Poranek w Toruniu Świtało. Pod ścianami średniowiecznych kamieniczek przemykali ostatni imprezowicze. Niektórzy odziani nad wyraz lekko, bo tylko w samych koszulach. Ja czułem się "rześko", ubrany w cztery warstwy, kominiarkę i najcieplejsze zimowe rękawice. Ostre światło nisko zawieszonego słońca czyniło widoki porannego Torunia mocno kontrastowymi. W zależności od tego, czy patrzyło się ze słońcem, czy pod słońce. Gen. Haller na pomniku był jakby cieniem, gdy tymczasem kościół garnizonowy pysznił się czerwienią dachówek i cegieł. Dworzec Toruń Wschodni jest cieniem swojej dawnej świetności. Budynek pozostał, ale wnętrze strasznie zapuszczone. Perony także. Chcąc nie chcąc przysłuchuję się rozmowom kolejarzy wracających z nocki. Odwykłem już dawno od tego toruńskiego "jo" wtrącanego do prawie każdego zdania. Na peron 1 wtoczył się poczciwy EN57 w barwach Polregio. Wciągnąłem rower do przedziału dla "podróżnych z większym bagażem ręcznym". Modernizacja nie zrujnowała klasycznego podziału i wyposażenia tego zestawu. Były więc tradycyjne alumniowe ramki okien, tradycyjnie zacinające się w pozycji zamknięte albo otwarte (Z/O). Bez żadnych opcji pośrednich. Tak samo z ogrzewaniem. W środku buchało jak z piekarnika. Regulacja ogrzewania jest w tradycyjnym EN57 także w dwóch pozycjach Z/O. Było "O". Tak bardzo "O", że podłoga zdawała się być plastyczna, a wieloletni brud osiadły na ściankach sublimował tym niepowatarzalnym i niepodrabialnym aromatem dawnych czasów. W kącie przedziału drzemał młody chłopak w czarnym ubraniu pracownika ochrony. Zapewne też wracał "z nocki". Wąbrzeźno Lata całe nie jechałem tą linią. Z ciekawością chłonąłem widoki lasów, pół i zapuszczonych stacyjek. Nostalgiczną podróż pociągiem zakończyłem w Wąbrzeźnie. . Stacja wygląda jak stacja, która nie załapała się na program "Dworzec Polski" czy inny "Dworzec +". Popadająca w ruinę wieża ciśnień, zaniedbany budynek stacyjny, rozpadające się perony. Garmin zapiszczał, że jest w pobliżu początku kursu, więc ruszyłem. Wielkie silosy zbożowe na skrzyżowaniu i droga dla rowerów pociągnięta aż do samego miasta. Wąbrzeźno było na trasie mojego pierwszego ultra, to jest maratonu Włocławek - Stegna - Włocławek w 2014 r. Do miasta wtedy nie wjeżdżaliśmy. A ja dzisiaj, i owszem.
Ciekawe. Takie solidne, powiatowe miasteczko średniowiecznej lokacji, z widocznymi śladami "poniemieckiego" rozwoju na przełomie XIX/XX w. Niektóre kamieniczki z pretensjami do secesyjnych pałacyków łódzkich czy zagłebiowskich przemysłowców. Takie mam skojarzenia. Rynek. Na ścianie jednej z kamienic odkrywka przedwojennej reklamy sklepu meblowego. Miasteczko ledwo się zaczęło, a już skończyło. Na rogatkach zatrzymuję się na orlenowską kawkę i kokosankę. Dalsza droga do Lisewa w trakcie modernizacji. Budują równolegle drogę dla rowerów. Zapowiada się solidnie. Asfalt. Dobra szerokość. Gdy tylko mogę korzystam, bo jest prawie na ukończeniu, choć jeszcze nie wyznakowana. Ruch samochodowy znikomy. Przed Lisewem przejeżdżam na autostradą A1. Mam wrażenie, że te współczesne budowle są jakby przeskalowane. Takie ponad ludzką miarę. Autostrada. Węzły drogowe, ekrany akustyczne i bardzo liczne wiatraki. Czuję się jak Guliwer w krainie olbrzymów.
