Maraton Podróżnika 2018

Niedziela, 10 czerwca 2018 · Komentarze(2)
Kategoria Ultramaratony
To już trzeci "Podróżnik"* w którym biorę udział. Zaczęło się od pecha i to jeszcze przed startem. Pierwszy problem - dotarcie do bazy. Wyjechałem z Warszawy o godzinę później, niż planowałem. Różnica byłaby pomijalna, biorąc pod uwagę, że planowałem dojechać samochodem, a większość trasy dojazdowej to autostrady. Jednak konieczna była poprawka, że to "piątek, piąteczek, piątunio", a więc A2 do Łodzi zapełniona na obu pasach. W porywach udawało się osiągnąć ok 90 km/h. Za Łodzią nie lepiej bo tam z kolei remonty i zwężenia. Umordowałem się strasznie zanim ok. północy dojechałem do bazy nad Jeziorem Krzemień w zachodniopomorskim. Nie pamiętałem już jaki domek dostałem z przydziału, albo może pamiętałem ale nie potrafiłem go odnaleźć. Wbiłem się więc do pierwszego w którym było wolne łóżko. W świetle czołówki znajduję komplet pościeli i momentalnie zasypiam. Obudzili mnie (przypadkowi) współlokatorzy, ale przecież koledzy z jednej imprezy. Było około 7-ej, gdy przeniosłem się z manelami do domku "swojego". Po przywitaniu z Elizium i Fają i usiadłem do śniadania. Faja poczęstował mnie wybornym, własnoręcznie przygotowanym espresso. Czas do startu spędziłem na skręceniu roweru przywiezionego w bagażniku, zapakowaniu sakw i przygotowaniu kanapek na drogę. Maraton jest w 90% samowystarczalny więc "lepiej nosić niż się prosić". A jeszcze ratuję Wąskiego pedałami platformowymi, które zostały mi w bagażniku po ubiegłorocznych wakacjach - na wypadek, gdyby żona nie uznająca spd, chciała się przejechać na moim rowerze. Pech przypomniał o sobie w momencie zakładania koszulki kolarskiej - nowiusieńkiej(!). Zamek błyskawiczny po zaciągnięciu do góry zrobił nagle trrrach i było po koszulce. Na szczęście miałem rezerwową, ale zanim przepakowałem wszystko z kieszonek - minęła moja godzina startu. Ku uciesze gawiedzi, tzn. startujących później wbiegłem na linię startu i ruszam w pościg. I tu pech nr 3. Przegapiłem skręt kolo jez. Bytowo w kierunku pn-wsch i pojechałem jak gdyby nigdy nic w kierunku Recza, tzn. "pod prąd". Ale o tym, że jest "pod prąd" zorientowałem się dopiero za Reczem. Pomyłka będąca efektem zbyt pobieżnego zapoznania się z trasą i nadmiernemu zaufaniu w gps kosztowała mnie dodatkowe 25 km. Wróciłem do punktu omyłki tłukąc się niemiłosiernie po dziurawej słabiutkiej drodze bocznej odchodzącej od DW 151.
MP 2018. Okolice Recza © skaut
Na DW 151 wprawdzie wróciłem, ale za niedługo trzeba było ją porzucić w takim własnie miejscu jak poniżej. Nauczony kosztowną czasowo i towarzysko pomyłką zachowałem czujność i już skręciłem kiedy trzeba. 
MP 2018. Zjazd z DW 151 © skaut
Dalsza trasa to w zasadzie "sto lat samotności", a raczej więcej niż 200 km jazdy solo. Pierwszego uczestnika maratonu ujrzałem i wyprzedziłem (!) na krajowej "6" przed Koszalinem. Samotność sprzyjała kontemplowaniu widoków i napawaniu oczu i nozdrzy lesistością Pojezierza Drawskiego. Szlak wiódł przy poligonie więc i dane mi było ujrzeć całkiem sporo żołnierzy US Army ujeżdżających hummery po okolicach tego poligonu.
Po drodze jest Złocieniec, więc w uszach brzmi dźwięczny głos Krzysztofa Myszkowskiego:
Złocieniec złotem już nie błyszczy
W Złocieńcu wilgoć łasi się do nóg
Przejazdem dobrze być w Złocieńcu
Chopin tu pewnie źle by się czuł ...

