą niektórzy Wieczorkiewicz i sądzony oraz skazany razem z nim Bagiński podobno byli niewinni zarzucanych im czynów, tj. serii zamachów bombowych w II RP i przygotowań do eksplozji w Cytadeli Warszawskiej, ale bezspornie należeli do tzw. "wojskówki" KPRP. Czy komuniści czcili by ich tak ostentacyjnie w PRL, gdyby nie "zasłużyli" się czymś więcej niż tylko przynależnością do partii komunistycznej? Dalej ul. Paderewskiego, która z każdym dziesiątkiem metrów robi się coraz węższa, a na koniec jako gruntówka prowadzi do lasu. Las już niewielki i po niedługiej jeździe wyjeżdżam na asfalt do Zielonki. Okolice mocno rozkopane, budują (chyba) obwodnicę Marek. Przez senne uliczki dojeżdżam do okolic stacji kolejowej. Ciągle budują przejazd pod torami, wszystko rozkopane, tonie w błocie i ogólnym bałaganie. Znajduję jeszcze czas, aby rzucić okiem na miejscowy kościół i ze stacji dojechać kolejką do Warszawy Wileńskiej. Później tylko kawałek przez ul. Brzeską do Warszawy Wschodniej i kolejką do domu.
Kolejna wycieczka Warszawską Obwodnicą Turystyczną. Tym razem na odcinku Otwock - Góra Kalwaria, czyli zaczynam, tam gdzie skończyłem poprzedni kawałek. Może nie dokładnie w tym samym miejscu, na czerwonym szlaku, ale niedaleko. Porannym pociągiem do Otwocka i spod stacji ul. Andriollego do lasu. Pusto i biało od śniegu. Obok dawnej leśniczówki przy rez. Torfy i dalej Królewskim Traktem do skrzyżowania z Ceglanką. Punkt orientacyjny przy Kamieniu Leśników:
Gdzie halizny i pustynia Siać i sadzić zagajenia Niech się po nas Las ostanie Pracy leśnej Poszczęść Panie Pamiątka roku 1931/34.
Dalej na południowy zachód, przecinając najwęższy, pn-zach kraniec Bagna Całowanie wyjeżdżam na pole. Las jakby nożem odcięty. teraz już tylko pola. Janów. Oświetlone na pomarańczowo szklarnie. Widok nieodległej DW801 tak mnie przyciągnął, że popełniam "błąd' nawigacyjny i na kilkaset metrów porzucam czerwony szlak jadąc prosto, zamiast odbić przez wieś. Kawałek, jak na mnie za długi, asfaltem do Otwocka Małego, a w zasadzie jego opłotków położonych przy drodze wojewódzkiej. Jakieś nowe wybudowania, pies który mnie goni. Jadę na przełaj przez czyjąś łąkę. Znaki szlaku zanikły, aby odnaleźć się w pobliskim zagajniku na pniu sporego dębu. Lipową aleją w kierunku Otwocka Wielkiego. Podjeżdżam pod bramę pałacu, tę od strony wsi, którą normalnie nigdy się nie wjeżdża. Robię zdjęcie, co wyraźnie nie podoba się ochroniarzowi, który wychodzi ze strażniczej budki i zaczyna mnie indagować. Na obcesowe pytanie: dlaczego pan to fotografuje, odpowiadam pytaniem, a dlaczego pan mnie o to pyta? Jadę dalej w kierunku Nadbrzeża i za jez. Rokola obieram kierunek południowy. Podziwiam nowoczesną architekturę drewnianego domu nad kanałem i w Kępie Nadbrzeskiej wspinam się na szczyt wału przeciwpowodziowego. Pod kołami chrupie zmrożony śnieg. O wiele bezpiecznej niż na oblodzonej drodze pod wałem. Zbliżam się do stalowego mostu kolejowego w ciągu strategicznej niegdyś linii nr 12 (S-Ł). Podobno bardzo szybko ja po II wojnie św. zbudowali na potrzeby transportu wojsk sowieckich na zachód. Niedługo potem dojeżdżam do mostu drogowego. Stromymi schodkami z rowerem na ramieniu wspinam się na górę i jadę w kierunku nieodległej już Góry Kalwarii. Za mostem chwila konsternacji, znak (!) na słupie wskazuje, że przebieg szlaku ulega tu zmianie. Rzeczywiście, trzeba zjechać na wschodnia stronę, choć miasto jest po zachodniej. Szlak poprowadzono tunelem pod DK50. Pomiędzy pierwszymi "podmiejskim" zabudowaniami dojeżdżam do ładnej kapliczki Św. Antoniego. Zatrzymanie się na zrobienie zdjęcia sprawia, że pod słynny wśród niektórych rowerzystów (kultowy) brukowany podjazd muszę podprowadzić. Ale to