Lisewo Lisewo. Gmina, po którą przyjechałem. Ulicówka z zakrętem. Na zakręcie, na lekkim wzniesieniu kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Ładny. Gotycki z renesansowymi dodatkami (wieża). Za zakrętem urząd gminy. I tyle. Skręcam na północ i północny wschód. Teraz w tym kierunku będę jechał aż do Łasina. Wschodni wiatr przestał pomagać, teraz mam go pod prawy łokieć, jakby powiedzieli kolarze. Ja dzisiaj zupełnie nie kolarsko. Za to bardzo sakwiarsko. Dwa małe ortlieby na bagażniku, spodnie bojówki, ogólnoturystyczny polar i takaż kurtka. A buty mam bez bloków. Nawet mi się podoba. Nigdzie się nie spieszę. Zadzieram głowę i patrzę na liczne klucze dzikiego ptactwa ciągnące, tak jak i ja, na północny wschód. Ptaki są szybsze. Drogi bardzo boczne. Asfalty różnej jakości. Bardzo dobre, dobre i słabe. Na szczęście tych słabych jest mało. Zdarzają się odcinki szutrowe, ale takie klasy premium, tzn. utwardzone i wałowane, którymi nawet jeżdżą pekaesy. Przynajmniej są przystanki. Na jednym z nich, w obskurnej budce z blachy trapezowej robię przerwę śniadaniową. Podpinka kurtki wędruje na bagażnik. Zostanie na nim już do końca wycieczki.
Do Łasina
W Działowie szlak mojej dzisiejszej wędrówki odbija na północny wschód. Drogą wojewódzką 543 docieram do Błędowa, a dalej do Zielnowa. Za Zakrzewem wjeżdżam w krainę jezior Pojezierza Chełmińskiego. Nad jednym z nich - Jeziorem Kitnowskim w Kitnowie, a jakże, drewniany dwór wzniesiony na fundamencie starszego, murowanego.
Niedługo potem Boguszewo i stacja kolejowa. Tylko jeden tor na linii Działdowo - Chojnice. Budynek stacji nieczynny. Obok pokolejowy budynek mieszkalny. Dalej droga prowadzi wschodnim brzegiem Jeziora Mełno. Miejscowi chlubią się do dziś, że jezioro "grało" w serialu "Pan Samochodzik i Templariusze". Podobnie zresztą jak zamek krzyżacki w nieodległym Radzyniu Chełmińskim. Za miejscowością Słup fantastyczny zjazd w głęboko wcięta w tym miejscu dolinę rzeki Osy. Następnie mozolna wspinaczka na przeciwległy stok. Dojeżdżam do Łasina. Nazwa tego miasta kojarzy mi się z dżemem. Pewnie dlatego, że w dzieciństwie półki toruńskich sklepów zapełnione były przetworami owocowymi z wyeksponowaną nazwą Łasin na etykiecie. Chwila odpoczynku pod kościołem o potężnej, monumentalnej wręcz ścianie frontowej. Z Łasina jadę na południe. Widowiskowy przejazd mostem prowadzącym przez zwężające się w tym miejscu jezioro Łasińskie. Teren mocno faluje.
Świecie nad Osą Wjeżdżam od północy i od razu widać wyraźny kształt wczesnośredniowiecznego grodziska. Jest piękne.
Od strony południowozachodniej prezentuje się mniej więcej tak, jak na zdjęciu powyżej. Lokalnymi drogami dojeżdżam do znanej mi już DW 543. O tej porze, a jest wczesne popołudnie ruch całkiem spory. W drodze do Jabłonowa wyprzedza mnie i wymija sporo samochodów.
Jabłonowo Pomorskie Zanim wjadę do miasta zbaczam w stronę dworskiego parku i kieruję się "na zamek". Zamek, a w zasadzie pałac w stylu angielskiego neogotyku wybudowano dla Narzymskich został zdewastowany i ograbiony przez Niemców w czasie I wojny światowej, a w Dwudziestoleciu sprzedany przez właścicieli Bankowi Rolnemu w Grudziądzu. Od banku pałac wraz z parkiem i majątkiem rolnym kupiła Matka Maria Karłowska, założycielka Zgromadzenia Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej. Od 1933 jest siedzibą tego Zgromadzenia. Niestety z przerwą na lata okupacji, gdy pałac zajęli Niemcy urządzając z nim obóz "zniemczenia" dla Polaków z Ziemi Chełmińskiej. Siostry wróciły do niego 1 marca 1945 r.