W Połczynie Zdrój na 93 km pierwszy punkt kontrolny (PK1). Była godzina 13:06:33, gdy wysłałem regulaminowego sms,a. Upał był niemiłosierny, więc regenerowałem się miejscową wodą mineralną i lodem na patyku. Dalsza jazda fajnymi, lokalnymi drogami przez pola i lasy, ale bardzie j lasy konsekwentnie w kierunku północnym. Było naprawdę upalnie.
MP 2018. Połczyn Zdrój © skaut
Jak już wspomniałem pierwszego uczestnika ujrzałem przed Koszalinem. Jak się później dowiedziałem, chyba w tej okolicy się wycofał. Ja dojechałem do Mielna, gdzie odczułem swojego rodzaju szok termiczny. O ile na trasie termometr w liczniku wskazywał ok 27-28 st. C, o tyle nad morzem było o 10 st. C mniej (!). W tej rześkości osiągnąłem Mielno (PK2 166 km) o godz. 17:13:51. Kiczowata zabudowa, stragany z badziewiem i całkiem już spore tłumy ludzi, pomimo tego że to dopiero początek czerwca. Klimatyzowanym wybrzeżem przejeżdżam po mierzei przez Unieście, Łazy za którymi jakby przez niewidzialną ścianę wbijam się znowu w upał. W Osiekach pstrykam fotkę starego kościoła. Pamiętam go z l. 80-ych XX w. kiedy byłem z rodzicami na wczasach w Łazach. Teraz mogłem go uwiecznić na fotografii, choć zapewne przetrwa i mnie te moje fotografie.
MP 2018. Osieki. Kościół św. Antoniego © skaut
"Podróżnik" tym się różni od BBT i PTJ, że punkty kontrolne nie dość, że wirtualne to jeszcze są od siebie w większym oddaleniu. Kolejny (PK3) był w nic nie znaczącym miejscu oznaczonym jako Nadbór. Jakaś taka wieś przy DW206 gdzie zameldowałem sms'em swoje przybycie o 19:59:27. Tym razem do dalszej jazdy dopingowała mnie bliskość punktu żywieniowego. To jest właśnie ten 10% wyjątek od samowystarczalności. Punkt był świetny. Kierowany przez Jelonę. Dostałem smaczny makaron w ładnym bistro, opiłem i objadłem się do woli owocami. I co ważne po raz pierwszy na dłużej zobaczyłem innych uczestników maratonu. Pewnie zabradziażyli trochę na tym punkcie, bo widząc marudera mojej osobie nabrali żywości w ruchach i zaczęli się zbierać. Z wyjątkiem Pająka, który siedział w fotelu, w pozie Stańczyka z obrazu Matejki i nigdzie się dalej nie wybierał.
Zaspokoiwszy głód, pragnienie i chyba w minimalnym stopniu potrzeby towarzyskie ruszyłem w dalszą drogę. Kolejne 20 km to bardzo słabe asfalty, pomimo stołecznej nazwy jednej z miejscowości "Żoliborz". Zrobiło się tak jakoś dziko dookoła. Dziko i pusto. Dopiero wyjechawszy na DW 205, w okolicach miejscowości Żydowo, spotkałem trójkę rowerzystów i to w dodatku uczestników Maratonu: Joasię, Sebastiana i Michussa, znanego mi wcześniej. Koleżeństwo wracało właśnie z pieszej (?) wycieczki mającej na celu oglądanie pobliskiej elektrowni szczytowo-pompowej. Michuss nawet mi zaproponował jej obejrzenie. Nie skorzystałem, natomiast bez namysłu dołączyłem do towarzystwa i dalej pojechaliśmy już razem.
Było bardzo miło. Mrok, który ogarnął Ziemię nie pozwalał na kontemplowanie widoków, natomiast sprzyjał konwersacji. Trasa robiła spory zygzak, najpierw uciekając na zachód, a następnie dość mocno wbijając się w Województwo Pomorskie. Michuss będący jednym ze współautorów tegorocznej trasy "pilnował" nawigacji, tzn. dbał, abyśmy we właściwym momencie meldowali się na punktach kontrolnych. Kolejny był na 300 km. Miejscowość Koczała (PK4) osiągnęliśmy o godz. 01:07:57. Gdzieś w lasach za tym punktem, ale jeszcze przed Szczecinkiem, Sebastianowi pękła szprycha. Nie powiem, aby był zadowolony z tej sytuacji. Po chwilowym zastanowieniu się postanowiła jechać dalej - tak daleko jak się da. Dało się całkiem daleko. Razem osiągnęliśmy Szczecinek na 358 km (PK5) o godz. 04:32:46.
W Szczecinku zrobiliśmy sobie solidny popas na stacji benzynowej. był żurek, pierogi, kawa, lody. Już za jasności przejechaliśmy przez Borne Sulinowo. Koniecznie trzeba było zobaczyć sowiecki cmentarzyk z upiorną ręką z pepeszą, wystającą z grobu. Opodal zrobiliśmy sobie nawet zdjęcie. Stoją od lewej: Skaut, Sebastian. Joasia i Michuss
MP 2018. Borne Sulinowo. © skaut
Kolejny "przystanek" mieliśmy już w Wałczu (PK6) na 442 km o godz. 10:25:48. Zbliżające się południe dawało o sobie znać coraz wyższą temperaturą. wszystkie te nogawki, rękawki, kamizelki, kurteczki poszły do sakw, a my jeszcze we czwórkę w drogę. Cyferki na liczniku pokazywały, że do mety coraz bliżej. Niestety - do Mirosławca Sebastian już nie dojechał. Pękły kolejne szprychy i musiał wezwać pomoc, która zwiozła go z trasy. Odcinek do Kalisza Pomorskiego, znany m. in. z BBT, tylko w drugą stronę był nieprzyjemny ze względu na duzy, mimo niedzieli, ruch samochodowy. Wszak to krajowa "10" łącząca Warszawę ze Szczecinem. Ostatni PK7 był na skrzyżowaniu w Kiełpinie (517 km). Podbiliśmy się sms'owo o godz. 14:51:44 i dalej, ostatnie 30 km już nas poniosło. Nogi żywiej zaczęły kręcić i nawet fatalna droga do bazy już tak nie denerwowała. Na mecie zameldowałem się o 16:17:33. I to już był koniec maratonu. Wręczono nam medale, podziękowaliśmy sobie zw wspólną jazdę i udałem się do "swojego" domku. Przezornie wziąłem sobie dzień urlopu na poniedziałek, więc następne 14 godzin przespałem głębokim snem.
Maraton Podróżnika 2018 © skaut