dlatego, że kolo się ślizga i ni emoże złapać przyczepności na bardzo oblodzonej drodze. Gdy wjeżdżam na rynek zaczyna nagle bardzo mocno padać śnieg. Robię zdjęcie kościołowi Niepokalanego Poczęcia NMP, później "Domowi Piłata" czyli kościołowi Podwyższenia Krzyża Świętego i sam sobie zarządzam powrót. Jeszcze tylko ciepła kawa w Żabce (nawet niezła), kanapka, zdjęcie dawnych koszar artyleryjskich i spadam do domu. Spadam dosłownie, bo DK50 sporo się obniża do przeprawy mostowej, którą teraz pokonuję w druga stronę. Dalej już asfaltami przez Sobiekursk, Karczew i Otwock do Józefowa.
Druga wycieczka Warszawską Obwodnicą Turystyczną. Zaczynam w tym miejscu, w którym zjechałem z trasy w połowie listopada ub. r., czyli nad Mienią. Znaki szlaku (czerwone) jakby zanikają. Intuicyjnie czuję, że szlak powinien biec w tym miejscu prostopadle do Mieni i nieodległej szosy. Tak jest w rzeczywistości - przecinką pod słupami energetycznymi wydostaję się na szosę (DW721) i odwracając się dostrzegam mocno zatarty znak na jednym z drzew. Jadąc w "moją" stronę - nie widziałem żadnego. Przepuszczam mknących jezdnią dwóch szosowców (!), życząc im głośno szczęśliwego Nowego Roku. Odwzajemniają życzenia, a ja przetaczam się na druga stronę i zmierzam w stronę Mlądza. Za "jednostką wojskową", choć teraz to miejsce pewnie należy do innej formacji, przykuwa moją uwagę turystyczny drogowskaz w stronę mogiły powstańców styczniowych. Boczną drogą, za niebieskim znakami, dojeżdżam do lekkiego wyniesienia nad Świdrem, na którym, wśród drzew stoi metalowy krzyż osadzony w kamiennym bloku. Tabliczka informuje, że to bratnia mogiła powstańców.
Wracam na asfalt. Mlądz: most nad Świdrem, szkoła, przystań kajakowa. Na skrzyżowaniu w prawo w stronę Świdra, a po chwili w lewo, w ulice Żabią. Asfalt zamienia się w nawierzchnię gruntową. Ładne wierzby na zakręcie tworzą jakby bramę do lasu. Dalej już lasem. Podłoże twarde, zamarznięte. Droga i odsłonięte polany bieleją szronem (szadzią?). Na kałużach całkiem gruby lód.
Czerwony szlak prowadzi raz drogami leśnymi, innym zaś razem ścieżkami. Czasami mam wrażenie, że te ścieżki wybrano trochę "na siłę", gdyż obok istnieje całkiem gęsta sieć dróg i duktów leśnych. Przez to, można powiedzieć, pozbawiony jest pewnej logiki. W paru miejscach widzę na gps-ie, że jadę (drogą) zaledwie kilka metrów od właściwego szlaku, pociągniętego zasypaną i porytą przez dziki ścieżką. Ale to zaledwie w paru miejscach. Generalnie jest sympatycznie: temperatura nie za niska, cisza i spokój, a okolice całkiem malownicze. W pewnym momencie zrobiło się naprawdę górsko. To okolice góry (wydmy) noszącej nazwę "Meran". Przed wojna była tu podobno nawet skocznia narciarska (!). Po skoczni nie ma śladu, jest za to całkiem przyjemny stok. Po górach przyszły moczary, a ściślej - Pogorzelski Mszar. Całkiem spore jeziorko i mnóstwo drobnych cieków w których szemrze woda. W jednym miejscu musiałem nawet przenosić rower. Dojeżdżam do Pogorzeli. Najpierw drogą przez wieś, później schodkami na peron kolejowy i dalej na druga stronę torów. Nie mam pojęcia dlaczego czcigodni Autorzy postanowili poprowadzić szlak nasypem kolejowym po zachodniej stronie torów wąziuteńką ścieżynką, gdy pod nasypem od wschodniej strony biegnie droga prowadząca do tego samego przejazdu kolejowego? Za przejazdem na wprost pomnik żołnierzy "ruchu oporu", choć wiadomo, że to Armia Krajowa nań zasłużyła w tym miejscu. Za pomnikiem znowu do lasu, na zachód "ceglanką", czyli Czerwoną Drogą do Dąbrowieckiej Góry. Bunkry dziś puste. Za Dąbrowiecką Górą postanawiam przerwać dalszą jazdę po czerwonym szlaku i zjeżdżam ceglanką do skrzyżowania z Traktem Osieckim i dalej na północ do Otwocka.
