Wybrałem się na doroczny zlot forum podrożerowerowe.info. Miałem jechać tzw. pendolino, jak panisko, a wyszło tak sobie. Pociąg do Kołobrzegu, przez Lębork załadowany bagażami po dach. Już wchodząc na dworcu Warszawa Centralna utknąłem w przedsionku, nie mając co począć z rowerem. Drużyna konduktorska akurat się zmieniała na Wschodniej, więc nie za bardzo chciała mi pomóc. Wskazali tylko nalepkę, o treści wskazującej na pierwszeństwo podróżnego z rowerem. Zaraz też pojawił się kelner z "Warsu", proszący o zapewnienie przejazdu wózkiem gastronomicznym. Cóż było robić? Wypiąłem przednie koło, skręciłem kierownicę, a rower przymocowałem gumką do półki. Dojechał w takiej pozycji:
Wózek przechodził, a pasażerowie mieli "trzymankę" przed wejściem do WC. Już pomiędzy Gdynią a Lęborkiem przygadałem sobie z właścicielami bagaży. Na moją delikatną sugestię, że nie powinni robić takich "numerów", zajmując miejsce na rowery, usłyszałem: "a gdzie mamy położyć bagaże?". Odpowiedź, że na półce nad siedzeniem ich nie przekonywała, "bo się nie zmieszczą". Ale rower tym bardziej się nie mieści. Z tym, że na rower musiałem kupić dodatkowy bilet, a oni na walizki nie. Taka sobie wymiana poglądów. Żadna kłótnia, zwłaszcza, że pociąg przyjechał do Lęborka ze sporym opóźnieniem i wszyscy byliśmy mocno zmęczeni podróżą. Mnie czekał jeszcze przejazd na zlot. Zacząłem jednak od kolacji w McD, a później zwyciężyła, by choć na chwilę wpaść do gminy Cewice ;-). Po powrocie do Lęborka zaczęła się jazda właściwa. Mocno klimatyczna. Puste ulice i drogi. W lasach coś chrumkało i parskało, księżyc świecił, a ja dziarsko pedałowałem przez pomorskie lasy. W końcu dojeżdżam do harcerskiej bazy, gdzie ma miejsce zlot. Przy dogasającym ognisku siedzi kilka osób, które komentują mój przyjazd. Witam się, rozbijam namiocik, przysiadam do ogniska. Nie za długo jednak. Zmęczenie całym dniem w pracy, przedłużającą się jazdą pociągiem, a później jeszcze ponad 40 kilometrami na grubych kołach sprawia, że wślizguje się do śpiwora i zasypiam kamiennym snem.
Niedzielna popołudniowa wycieczka. Józefów - Otwock - Karczew. Z Karczewa bocznymi drogami przez Janów, Brzezinka, Łukowiec, Całowanie, Warszówkę, Warszawice, Pogorzel, Osieck Jaźwiny do Pilawy. Niech nie zmyli nas ładny widok stacji kolejowej. to tylko budynek. Sama stacja kompletnie rozgrzebana. Pociągi kursują do Dęblina, natomiast szlak do Otwocka jest zdemontowany w związku z budową "magistrali" Dorohusk - Warszawa.
W Pilawie odkrywam ciekawą kafejkę w miejscowym Ośrodku Kultury. Korzystam i owszem. Lody i espresso doskonale komponują się z ciepłym majowym popołudniem.
Niech się święci 1 Maja! W Święto Pracy pojechaliśmy z J. na oględziny prac (!) przy budowie ekpresówki - S17 Warszawa - Lublin. Trzeba przyznać, że prace postępują szybciej, niż przy Południowej Obwodnicy Warszawy. W okolicach Góraszki widać nowe wiadukty do planowanego tu centrum handlowego i podbudowę nowej dwupasmówki. Mam nadzieję, że nie zapomną o drodze dla rowerów.
Sobotnia, wielkanocna wycieczka po okolicy. Z Józefowa przez Michalin do Falenicy. Z ciekawością przyglądam się postępowi (?) prac na Południowej Obwodnicy Warszawy. Ta droga zmieni bardzo wiele w okolicy. Na razie niewiele się dzieje. Być może wynika to z przerwy świątecznej. Gotowa już od dawna konstrukcja wiaduktu w ciągu ul. Zabawnej doczekała się nasypu od strony południowej. Po drugiej stronie nie ma nawet drogi ... .
Pierwsza w tym roku wycieczka na kolarzówce. Pierwsza dłuższa wycieczka po operacji. Wspomagałem się samochodem. w ten oto sposób, ze z rowerem w bagażniku wyjechałem gierkówką z Warszawy zatrzymując się na Orlenie w Hucie Zawadzkiej. Tam przebrany za kolarza zostawiłem auto, a na rowerze ruszyłem na zwiedzanie zaliczanie okolicznych gmin ;-). Pogoda całkiem niezła jak na koniec marca. W pewnym momencie miałem wrażenie, że zakładając zimowy strój, ubrałem się za ciepło. W Białej Rawskiej krótki rzut oka na kościół.