Zaliczone gminy (w kolejności alfabetycznej): Białogard, Biały Bór, Biesiekierz, Bobolice, Borne Sulinowo, Czaplinek, Czarne, Dobrzany, Drawno, Ińsko, Jastrowie, Kępice, Koczała, Miastko, Ostrowice, Polanów, Połczyn-Zdrój, Przechlewo, Recz, Rzeczenica, Szczecinek, Szczecinek, Świeszyno, Tuczno, Tychowo, Złocieniec

* Maraton Podróżnika organizowany przez forum podróżerowerowe.info

Wyryki

Niedziela, 3 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Króciutka wycieczka na składaku. Z bazy w Okunince wyjeżdżam na północ do skrzyżowania, a potem drogą (szutrową) na zachód. Na skrzyżowaniu schronisko młodzieżowe "Krokodyl". Dlaczego taka nazwa? Nie wiem. Po dwóch kilometrach droga wjeżdża do lasu. Mój cel - gmina Wyryki, która leży gdzieś tu niedaleko. Dokładnie - za rzeką. Właściwie za rzeczułką o nazwie Krzemianka. Kierując się na zachód leśnymi duktami i drogami zauważam, że droga robi się coraz bardziej zarośnięta i coraz węższa.  W pewnym momencie przegradza ją ogromna pajęczyna. Coś mi się wydaje, że zaznaczona na mapie (WZKart 1:100 000) droga ku przeprawie nie jest za często używana.
W pewnym momencie wyjeżdżam na śródleśną polanę, którą pośrodku przecina wspomniana Krzemianka. Brodząc wśród burzanów, pokrzyw i innych haszczy docieram na brzeg.
Wygląda to tak:

Rowerem po tym nie przejadę. Kombinuję jak przejść po tych resztkach kładki, ale spróchniałe "legary" sypią się do wody i zaczynają pękać. Niestety trzeba się wycofać - w tym miejscu nie wjadę do nowej gminy. Wycofuję się, aż do skrzyżowania przy zabudowaniach (węzeł szlaków). Dalej ładną ścieżką do zjazdu w dolinę rzeki Włodawki i po solidnym moście na drugi brzeg. Jeszcze trochę w głąb lasu i lokalizator sygnalizuje mi, że jestem w nowej gminie. Powrót ze spaceru tą samą drogą.
Zaliczona gmina: Wyryki (963)

Hańsk

Sobota, 2 czerwca 2018 · Komentarze(1)
Kategoria Wycieczki
Króciutka wycieczka na składaku, przy okazji spływu Bugiem. Wyjazd z Okuninki nad jez. Białym w kierunku południowym. Drogą dla rowerów wzdłuż DW 812, aż do skrzyżowania z drogą do Sobiboru. Dalej już asfaltem, aż do zjazdu na zachód w kierunku Żdżarki i Szczęśnik (łącznik z DW819). We wsi Luta ciekawa kapliczka na skrzyżowaniu. Obok tablica pamiątkowa upamiętniająca bitwę Powstania Styczniowego, która miała miejsce 7 marca 1863 r. Z rosyjskim okupantem walczył tu oddział płk. Marcina Borelowskiego "Lelewela".
Kapliczka na rozstaju. Luta (Woj. Lubelskie) © skaut


Zaliczona gmina: Hańsk (962)

Po budowie

Niedziela, 20 maja 2018 · Komentarze(1)
Kategoria Wycieczki
Wybraliśmy się z Jankiem na budowę Południowej Obwodnicy Warszawy. Roboty budowlane są prowadzone zaledwie kilka kilometrów od naszego domu, a rozmach prac i wytyczenie nowych dróg technicznych dla potrzeb budowy - dają szanse na przejażdżki w terenie. Zwłaszcza, że mamy do czynienia z terenem zanikającym. Za kilkanaście miesięcy rowerem się tu nie wjedzie.
Tempo niespieszno -spacerowe. Kilka foto-stopów po drodze. Poniżej rusztowania budowy obiektu WD 05-11(wiadukt drogowy nad trasą S2 w ciągu ul. Zabawnej w km 14+134.68)
Warszawa Falenica. Budowa Południowej Obwodnicy Warszawy © skaut