W niedzielne przedpołudnie postanowiłem popróbować fragmentu Podwarszawskiego Szlaku Okrężnego, zwanego inaczej Warszawską Obwodnicą Turystyczną wyznakowanego (prawie) w całości kolorem czerwonym. Szybkie śniadanie, pakowanie podsiodłówki wyskakuję na ulicę i po chwili leżę. Nie przewidziałem, że na asfalcie będzie cieniutka warstwa lodu. Dalej już ostrożnie na stację, potem 10 min. kolejką i wysiadam w Międzylesiu. Nowym przejściem podziemnym wydostaję się na wschodnią stronę torów i al. Dzieci Polskich dojeżdżam do pętli autobusowej. Chwilę kręcę się pomiędzy komercyjnymi przychodniami, którymi przez lata "obrosło" Centrum Zdrowia Dziecka, aż wreszcie znajduję znak czerwonego szlaku. Jest parę minut po ósmej rano. Zagłębiam się w las i pierwsze na co zwracam uwagę, to ... cisza. Przejmująca cisza. Nie odzywa się żaden ptak, nie słychać innych zwierząt, nie dochodzą odgłosy miasta. Absolutna cisza. Niespiesznie jadę wąską ścieżką kierując się znakami szlaku i wspomagając śladem wgranym do gps-a. Wokół bór mieszany w którym ścieżka wyprowadza mnie na uroczysko Zielony Ług.
Nastrojowo i klimatycznie. Na "górce" mogiła nazywana w przewodnikach "żołnierską". Zadbana, oznaczona krzyżem z tabliczką: "NN 1944". Na mogile kwiaty i znicze. Nieopodal węzeł szlaków z ewidentnie odwróconymi tabliczkami kierunkowymi. Gdyby im wierzyć przyjechałem z Wiązowny, a jadę do Międzylesia.
Jadąc cały czas lasem dojeżdżam do kolejnego uroczyska, a w zasadzie torfowiska "Biały Ług". Jest znacznie większe niż widziany wcześniej Zielony. Objeżdżam je prawie dookoła, ścieżką prowadzącą albo na granicy moczaru (przymarzniętego), albo pociągniętą trawersem po zboczu wydm otaczających obniżenie w którym powstało torfowisko. Przypuszczam, że latem musi tu tętnić życie. teraz wszystko takie zahibernowane. Szlak wkrótce "wbija" się w leśną drogę wiodącą do Aleksandrowa. Ja dzisiaj jadę w przeciwną stronę. Przecinam drogę krajową [17] ostrożnie wcześniej sprawdzając, czy asfalt nie jest pokryty zdradliwym lodem. Nie jest. Wjeżdżam do Wiązowny. Na rozstaju skąd odchodzi DW 721 kopiec-mogiła z krzyżem, obok betonowe bunkry. Boczną uliczką znowu dojeżdżam do "siedemnastki", która znowu przecinam. W miejscu, w którym za zabudowaniami szlak odbija na pd-wsch chwila konsternacji, bo polna droga oznaczona jako teren prywatny. Zdaję się nie zauważać i dojeżdżam na zachodni brzeg Mieni. Kawałeczek ścieżką w górę rzeczki i znowu jestem na DK17. Mostek i za chwile zjazd do lasu. tym razem lewym, wschodnim brzegiem tej urokliwej rzeczki. Tę ścieżkę już znam - przejeżdżałem nią wielokrotnie. Nigdy jednak o tej porze roku. Nie jest wprawdzie tak gęsto-zielono, ale ciągle uroczo. Ścieżynka wije się wraz z rzeczką, czasami prowadząc po stosunkowo wysokich nadrzecznych skarpach. Dojeżdżam wreszcie do pomnikowego dębu nazywanego "Bartkiem Mazowieckim". Ma podobno 400 lat.
