Pierwsza setka w tym roku. Dopiero teraz niestety. Co ta pandemia robi z ludzi? Do Garwolina z wiatrem. Z powrotem pod wiatr. Odkrywam nową trasę od Pilawy. Wygodna serwisówka z dobrym asfaltem wzdłuż S17. Z małym kawałkiem szutru - tam, gdzie jest przepust dla zwierząt nad ekspresówką. Droga powrotna też serwisówką prawie do samej Kołbieli, tam niestety trochę skakania po rowach. Od Kołbieli przez Celestynów, Pogorzel i Otwock.
Na Warszawski Szlak Okrężny (Warszawską Obwodnicę Turystyczną) zawsze warto się wybrać. O każdej porze roku. Zimą także. Po przejechanych w styczniu odcinkach: Międzylesie-Rembertów i Rembertów - Chotomów przyszła pora na dotarcie, aż na zachodnią stronę Warszawy. Grunt lekko zmrożony, ale pogoda zapowiada się słoneczna. Oglądam się za siebie kiedy wstaje brzask, gdy jestem na wale przeciwpowodziowym przed Nowym Dworem.
Odcinek przez most na Wiśle mało przyjemny ze względu na duży, jak na tę porę dnia, ruch samochodowy. Tak naprawdę przyjemna jazda zaczyna się za Kazuniem, gdzie trasa szlaku zaczyna się oddalać od drogi ekspresowej S7. W Nowych Grochalach tradycyjny "witacz" Kampinoskiego Parku Narodowego.
Nie ma rowerzystów. Z pieszych turystów - tylko jedna para z kijkami do nordic-walkingu. Jest bardzo klimatycznie, zmrożone i oszronione trawy odbijają promienie ciekawskiego słońca.
Na obrzeżach Puszczy pomiędzy Lesznem, a Zaborówkiem dostrzegam dwa łosie, które zwęszywszy mnie chyba dostojnym krokiem oddalają się w leśną głuszę. Odcinek pomiędzy Zaborówkiem, a Łaźniewkiem wiedzie przez pola, zawsze błotnistą drogą. Upaprałem siebie i rower tak, że przed wejściem do pociągu w Brwinowie, funduję rowerowi myjnię w pobliskim Milanówku.
To była kolejna tegoroczna wycieczka Warszawską Obwodnicą Turystyczną. Po wycieczce z początku stycznia przyszła pora na Lasy Chotomowskie. Do Rembertowa transfer koleją z Warszawy Wschodniej. Dalej przez miasto i las do Zielonki. Tam opłotkami do ul. Kolejowej i z ulicy Wolności znowu ucieczka w teren. Odcinek do nowego wiaduktu nad S8 raczej mało przyjemny. Mnóstwo ściętych drzew, brudny las. Sam wiadukt też taki jakby niedokończony. Na szczęście jest sucho, więc odcinek w okolicach Horowego Bagna można pokonać bez większego taplania się błocku. W lesie pusto i cicho. Ulga dla uszu zwłaszcza w Puszczy Słupeckiej.
Po pokonaniu słynną już kładką Kanału Żerańskiego znajduję się w Nieporęcie. W lesie otrzymuję towarzystwo: dwie ciężarówki z żołnierzami WOT na pace. Jedziemy przez dłuższy czas tą samą, leśną drogą. Do Chotomowa wjeżdżam wiaduktem. Robię jeszcze małe zakupy i czekam chwilę na pociąg powrotny.
Pierwszy raz w 2020 r. na rowerze. Poranna przedśniadaniowa wycieczka po Mazowieckim Parku Krajobrazowym. Fragment Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej ("Krwawej Pętli") dla przypomnienia. Najpierw dojazd bocznymi uliczkami Falenicy, Miedzeszyna, Radości i Międzylesia. Pierwszy raz przejechałem górą - nowym wiaduktem w ciągu ul. Zabawnej z Falenicy do Miedzeszyna. Jeszcze nie jest otwarty, ale wszystko gotowe: asfalt, chodniki, oznakowanie, latarnie uliczne. Tylko po drugiej stronie, w Miedzeszynie jadąc na wprost wjeżdża się w drogę leśną. Na granicy Radości i Miedzeszyna zaczyna się las. Taki jęzor Parku Krajobrazowego, który przechodzi też na drugą stronę ul. Patriotów i sięga aż do ul. Mozaikowej. Na granicy zabudowy i lasu wyjeżdżam na wprost na krzyż z okrąglaków. U podstawy ktoś umieścił wiersz Bogdana Legenckiego: Na końcu ulicy gdzie zaczyna się las Już nie ma domów i nie ma też nas Tu stoi krzyż wysoki widoczny z daleka A na nim ukrzyżowany Pan nasz Jezus czeka ...
Jadę dalej. Kałuże po wczorajszych opadach pokryły się lodem w czasie mroźnej nocy. Lód cienki i kruchy. trzeba uważać na błyszczącym asfalcie. W lesie, na szlaku sporo spacerowiczów. Wędrowcy z kijkami, turyści z aparatami fotograficznymi, psiarze i psiary z psami. Biegacze w legginsach. Tłoczno jak na styczniowy poranek. Latem, w czerwcu trzeba będzie uważać na ruch pieszy.