Do Kluczborka przez Tomaszów

Sobota, 5 maja 2018 · Komentarze(1)
Kategoria Wycieczki
Po debiucie na "Pięknym Wschodzie" pod koniec kwietnia, postanowiłem wziąć byka za rogi i tydzień później pokonać dystans min. 300 km. Korzystając z zaproszenia do Kluczborka postanowiłem tę drogę pokonać rowerem. Już kiedyś tak zrobiłem, więc, aby nie powtarzać trasy - wytyczyłem sobie nieco inna marszrutę, pragnąc przyjrzeć się dolinie Pilicy. Powiem krótko - warto było!
Początek, tzn. droga do Warki normalny, tzn. poranny przejazd przez Otwock, Karczew, Otwock Wielki i Kępę Nadbrzeską. W Glinkach o dziwo gps sygnalizuje konieczność wymiany baterii. Być może z powodu niskiej temperatury, bo o 7-ej rano jest zaledwie 7 st. Celsjusza. Z Góry Kalwarii prosty kawałek do Warki po nieprzyjemnej DK79. Ale to tylko do Potycza, dalej DW 731 już spokojnie, przy czym sama Warka - nieprzyjazna, a to z powodu nagromadzenia zakazów jazdy rowerem, które dla kolarzówki są trudno akceptowalne, gdyż drogi dla rowerów wyłącznie z polbruku. Stąd pobyt w tym mieście ograniczam do minimum i boczną drogą (DW 731) uciekam na zachód. A w tym kierunku bardzo przyjemna trasa Doliną Białobrzeską. W Nowym Mieście nad Pilicą wita mnie relik odrzutowca, pozostałość po niegdysiejszym lotnisku wojskowym. Za Nowym Miastem - postój techniczny na zdjęcie nogawek i rękawków, zrobiło się wręcz upalnie. Po drodze zadbane, jak na centrum Polski, miejscowości. W Rzeczycy - schludny kościół przy głównej drodze:
Rzeczyca. Kościół pw. św. Katarzyny © skaut
Wjeżdżam w Lasy Spalskie i zaciągając się żywicznym aromatem dojeżdżam do samej Spały, dawnej miejscowości rezydencjonalnej Prezydentów RP. Wyjazd ze Spały elegancką drogą dla rowerów, wytyczoną wzdłuż ruchliwej (!) DK 48. Przejeżdżam przez Tomaszów, ten z wiersza Tuwima, wyśpiewanego przez Ewę Demarczyk i przy drodze na południe widzę takie oto coś:
Groty Nagórzyckie © skaut
Nie mam czasu na zwiedzanie, natomiast ustalenia internetowe wskazują, że to nie lada atrakcja turystyczna - groty, będące pozostałością po kopalniach piasku szklarskiego, zostały wcale nie tak dawno zabezpieczone i udostępnione oficjalnie turystom. Wcześniej (podobno już przed II wojna światową) zwiedzano je "na dziko".
Nie byłbym sobą, gdybym wytyczając trasę kursorem na mapie nie popełnił "błędu" polegającego na rezygnacji z asfaltu. No cóż nie pierwszy i ostatni (zapewne) raz mi się to zdarza. Tym razem trochę jechałem, a trochę prowadziłem rower, gdy się już nie dało, przez skąpane w słońcu okolice Zalewu Sulejowskiego.
Okolice Zalewu Sulejowskiego © skaut
Wydostawszy się na asfalty docieram do Piotrkowa Trybunalskiego, przeciskam się przez jakieś osiedlówki i park ze stawem i popołudniem docieram do Bełchatowa. Dłuuugi wjazd do miasta, a następnie przerwa w posiłek. Wyjeżdżam drogami na północ od dawnej "ósemki" - obecnie DK 74. Chyba niepotrzebnie obawiałem się tej krajówki, po zupełnie nowa S8 pożarła większość ruchu samochodowego w kierunku Wrocławia. Ale o tym przekonałem się dopiero w Szczercowie. Dojechałem do niego przez tak urocze wioski jak Parzno i Cisza, ale też Postękalice. Dobra nazwa na końcówkę trasy ;-). Duża cześć tej trasy nosi imię Wandy Malczewskiej. Nazwisko słusznie sugeruje związek ze słynnym malarzem - Jackiem, który był jej bratankiem. Sama Wanda pochowana jest w Parznie i jest kandydatką na ołtarze w Kościele Katolickim. Nie tylko z powodu bogobojnego życia, ale i pomocy ubogim, a także widzenia - proroctwa Cudu nad Wisłą, którego dostąpiła 15 sierpnia 1873 r.
Od Szczercowa jadę już krajówkami. Ruch niewielki. Zmierzcha się. W Wieluniu przerwa na założenie rękawków i kamizelki. Przez Kadłub i Ożarów dojeżdżam do Praszki, gdzie wita mnie oświetlona sylweta kościoła.
Praszka. Kościół pw. Wniebowzięcia NMP © skaut
A za Praszką zaczyna się Śląsk ( w tym dawna granica II RP i III Rzeszy). Mały i niestety podupadły Gorzów Śląski i już prościutko do Kluczborka. Miasto ładne, ale niestety skolonizowane przez Tesco, Kaufland, Lidla i Biedronki, co spustoszyło wręcz historyczne centrum handlowe i usługowe na tutejszej starówce. Jest jak wymarła. Główna ulica: Krakowska/Piłsudskiego straszy pustymi witrynami. Pozostaje tylko spojrzeć w niebo i liczyć, że może czas się odmieni ... .
Kluczbork. Kościół pw. Chrystusa Zbawiciela © skaut