O tej porze roku, bez liści i półcienia rzucanego przez okoliczny las - można ten dąb obejrzeć sobie dokładniej. Za dobrze to on nie wygląda. Jadę dalej, aż do miejsca w którym czerwony szlak "ucieka" na wschód. Jadę ścieżką tym razem za zielonymi znakami, aż do miejsca, gdzie ścieżka kończy się nagle i wypluwa mnie na DW 721. Jestem już w Józefowie. Jeszcze tylko 3 km, opłukanie roweru na myjce, którą mam po drodze i mogę wracać do domu na śniadanie.
Jest na mapie Mazowsza ewenement architektury. Pałac w Chrzęsnem - jedyny renesansowy pałac w regionie. Tak przynajmniej twierdzi Lechosław Herz, a ja mu wierzę, bo chyba nikt ze współczesnych tej krainy tak nie umiłował. Postanowiłem to cudo obejrzeć, a ponieważ nosiło mnie na dłuższą przejażdżkę rowerową, a drętwota palców po BBT coraz mniej dokucza, przeto w niedzielę 20 listopada wsiadłem na rower i pojechałem. Droga - jak to w listopadzie, błyszczy się ni to wilgocią, ni to szadzią. Szybko przejechałem Wiązownę, wpadłem na krajową "2" i za Dębem Wielkim skręciłem na północ w kierunku Pustelnika. Droga przez las pusta, tylko w pewnym miejscu dostrzegłem kątem oka watahę zdziczałych (?) psów. Obyło się bez bliższego kontaktu. W Pustelniku chwilowe zatrzymanie. Już to wywołane wątpliwościami nawigacyjnymi, już to chęcią utrwalenia na fotografii sylwety współczesnego kościoła. W sumie nic szczególnego, godnego bliższej uwagi, sobą nie prezentuje powstały w l. 1983-87 budynek projektu arch. Wiesława Pląski. Ciekawsza jest historia tego miejsca, bo pierwszy kościół (drewniany) istniał tu przed 1540 r. Drugi także drewniany zbudowano pod koniec XVI w. i "runął on pod brzemieniem czasu" na początku XVIII w. Trzeci, takoż drewniany wybudowano i konsekrowano w 1843 r. Przetrwał 140 lat, w tym zawieruchę obu wojen światowych, a został "zniszczony przez owady" (sic!). Takie przynajmniej uzasadnienie przyjął wojewódzki konserwator zabytków zgadzając się na jego rozbiórkę. Wpierw obudowano go jeszcze murami obecnej świątyni, aby wierni mieli gdzie się modlić w czasie budowy, a potem - rozebrano. Kościół w Pustelniku od samego początku nosi wezwanie św. Katarzyny Panny i Męczenniczki, dzisiaj w uproszczeniu nazywanej Aleksandryjską. Sama wioska z kilkoma promieniście rozchodzącymi się uliczkami na upartego może przypominać miasteczko. Dalsza droga wśród pól mazowieckiej równiny płaskiej jak stół. W Woli Cygowskiej kuszą dorodne czerwone jabłka, które zachowały się na zupełnie bezlistnej jabłonce. Dojeżdżam do Poświętnego. Też nosi miasteczkowy charakter ta mazowiecka wioska. Kościół współczesny, murowany. Postawiony w miejscu dawnego, który spłonął w wyniku działań wojennych w 1939 r. Za Nowym Cygowem przejeżdżam przez linię kolejową nr 13 Pilawa - Krusze. Co ciekawe linia nie jest wykorzystywana do ruchu osobowego, a na odcinku od Mińska Mazowieckiego na północ nie ma żadnej stacji. W Dąbrowicy chwilowy odpoczynek pod nową wiatą "turystyczną" postawioną staraniem powiatu wołomińskiego. Są ławki, stół, coś w rodzaju stojaka na rowery typu wyrwikółka, ale z drewna(!). Jest i mapa. Przyjemne miejsce w którym posilam się kanapkami wziętymi z domu i herbata z termosu. Dalsza droga wśród pół i niewielkich lasków. Od ronda za Kurami prosta jak od linijki w kierunku północnowschodnim. Według OSM to "Trakt Napoleoński". Kierunek mniej więcej się zgadza ... . W Sulejowie odbijam na zachód i po kilku kilometrach osiągam Chrzęsne. W środku wsi jest, otoczony parkiem - cel mojej dzisiejszej wycieczki. Pałac - budowla skromna lecz dystyngowana, jak to ujął wspomniany na wstępie L. Herz. Niestety zamknięty. Niedziela. Pozostaje mi tylko podziwiać go z oddali przez bramę zamkniętą na cztery spusty. Park - nie powiem, że starannie utrzymany, bo widoczne ubytki w drzewostanie świadczą, że przez wiele lat był raczej dewastowany. Ale powiedzmy - uprzątnięty. Rzeczywiście, zagospodarowanie tego miejsca przez powiatowe centrum kultury wyszło mu raczej na dobre. Szkoda tylko, że godziny otwarcia czynią pałac trudnym do obejrzenia dla osób spoza powiatu wołomińskiego.