Wjeżdżam do sennego Jabłonowa. Korzystam z tego, że do pociągu mam sporo czasu. Posilam się na Orlenie, robię zakupy na drogę i jadę na stację. Stacja, a ściślej budynek dworca w stanie zaniedbania graniczącego z dewastacją. Czekam na peronie w promieniach zachodzącego przedwiosennego słońca. Jeszcze mała przygoda z wejściem do pociągu. Drzwi do mojego wagonu akurat były popsute. Wsiadam do sąsiedniego i wąskim korytarzykiem w EZT Flirt przeciskam się na "swoje" miejsce".
Wycieczkę uważam, za całkiem udaną. Długi, prawie 100-kilometrowy przejazd z sakwami wczesną wiosną, czy raczej przedwiośniem zawsze cieszy. W dodatku udało się poprawić bilans gminny w "moim" województwie kujawsko-pomorskim.
Mapka:
Gminy: Płużnica (1351), Lisewo (1352), Łasin (1353), Świecie nad Osą (1354), Książki (1355) i Jabłonowo Pomorskie (1356)
Trochę inny wariant trasy niż rano. Trzymam się bliżej prawego brzegu Wisły. Jadę przez Stary Toruń, Szosą bydgoską, ul. Broniewskiego. Na rynku pomnik Mikołaja Kopernika udrapowany szarfą w ukraińskich barwach narodowych. Wiadomo dlaczego. Od trzech tygodni Ukraina walczy z rosyjskim najazdem. Tu: taki mały gest poparcia.
Chociaż to prawie połowa marca, ranek zaczyna się delikatnym mrozem. Sobota rano na toruńskim Nowym i Starym Mieście. Puste ulice. Ostre słońce. Wałami Gen. Sikorskiego docieram do ul. Mickiewicza. Jakaś taka mała mi się wydaje. Z dzieciństwa i młodości pamiętam ją jako prestiżową ulicę Torunia. Wysokie kamienice z pocz. XX-wieku w ciągłej zabudowie, liczne sklepy, dyrekcja Lasów Państwowych, akademiki. Wszystko to dawało wrażenie rozmachu, jakiego nabrał Toruń po wyjściu poza granice murów miejskich. W PRL przez wiele lat Mickiewicza chodziły pochody pierwszomajowe. Aż do lat 80-ych, gdy przeniosły się na ul. Dzierżyńskiego (ob. ul. Chełmińska). Teraz gdy wracam do Torunia po prawie 30 latach nieobecności, Mickiewicza wydaje mi się wąska. Taka jakby nieistotna. Szosa Bydgoska Od skrzyżowania z ul. Reja wszystko po staremu. Moje przedszkole, czerwone pruskie koszarowce od lat służące za mieszkania. Park. Tylko stadion żużlowy w innym miejscu. Dawny Merinotex. Oczyszczalnia ścieków, którą zbudowano zanim się z Torunia, nie wyprowadziłem. Po Polchemie nie ma śladu. Za zjazdem w kierunku d. Towimoru, a obecnie Kościoła NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji, szkoły wyższej i tego wszystkiego, co pobudował tam przedsiębiorczy redemptorysta, wjeżdżam na drogę dla rowerów. Biegnie równolegle do Szosy Bydgoskiej aż do Przysieka. Przysiek - Rozgarty - Górsk Pierwsze skojarzenie, jakie nazwy tych wsi budzą to - szkoła podstawowa. Do mojej podstawówki uczęszczały dzieci z tych wsi. Przyjeżdżały rano autobusami szkolnymi i popołudniu były, pod opieką nauczycieli ze szkoły, odwożone do domu. W drugiej połowie l. 70-ych XX w. nie było u nich tzn. w Przysieku, Górsku i Rozgartach szkoły. Nie wiem, kiedy ją w końcu wybudowano. Ja z całego okresu szkoły podstawowej pamiętam "dojeżdżających", jak wtedy nazywano oficjalnie tych uczniów. Nieoficjalnie nazwy były bardziej stygmatyzujące, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli. U nas w 11 SP nazywaliśmy ich "bambrami". Można powiedzieć, że w tej nazwie, pejoratywnej w zamierzeniu, był jakiś cień szacunku - przez odwołanie się do gwary wielkopolskiej, gdzie w pierwszym znaczeniu znaczy to tyle co "bogaty chłop". Dzieci z sąsiedniej 22 SP, którą od naszej dzielił tylko chodnik, nie były już tak subtelne. Dla nich wszyscy, chodzący