Mały Piękny Wschód

Sobota, 28 kwietnia 2018 · Komentarze(1)
Kategoria Rajdy
Piękny Wschód ładna nazwa, nieprawdaż? Wymowna, wieloznaczna, trochę tajemnicza. Ukrywa się pod nią ultramaraton kolarski organizowany od kilku lat w Parczewie i poprowadzony po drogach Lubelszczyzny. Trochę o nim słyszałem, trochę czytałem, ale jakoś nie było okazji do wzięcia udziału. Wreszcie w tym roku zamiar się zrealizował. Zgłosiłem się w zasadzie ad hoc, wiedząc, że na wiosenny brevet w Pomiechówku i W(y)prawkę Kaszubską nie mam czasu w kalendarzu. Akurat na ostatni weekend kwietnia znalazło się okienko i można było ruszyć. No z tym ruszeniem to może przesada, bo na teoretycznie nieodległe miejsce startu dotarłem już po północy. W bazie maratonu, skromnym budyneczku parczewskiego MOSiR'u powitał mnie tylko jeden z uczestników - był to Kurier ćmiący papieroska przed wejściem. Reszta zawodników spała a to po hotelach, a to na sali gimnastycznej tegoż MOSiR'u jak również w namiotach i samochodach. Poinstruowany przez Kuriera podpisałem listę uczestników, w trybie samoobsługi pobrałem numer startowy wraz z kompletem agrafek, podpisałem oświadczenie o odpowiedzialności cywilnej i udałem się na spoczynek - do własnego namiotu. Na szczęście 2-osobowa Lima rozbija się błyskawicznie, wystarczyło tylko wsunąć się do śpiwora i odpłynąć w sen. Spałem za krótko, a to powodu krakania wron, które obsiadły okoliczne drzewa. Nie widząc nadziei na przedłużenie snu wygramoliłem się z namiotu i niespiesznie, tak jak lubię, zacząłem sposobić się do startu. A zapisałem się na krótki "juniorski" dystans 250 km nie będąc na początku sezonu za bardzo objeżdżony na szosie. Czasu było sporo, więc do pierwszego śniadania zasiadłem jeszcze w piżamie. I w takim stroju przydybał mnie Hipek już gotowy do startu na 500 km. Wyczułem nawet lekką przyganę co do braku gotowości startowej z mojej strony, więc jak uczniak przyłapany na poście zacząłem coś dukać, że jeszcze czas, że ja tak na krótszy dystans ... . W każdym bądź razie czasu miałem wystarczająco na poranny prysznic, drugie śniadanie, małe zakupy w pobliskiej stokrotce, skręcenie kolarzówki przywiezionej w bagażniku, pokibicowanie startującym na długim normalnym dystansie. Na koniec wcisnąłem się w strój kolarski. Coś przyciasny po zimie się zrobił. Wreszcie pora startu. Startuję w pierwszej grupie z tej racji, że wzorem BBT tu też są kategorie solo i open, a "soliści" jadą jako pierwsi. Zapisałem się na tę kategorię, bo chciałem zobaczyć jak to jest. Pobranie lokalizatorów od Roberta Janika, ustawienie na linii startu i już. Zaczęła się jazda. Grupka startowa nie tyle regulaminowo, co chyba intencjonalnie i z uwagi na różne cele startujących rozpadła się jeszcze na ulicach Parczewa. W każdym bądź razie na drodze wojewódzkiej nr 819 zostałem sam. Ruch niewielki, asfalt zaskakująco równy i tylko jedna przeszkoda w drodze do mety. WIATR. Mocny jak cholera południowy wiatr wiejący prosto w twarz. Trasa maratonu, gdy na nią spojrzeć to taka ósemka, której oba prawe brzuszki wyciągały się na południe. Ale co mi tam, wiatr nie pomaga, ale stokroć wolę słoneczną pogodę niż deszcz. Pierwszą część trasy, do punktu kontrolnego w Krasnymstawie pokonuję na spokojnie. Podziwiam krajobrazy, z zadziwieniem patrzę na kopalnię Bogdanka wyrastającą nagle spośród pól rzepaku. Taka lubelska Fujijama. Na podjeździe za Rejowcem wyprzedza mnie grupka "open". Któraś z zawodniczek na widok mojego stroju (Randonneurs Polska) wola do mnie "Pan Brevet".
Wreszcie Krasnystaw. Punkt kontrolny w szkole, nieco na uboczu. Trzeba było zjechać z trasy. Ciepły posiłek, chyba jakiś żurek, batony, picie. Staram się nie przedłużać pobytu i po ok. 20 minutach jadę dalej. Nie ma czasu na zwiedzanie, choć miasto - historyczne. To tu hetman Zamoyski więził arcyksięcia Maksymiliana po bitwie pod Byczyną. Z miasta wyjeżdżam sam. Stan asfaltów nieco się pogarsza. Wreszcie we wsi Staw Noakowski trasa zmienia kierunek na północny i północno-zachodni. Niestety wiatr jakby stracił na sile i to, co zabrał do południa już nie oddał.
Kolejny punkt kontrolny jest w Żółkiewce. Słaby, bo tylko pieczątka w karcie kontrolnej. Poczęstunek i woda jeszcze nie dojechały (!). Zmuszony jestem, podobnie jak i inni uczestnicy, uzupełnić zapasy w pobliskim markecie. Dalsza jazda bardzo przyjemna. Dopisuje słoneczna pogoda, oczy cieszą zielone pola.
W Pilaszkowicach podziwiam ładnie położony, na wzgórzu przy drodze, drewniany kościół. W Podzamczu - bramę pałacową, a w Minkowicach drewniany budynek stacji kolejowej, jakby przeniesiony z głębi Rosji. Gdzieś twych okolicach pojawia się jakiś miejscowy szosowiec, proponując koło. Ze śmiechem odmawiam, tłumacząc, że startuję w kategorii bez wsparcia. Wrażenie robi Łęczna. Równiutkie ulice, kwietniki, stadion piłkarski. Znać pieniądze "z węgla". Gardzienice przywodzą na myśl wspomnienie o tutejszym Ośrodku Praktyk Teatralnych i furorę jaką robił w latach 80-ych XX wieku wśród nieco zmanierowanej i znudzonej miejskiej publiki. Dla mnie "Żywot Protopopa Awakuma" wystawiony na toruńskim "Kontakcie" był pozytywnym odkryciem.