Przed pałacem słupek z oznaczeniem Camino de Santiago. Dziwne. W Polsce nie dość, że co i rusz idziemy śladami Napoleona, albo zatrzymujemy się w jego zajazdach, ale i z każdego miejsca wiedzie Droga Jakubowa. Nabrawszy smaku na pałace postanowiłem zobaczyć jeszcze ten w nieodległych Dębinkach. Miejsce związane z Norwidem, który niedaleko stąd urodzony, w Dębinkach u wujostwa spędzał wakacje. Niestety pałac położony w głębi zapuszczonego parku, zamkniętego potężnymi łańcuchami nałożonymi na bramę w ogrodzeniu. Zaczęło mi się spieszyć z powrotem, a wymyśliłem sobie, że do Warszawy dojadę pociągiem. Byłem przy tym tak chytry, że zaplanowałem wsiąść w Klembowie zamiast we wcześniejszym Chrzęsnym, czy nieodległym Tłuszczu. Pojechałem więc przez Wólkę Kozłowską i Kozły do Klembowa. Krótkie zatrzymanie na ogólne ogarnięcie wzrokiem sylwety kościoła fundacji gen. Franciszka Żymirskiego. Ten insurgent kościuszkowski, żołnierz wojen napoleońskich w szeregach Legionów Polskich, uczestnik bitwy pod Raszynem i powstania listopadowego, śmiertelnie ranny pod Olszynką, był właścicielem dóbr klembowskich. Z czasów nam bliższych warte odnotowania, że uczęszczała do niego "sekretarka Pana Jezusa" czyli Helena Kowalska, znana obecnie jako św. Faustyna. W pobliskim Ostrówku pracowała u rodziny Lipszyców na swój posag niezbędny do przyjęcia do zakonu. W Ostrówku w latach 90-ych XX wieku przez miesiąc mieszkałem i ja, ale to już zupełnie inna historia. Na pociąg z Klembowa do Warszawy Wileńskiej nie zdążyłem. Następny miał być prawie za godzinę. Postanowiłem ją zagospodarować dalszą jazdą na rowerze i tak przez rzeczony Ostrówek i Wołomin oraz Zielonkę dojechałem do Warszawy. Trasa nie warta większej uwagi. Generalnie - nie polecam. Obecnie to brzydsze oblicze podwarszawskich miejscowości. Ponadto spory ruch samochodowy, a od Ząbek w związku z przebudową DW 631 wręcz nieprzyjemny. Dobrze, że to była niedziela i samochodów niewiele. W Wawrze wsiadłem do kolejki, która na linii otwockiej kursuje znacznie częściej, niż na tej do Małkini. Podsumowując - dzień udany, zmieściłem się w czasie pomiędzy świtaniem, a południem, dotarłem do zakamarków Mazowsza gdzie kryje się (!) coś ciekawego i po trzech miesiącach przejechałem coś więcej niż 100 km. Zaliczone gminy: Zabrodzie (814) i Klembów (815) Więcej zdjęć:
„Wyprawa Ojców i Synów” – pod ta
szumną nazwą kryje się cykliczny (nomen-omen) projekt wychowawczy realizowany w
szkole mojego syna, mający na celu szeroko pojętą promocję ojcostwa, ale również
integrację klasową nie tylko chłopców pomiędzy sobą, ale także na poziomie
ojców właśnie. Dodam, że szkoła jest męska, tzn. przeznaczona tylko dla
chłopców. Jesienna, a raczej późnoletnia wyprawa przybrała formę wycieczki