I smaczek dla miłośników kolei: tory Kolei Rogowskiej (750 mm). Teraz historyczna i zabytkowa, ale kiedyś jak najbardziej regularna, wpisana do rozkładu jazdy PKP. Pomijam czasy najwcześniejsze - powstała jako Rogow Feldbahn, zbudowana przez armię niemiecką na potrzeby zaplecza frontu w I wojnie światowej. Urzędowy rozkład jazdy kolei z 1955 r. przewidywał 3 pary pociągów na dobę pomiędzy Rogowem a Białą Rawską i 1 parę w skróconej relacji: Rawa Mazowiecka - Rogów. Kilkadziesiąt lat później (1987/88) było już gorzej, tylko jedna para w relacji Rogów - Biała Rawska i dwie pary Rawa Mazowiecka - Biała Rawska. Chwała pasjonatom, którzy uratowali ją z rąk PKP, które w 2001 r. tę linię przeznaczyły do likwidacji.
Gminę Karlino odwiedzam we wsi Poczernino, do której dojazd z Kołobrzegu wiedzie DW 163. Do samej wsi - dawnego majątku dworskiego dojazd boczną drogą obsadzoną aleją starych drzew. Dawny dwór Muelenbruchów z początku XX w. przedstawia obraz nędzy i rozpaczy. Neoklasycystyczny budynek, nie wiadomo czy był remontowany od 1945 r. Najpierw stacjonowali w nim Sowieci, następnie był siedzibą PGR.
Znacznie lepiej prezentuje się kościół we Wrzosowie. Jego początki sięgają ponoć XIII w. Szkoda tylko, że dachówkę (karpiówkę), o której piszą na tablicy informacyjnej, zastąpiono brzydką blachą. Szpetnie wygląda na gotyckim kościele.
Pomorze Zachodnie to nie tylko ciekawe zabytki kultury materialnej, ale i interesująca przyroda. Zaintrygowany stojącą opodal drogi wieżą widokową, wdrapuje się na jej szczyt, aby podziwiać rozległe mokradła. Ciekawy przykład renaturalizacji - odtworzenia doliny rzeki Pysznicy.
Wracając - wreszcie udaje mi się przejechać drogą rowerową pomiędzy Ustroniem Morskim a Kołobrzegiem. Nie wiem, jak latem, ale teraz jest cicho i pusto. Bezlistne drzewa umożliwiają zrobienie zdjęć nadmorskim mokradłom - słonym bagnom w okolicach Bagicza.
Ferie zimowe to okazja wyjazdu z rodziną (i rowerem!) do Kołobrzegu. Nie było dużo jeżdżenia. Ot, tyle aby pozaliczać kilka brakujących gmin, pobyć trochę dłużej na świeżym powietrzu i zobaczyć miejsca, w których jeszcze nie byłem. Wyjazd o świcie z miasta. Nieprzyjemny odcinek w okolicach budowanego węzła z drogą ekspresową S11, po którym z ulgą uciekam na boczne drogi. Jakieś lapidarium w miejscu dawnego cmentarza ewangelickiego, kościoły, do których nie wiadomo, czy jeszcze ktoś chodzi. Lasy zaszronione nocnym przymrozkiem.
Trasa w pewnej części wiedzie drogami rowerowymi, w tym - jak mi się wydaje - poprowadzonymi śladem dawnej kolejki wąskotorowej (gryfickiej). Zaleta, to oczywiście cisza i spokój i absolutny brak ruchu nie tylko samochodowego, ale jakiegokolwiek. Wada - występujące, zwłaszcza na odcinkach leśnych, mocne oblodzenie drogi. Zdarzało mi się całkiem długie odcinki pokonywać "z buta". Niestety, nie założyłem zimowych opon, a uślizgiwałem się na schwalbe-racerach. Aby minusy nie przesłoniły mi plusów, muszę dodać, że było nieźle. Poranna, 3-godzinna przejażdżka na początku lutego, to jest to!
Codzienny przejazd pomiędzy domem i pracą oraz pracą i domem. Dziś okraszony inskrypcją na drodze dla rowerów. Dużo tego się pojawiło. Są jeszcze różowe napisy "Miło cię widzieć". Miło.
Takie już bowiem mam dziwactwo, że zamiast szukać dalekich cudów przyrody, zamiast gonić za zgiełkiem po targowicach świata, doznaję największych rozkoszy, gdy wpatruję się w dno cichych strumieni i rzek, gdy przykładam ucho do starych mogił, których szeptu mrocznych dziejów nikt nie słucha (Z. Gloger, Dolinami rzek)