Pilaszkowice (lubelskie). Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa © skaut

Mełgiew Podzamcze (lubelskie); Brama do pałacu Stoińskich © skaut



Minkowice. Stacja kolejowa © skaut
Ostatni punkt kontrolny na trasie jest na 223 km w Dąbrowie, na trawniku przy Orlenie. Częstuję się kanapką, uzupełniam bidony i ruszam na ostatni odcinek. Przejeżdżam obok miejscowych "kurortów" zlokalizowanych na Pojezierzu Łęczyńsko -Włodawskim. Zapada zmierzch, a potem noc. Przy świetle lampek wjeżdżam do Parczewa i melduję się na mecie. Jeszcze tylko medal, certyfikat (!) ukończenia wyścigu i uścisk ręki Pana Włodka - organizatora i kierownika całej imprezy. Podsumowując: w klasyfikacji generalnej zająłem 46 miejsce na 72 startujących i 66 finiszerów. W kat. Solo byłem 6 na 10 startujących i 9 zawodników, którzy ukończyli. Jak na mnie całkiem dobrze, zważywszy, iż była to pierwsza jazda w tym roku na dystansie powyżej 200 km. Ogólnie maraton przypadł mi do gustu ze względów krajobrazowych. Jeżeli czas pozwoli, w przyszłym roku pojadę na 500 km. 
[Dystans i czas przejazdu wg pomiaru organizatora]


Piękny Wschód 2018. Na mecie © skaut







Zaliczone gminy: Parczew (926), Dębowa Kłoda (927), Sosnowica (928), Ludwin (929), Puchaczów (930), Cyców (931), Siedliszcze (932), Rejowiec Fabryczny (933), m. Rejowiec Fabryczny (934), Rejowiec (935), Krasnystaw (936), m. Krasnystaw (937), Izbica (938), Nielisz (939), Rudnik (940), Żółkiewka (941), Rybczewice (942), Piaski (943), Mełgiew (944), Łęczna (945), Uścimów (946).