rowerowej. Takiej okazji nie mogliśmy przegapić i wczesnym rankiem (jak na wolną
sobotę) podjechaliśmy na miejsce zbiórki wyznaczonej przed dworcem kolejowym w
Otwocku. Sporo nas było, bo zebrały się razem dwie klasy II szkoły podstawowej –
razem około 40 mężczyzn (większych i mniejszych) na rowerach. Nie byłem
organizatorem przejazdu (uff!) więc grzecznie stanęliśmy z synkiem w grupce i wysłuchaliśmy
„odprawy przedstartowej” przedstawionej przez jednego z wychowawców naszych
chłopaków. Plan był prosty – jedziemy tzw. „Sosnowym szlakiem”, czyli robimy
pętlę z Otwocka przez Karczew, Janów, Brzezinkę, Łukowiec, Lasek, zahaczając o
Dąbrowiecką Górę i Torfy.
Po kilku słowach wprowadzenia ruszamy i tu od razu
unaocznia się problem wielkiej liczby rowerzystów. Na drodze dla rowerów wzdłuż
ul. Andriollego wąż rowerzystów ma kilkaset metrów. Zdarzyło się kilka, na
szczęście niegroźnych, upadków wynikających z braku doświadczenia jazdy w
grupie. Na całe szczęście zabudowa staje się coraz mniej zwarta i wjeżdżamy do
lasu. Mijamy otwocki kirkut i szutrówką dojeżdżamy do tzw. Czerwonej Drogi. Legenda
głosi, że układali ją z cegieł ze zrujnowanej w czasie wojny Warszawy Żydzi z otwockiego
getta, aby podążyć nią na śmierć. Bardziej prawdopodobna jest jednak wersja, że
drogę utwardzono cegłą rozbiórkową już po likwidacji getta w Otwocku i służyła Niemcom
jako droga transportowa przy budowie bunkrów tzw. przedmościa warszawskiego.
Czerwoną Droga zbliżamy się do Karczewa. Wycieczka ma raczej swobodny przebieg,
więc jeszcze w lesie nastąpił spontaniczny postój. Chłopcy penetrowali mostek
na wyschniętym Kanałem Południowym, z zaciekawieniem oglądali kapliczkę z Chrystusem
Frasobliwym ufundowaną przez leśnych rowerzystów (sic!). Po tym postoju,
kolejny przypadł za niedługo bo w samym Karczewie pod pomnikiem kolejki
wąskotorowej. Stojąca na postumencie lokomotywka jest jedyną „pamiątką” po Kolei
Jabłonowskiej łączącej niegdyś Karczew właśnie z Warszawą i dalej wiodącą do
Jabłonny. Cudzysłów w który ująłem wyraz pamiątka jest uzasadniony tym, że
stojąca w Karczewie lokomotywka nigdy na tej linii nie kursowała. Chłopcy
oblegli parowozik włażąc także na jego kocioł i po krótkim wyhasaniu się ruszyliśmy
dalej. Minęliśmy kształtny w formie barokowy kościół św. Wita i równie starą
kapliczkę przydrożną na rozstaju dróg i asfaltem skierowaliśmy się w stronę
Janowa. Niewielki ruch na drodze obudził w chłopcach żyłkę sportową i
samorzutnie rozpoczęli wyścigi zajmując całą szerokość asfaltowej szosy. Zbyt
rozsądne to nie było więc kilka razy zainterweniowałem prosząc, aby jednak
trzymali się prawej strony drogi, a przynajmniej pozostawali na prawym pasie.