Do Rembertowa wjeżdżam w momencie, w którym na peron wtacza się pociąg z Siedlec. Wariacko zjeżdżam charakterystyczną pochylnią do przejścia podziemnego, a na peron wydostaję się "na przełajowca", tzn. z rowerem na plecach. Krótki dojazd do Wschodniej, przesiadka na pociąg do Otwocka i powrót na śniadanie.
Trzy tygodnie bez roweru bezmała, to jednak za długo. Aby jednak nie jeździć bez sensu, wymyśliłem sobie jazdę w terenie pt. "zobaczmy kawałek Krwawej Pętli". Kawka, racuszki, banan i w drogę. Marin dostał nowe "chudsze" opony. Z dotychczasowych 3" przeszliśmy na 2'6". No jest szybciej i lżej. Zwłaszcza po twardym. Balony - semi faty, trzeba jednak mocno rozbujać. Jeszcze się przydadzą. Na razie dla spotęgowania wrażeń - cieńsze gumki. Na Wiązowskiej wymijam się z trójką bikerów na mtb. Jeden nawet mi macha łapką. Odwzajemniam się "dzień dobrem". Zawsze z ekscytacją wjeżdżam na singielek wzdłuż rz. Mieni. Nie inaczej jest dzisiaj. Gałązki chłoszczą mnie czasami po policzkach. Jazda po krawędzi urwiska daje odpowiednią dozę ekscytacji. Jest nieźle. Ze zdumieniem przecieram oczy na widok wiaduktu w ciągu S17. Jest czynny! Bez problemu zahaczam o Wiązownę i znowu zanurzam się w Mazowiecki Park Krajobrazowy. Piach, korzenie, korzenie i piach. W niektórych miejscach rozryty końskimi kopytami. Z ciekawością podjeżdżam do miejsca, gdzie czerwony szlak Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej przecina się z budową S2. Według stanu na dziś - trzeba przejechać przez plac budowy. Da się, ale kosztem grzęźnięcia w błocie i objeżdżania głębokich wykopów. W czerwcu przyszłego roku może być już lepiej.
Dalej już spokojnie. Pojawiają się biegacze w liczbie 3 osób, dwie dziewczyny z pieskami na spacerze i jeden starszy pan z kijkami do nordic-walkingu. A poza tym cisza, spokój. Nie słychać ptaków, poza nerwowym stukaniem dzięcioła. Wyjeżdżam najpierw na pętlę, koło Centrum Zdrowia Dziecka, aby się cofnąć do boiska ZWAR przy ul. Pożaryskiego. Dalej to już na stację PKP Międzylesie. Jeszcze tylko fotka z tabliczką nazwy ulicy o adekwatnej nazwie:
Kompletnie nieudany wyjazd w teren. Złapałem gumę i akurat dzisiaj nie wziąłem zapasowej dętki. Jak niepyszny wróciłem jadąc na flaku (w terenie) lub prowadząc rower (po asfalcie).
Przedsmak porannej wycieczki - dojazd do Cisia na pociąg. Dzięki budowie S17 (nieukończonej) zlikwidowano sygnalizację świetlną na skrzyżowaniu w Wiązownie. Sygnalizację z pętlą indukcyjną, przez co w niedzielne poranki rowerzysta miał wybór - stać jak głupi albo łamać przepisy.
Ostatnia w roku 2019 wycieczka na szosówce. Brakowało mi gminy Korczyn leżącej nad Bugiem vis a vis Drohiczyna, więc kierunek nasuwał się sam. Dojazd do tego uroczego miejsca mam "hybrydowy". To znaczy z Józefowa do Cisia na stację kolejową dojeżdżam rowerem. Potem tranzyt pociągiem do Siedlec, a następnie już o własnych siłach do Korczewa. Droga prosta jak strzelił. Najpierw Siedlce i nowoczesny gmach Sądu. Potem kolejne podlaskie wioski, w tym Paprotnia z drewnianym kościołem i takąż dzwonnicą. Płaskość Podlasia zaczyna lekko falować, do samego Korczewa jest leciusieńko pod górę. Aż wreszcie moim oczom ukazuje się to:
Trzeba przyznać, że robi wrażenie. Nie tylko szata architektoniczna, ale też świadomość ogromu włożonej pracy i pieniędzy w odrestaurowanie tego cuda. Od lat dziewięćdziesiątych córki przedwojennych właścicieli - Ostrowskich pieczołowicie przywracają świetność pałacowi. Nie wszystko wygląda tak cudnie, ale nie publikuję zdjęć, aby nie psuć efektu. Zastrzegam, że nie jest też tragicznie, ale można sądzić, że odrestaurowanie parku, zabudowań dworskich, pałacyku letniego to praca na pokolenia.
Nasyciwszy oczy i zaspokoiwszy uczucia estetyczne zbieram się do drogi powrotnej. Posilam się jeszcze kanapką i herbatą wiezionymi z domu i teraz już pod wiatr wracam do Siedlec. Na te moje (u)siłowania kolarskie i kronikarskie z wyrozumiałością politowaniem patrzy przydrożna figura Matki Bożej.
Takie już bowiem mam dziwactwo, że zamiast szukać dalekich cudów przyrody, zamiast gonić za zgiełkiem po targowicach świata, doznaję największych rozkoszy, gdy wpatruję się w dno cichych strumieni i rzek, gdy przykładam ucho do starych mogił, których szeptu mrocznych dziejów nikt nie słucha (Z. Gloger, Dolinami rzek)