do "jedenastki" w tym także my, mieszkający "na Gagarina" w Toruniu, byliśmy "wieśniakami". Nie wiem skąd takie klasowe rozróżnienia i idąca za tym wzgarda. Zwłaszcza, że do "dwudziestej drugiej" chodziły robotnicze dzieci z os. Fałata. Ich rodzice na ogół pracowali właśnie w pobliskim Merinotexie, Polchemie, Towimorze i Toruńskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Ogólnego. Teraz wszystko się odwróciło. Wsie te stają lub stały się już się prestiżowymi przedmieściami Torunia. Budują się w nich torunianie, szukający świeżego powietrza, własnego kawałka trawnika i tego wszystkiego, co wiąże się z zabudową jednorodzinną. Za Rozgartami skręcam na południe i drogą wśród pól dojeżdżam do tzw. Starego Torunia. Góruje nad nim barkowy kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Teraz katolicki, do 1945 r. ewangelicki. Był przez protestantów zbudowany, a po Potopie Szwedzkim odbudowany. Bo przed II wojną światową był Górsk kolonią niemiecką. Tak przynajmniej o nim pisał Orłowicz w swoim "Przewodniku po Województwie Pomorskim" w wydaniu z 1924 r. A o samym kościele pisał tak: "Od frontu ma kościół niską wieżę. Stoi on prawdopodobnie na miejscu pierwotnego kościoła w Starym Toruniu, gdyż wzgórze jakie zajmuje jedyne w całej nisko położonej okolicy było wolne od powodzi. sufit kościoła z desek ma malowidła figuralne z 1694 r. Ołtarz renesansowy z końca XVII w. w 1912 odnowił obrazy, sklepienia, ołtarz, ambonę i organy, malarz Fahlberg z Berlina."
Katolickie akcenty obecne teraz w prezbiterium to obrazy św. Jana Pawła II i bł. Jerzego Popiełuszki, który w Górsku został zdradziecko pojmany przez oprawców z SB i dla którego zaczęła się na szosie Bydgoszcz - Toruń via dolorosa zakończona śmiercią. Z lewej strony prezbiterium błogosławi nam Jezus Miłosierny z widzenia św. Faustyny. Kościół "uroczy". Mimo współczesnych akcentów czuć w nim historię i klimat dawnych wieków. Mapka:
Kolej, najbardziej przyjazny rowerzystom środek transportu publicznego potrafi pokazać czasami niemiłe oblicze. Pociąg do Torunia wtoczył się na dworzec Warszawa Wschodnia z opóźnieniem. Miejsca na rowery nie było. Zgodnie z regulaminem przewozu ... umieściłem swojego speca na ostatnim pomoście, obok kolarzówki drugiego z pasażerów podróżującego z rowerem. Wejście tym pomostem do wagonu prawie niemożliwe. W czasie jazdy odczuwalnie spadała temperatura w przedziale i, jak się okazało, w całym wagonie. Próby regulacji "wajchą" nic nie dawały. w pewnym momencie konduktor zaproponował pasażerom zajęcie miejsc w innych wagonach, także 1 klasy. Zrezygnowałem z uwagi na pozostawiony na końcu wagonu rower. Odziany jak na dwór, w polar, kurtkę, czapkę i rękawiczki dojechałem do Torunia. W międzyczasie odebrałem telefon z hostelu z pytaniem, o której zamierzam przybyć, bo zamykają o 21ej. Dali się jakoś uprosić, aby poczekali z zamknięciem. Aby nie nadużywać uprzejmości "sprintem" przemknąłem ul. Kujawską, mostem i przez miasto na ul. Prostą, gdzie do niedzieli będzie moja baza.
Dziś dojazd do pracy niby taki sam jak zawsze, ale jednak trochę inny. Rower z sakwami, w nich najpotrzebniejsze rzeczy na weekendową wycieczkę po Ziemi Chełmińskiej.
Takie już bowiem mam dziwactwo, że zamiast szukać dalekich cudów przyrody, zamiast gonić za zgiełkiem po targowicach świata, doznaję największych rozkoszy, gdy wpatruję się w dno cichych strumieni i rzek, gdy przykładam ucho do starych mogił, których szeptu mrocznych dziejów nikt nie słucha (Z. Gloger, Dolinami rzek)