Garwolin

Niedziela, 22 kwietnia 2018 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Po wczorajszej wycieczce przyszła pora na dłuższy dystans. Wymyśliłem sobie wypad na kawkę w Garwolinie. Akurat przy wjeździe jest "restauracja" z dużym, złotym, podwójnym łukiem w "herbie", w której akurat kawę mają dobrą. 
Poranny wyjazd z Józefowa i zaskakujące zimno. Chociaż niebo bezchmurne, to ziąb przenika do kości. Nie ujechałem nawet dwóch kilometrów, gdy musiałem (!) się zatrzymać, nogi odziać w ten jak im tam ... pończochy, tzn. nogawki, a korpus opatulić kurteczką. I tak odziany przejechałem przez Otwock patrząc z nostalgią na ostatnie dni Kolei Nadwiślańskiej w formie jeszcze XIX-wiecznej. Obecnie trwa modernizacja linii kolejowej Warszawa-Dorohusk. Jak się wydaje w ramach dyskretnej aczkolwiek konsekwentnie realizowanej chińskiej inicjatywy "Pasa i Szlaku".
Prace w Otwocku trwają już od roku. Poniżej, być może ostatnie zdjęcia, starych budynków kolejowych jeszcze z materiału typowego dla tej linii, czyli drewna sosnowego:
Otwock. Ostatnie relikty XIX-wiecznej Kolei Nadwiślańskiej © skaut

Linia kolejowa Otwock-Celestynów. Domek dróżnika © skaut
Z Celestynowa do Kołbieli boczną, ale urokliwą drogą, a później już "17" też modernizowaną. Co ciekawe, na wiadukcie kolejowym linii "S-Ł" nad DK17 przed Garwolinem widzę przejeżdżający skład, w całości złożony z platform z kontenerami oznaczonymi "China Railway Express". "Pas i szlak" już się dzieje! Tuż przed Garwolinem zjazd z obwodnicy mającej charakter ekspresówki i "starą siedemnastką" wjeżdżam do miasta, które relaksacyjnie przejeżdżam, aż do samego końca. Wracając wstępuję na kawę do McD, którą zagryzam czekoladowym rogalikiem. droga powrotna już innym wariantem - przez Pilawę, Osieck, Dziecinów. Mocno wieje, a więc przewentylowany na wskroś na południe docieram do domu.

Wieczorem do Góry

Sobota, 21 kwietnia 2018 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Sobotnia popołudniowa wycieczka. Trochę dłuższa niż codzienne, zsumowane przejazdy z domu do pracy i z powrotem. Pora temu najwyższa, bo za tydzień pierwsza w tym roku "impreza" szosowa, tzn. "Piękny Wschód", na który się nieopatrznie zapisałem ;-).
Po sobotniej, porannej i popołudniowej, domowej krzątaninie - wreszcie wieczorem znajduję czas na wyciągnięcie kolarzówki i krótką przejażdżkę. Z pewną obawą dojeżdżałem do promu w Karczewie, bo nie wiadomo, czy jeszcze pływa?


Prom pływał! Powyżej widoczek na zachodnią stronę przeprawy - w stronę Warszawy.
Po przeprawieniu się  do Gassów (Gass?) spokojnie do Góry Kalwarii i zjazd "50" do mostu, a za wiaduktem skręt na Glinki i moimi ulubionymi ostatnio dróżkami w stronę Otwocka. Tylko w Karczewie drobna korekta - zamiast bezsensownej Mickiewicza z pseudodrogą dla rowerów wybrałem Kard. Wyszyńskiego (też będzie "ścieżka", ale dopiero robią).