Na szczęście w Łukowcu opuściliśmy drogę publiczną i szutrówką wśród łąk
wjechaliśmy do lasu. Dalszy kawałek wiodący skrajem lasu unaocznił chłopakom co
to jest jazda terenowa. Droga mocno zarośnięta trawą i chwastami, mnóstwo krzaków,
teren podmokły. Oblepieni rzepami łopianu wyjechaliśmy na wyższy teren gdzie
zaczęły się z kolei mazowieckie piaski. Grupa się mocno rozciągnęła i na
skrzyżowaniu przy tzw. Kamieniu Leśników podzieliła na mniejsze podgrupki. My z
młodym postanowiliśmy sprawdzić ten kawałek czerwonego szlaku i do Rezerwatu
Torfy dojechaliśmy okrążając go od Wschodu i wracając przez Janów i Karczew.
Synek był trochę zmęczony, podobnie jak jego koledzy z którymi zjechaliśmy się
ponownie na Torfach właśnie. Tam nastąpiło „rozwiązanie” wycieczki, jednakże
Jasiek po zregenerowaniu się kanapkami spożytymi na pomoście jeziora zażądał
ode mnie realizacji całego programu, tj. zwiedzenia bunkrów na Dąbrowieckiej
Górze. We dwójkę ruszyliśmy więc Czerwoną Drogą w kierunku wschodnim, aby po
paru kilometrach dojechać do tzw. skansenu fortecznego. Muszę przyznać, że od
mojej ostatniej bytności w tym miejscu, chyba dwadzieścia lat temu sporo się
zmieniło. Bunkry zostały zagospodarowane, umieszczono przed nimi fachowe
tabliczki informujące o ich historii, przeznaczeniu, uzbrojeniu. Szaremu
betonowi przywrócono oryginalny (podobno) kamuflaż. Wejścia do bunkra pilnuje
wolontariusz z lokalnego stowarzyszenia miłośników fortyfikacji. Za parę złotych
„co łaska” wrzuconych do pustego magazynka po ckm-ie oprowadził nas po wnętrzu opowiadając
co nieco. Nasyceni wiedzą historyczną udaliśmy się w powrotną drogę do Otwocka.
Po drodze spotkaliśmy jeszcze dwie pary: ojciec i syn z naszej wyprawy, które idąc
naszym śladem postanowiły zwiedzić te bunkry. Na dworcu w Otwocku załadowaliśmy
się do SKM-ki i po kilku minutach byliśmy w domu.
Po niedzielnej wycieczce do Pruszcza pozostał mi mały niedosyt, bo w zasadzie nie wjechałem do "centrum" miasta, aby mu się lepiej przyjrzeć. Przyszedł czas na poprawkę. Trasa, rzekłbym standardowa: Świbno, Błotniak, Cedry Małe i Wielkie, Trutnowy, Pruszcz. Samo miasto nie robi dobrego wrażenia. Wspomniana wcześniej droga dla rowerów, mocno ruchliwa DW 226 i stara "jedynka", czyli obecnie DK91. Remonty, przebudowy dróg etc. Wyniosło mnie na zachodnie peryferia, skąd wróciłem spokojna drogą dla rowerów na skraju parku miejskiego. Jeszcze rzut oka na gotycki kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego i wracam "do siebie". Rozbawia mnie placówka (edukacyjna?) o nazwie "Akademia Paznokcia". W drodze powrotnej rzut oka na zadbany dom podcieniowy w Trutnowach i krótkie zatrzymanie w Cedrach Małych. Z zaciekawieniem czytam o pierwszych, powojennych osadnikach w tej wsi: Franciszku Waleckim, Stefanie Wojdzie, Bolesławie i Michale Korzyńskich, Stanisławie Brojaku. Ci Kresowianie - wyzwoleni z niemieckiej niewoli lub z robót przymusowych w Rzeszy zaczynali od 9 ha ziemi na każdego i konia z UNRR'y. Większość pół była zalana. Dopiero w 1946 r. po odbudowie sieci elektrycznych, zaczęły działać pompy, które stopniowo osuszały te najniżej położone w Polsce tereny. Dzielni ludzie - nie poddali się.
Takie już bowiem mam dziwactwo, że zamiast szukać dalekich cudów przyrody, zamiast gonić za zgiełkiem po targowicach świata, doznaję największych rozkoszy, gdy wpatruję się w dno cichych strumieni i rzek, gdy przykładam ucho do starych mogił, których szeptu mrocznych dziejów nikt nie słucha (Z. Gloger, Dolinami rzek)