Piotrawin

Niedziela, 19 czerwca 2022 · Komentarze(0)
Kategoria Wycieczki
Wycieczka - pielgrzymka
Święty Stanisław poprosił mnie o odwiedziny. Przez cały rok mnie wspierał. Dyskretnie, po cichu ale bardzo skutecznie. Tak jak on to potrafi. Tak jak w serii książek Elżbiety Cherezińskiej o Władysławie Łokietku. Tej z "Koroną ..." w tytułach. Tam też mowa o nim to znaczy o bp. Stanisławie od czasu do czasu, albo nawet rzadziej. A cały czas jest. Tak, jakby patronował temu wszystkiemu, co się dzieje z udziałem "małego Króla. Nie ma już Stanisław swojego orędownika w osobie JP II, który przecież wcześniej, jako metropolita krakowski był jego następcą. A gdzie można udać się do bp. Stanisława? Oczywiście do Krakowa. Ale to zbyt oczywiste. Wawel, Skałka. Setki turystów, ścisk i zero sacrum.
Przypomniał mi się Piotrowin/Piotrawin. Piotrowin to nieboszczyk Piotr Strzemieńczyk, którego według podań miał wskrzesić Stanisław. I to wskrzesić nie w jakichś wzniosłych celach, ale na potrzeby procesu, w którym biskup był pozwanym. A sędzią był król Bolesław II. Chyba już wtedy i królowi i biskupowi "było nie po drodze". Biskup posądzony o zagarnięcie ziemi rycerskiej należącej wcześniej do owego Piotrowina nie miał na to dowodów. A wdowa wraz z sierotami nastawała na zwrot majątku. Król zdawał się być im przychylny. I w tym momencie bp Stanisław robi coś "fantastycznego" czyli wskrzesza Piotrowina. Ten świadczy na rzecz pozwanego biskupa. A skoro sam właściciel zeznał, że sprzedał ... . Proces wygrany. Tyle średniowieczne podanie. Jak tam było, trudno dzisiaj dociec, ale pozostały realne ślady tej historii w postaci wsi będącej wówczas przedmiotem sporu. We wsi noszącej nazwę Piotrawin jest średniowieczny kościół pod wezwaniem, a jakże św. Stanisława i gotycka kaplica, gdzie spoczywają szczątki Piotra Strzemieńczyka. Tam pojechałem. Nie pierwsza to wizyta w tym miejscu. Po raz pierwszy zawitałem tam pod wieczór, 26 lipca 2013 r. jadąc "Wiślaną Trasą Rowerową" z Baraniej Góry do Wisłoujścia. Wtedy, jak pamiętam, zmierzchało się, a mi spieszno było do Kazimierza Dolnego na nocleg.
Dzisiaj jest inaczej.
Wstaję skoro świt i przez Otwock, Karczew, Nadbrzeż i Glinę docieram do Góry Kalwarii. Dalej przez Warkę - ech te zakazy jazdy rowerem - Grabów nad Pilicą, Głowaczów i Pionki docieram do Zwolenia. Byłem już w nim w ramach "gminobrania" i dalsza część drogi w stronę Solca nad Wisłą będzie się częściowo pokrywała z ówczesną trasą. Tyle, że w odwrotnym kierunku. Jeżeli idzie o kierunek to jest on dzisiaj niekorzystny. To znaczy sam kierunek jazdy jest jaki jest. Natomiast wiatr jest południowy. Mocny i gorący. Jedzie się jakby w czeluść gorącej pieczary. Wytchnienie dają co jakiś czas lasy i cień drzew. No ale przecież to "pielgrzymka". Musi być wysiłek, musi być trudno i jest trudno. Od Solca na wschód. Przejeżdżam przez Wisłę po nowym (?) moście, a za mostem tylko kilometrów do Piotrowina. Zajeżdżam na niedzielną sumę. Kościół wewnątrz niewielki, porównując go ze współczesnymi obiektami sakralnymi. Dużo wiernych siedzi na ławkach wokół kościoła. Dołączam do nich i ja. Rower zostaje w cieniu pod drzewem. Jest chrzest. Chłopczyk otrzymuje imiona: Brajan Dawid. Hmmm. Po mszy, gdy wierni rozchodzą się szybciutko do domów zostaję na chwilę w kościele. Nie za długo, bo kościelny pobrzękuje kluczami. Jeszcze na chwilę do kaplicy-grobowca Piotrowina i powrót.
Piotrawin. Województwo Lubelskie. Kościół św. Stanisława. © skaut



Piotrawin. Województwo Lubelskie. Kościół św. Stanisława. Prezbiterium © skaut
Kazimierz Dolny - Puławy

Drogę powrotną zaplanowałem do Puław, skąd zamierzałem wrócić pociągiem. Prawym brzegiem Wisły jedzie się jak na patelni. Same pola uprawne i sady, które obsadzone niskopiennymi drzewkami nie dają cienia. Trudno. Przejeżdżam przez Wilków, gminę boleśnie doświadczoną przez wiślaną powódź w 2010 r. Na domku klubowym miejscowej drużyny piłkarskiej zaznaczono poziom wody powodziowej. Niewiarygodne!


  

LKS Wilki Wilków. Domek klubowy © skaut
Jako miłośnik najniższych klas rozgrywkowych w futbolu uwieczniam siedzibę LKS Wilki Wilków i naturalną suszarnię, w której schną stroje klubowe. Znaczy się płot z siatki, na którym troskliwy kierownik drużyn rozwiesił koszulki i spodenki.
LKS Wilki Wilków. Suszenie strojów klubowych © skaut
Jest nad wyraz gorąco. Czujnik w Garminie pokazuje 35,9 st. C. Zjeżdżam do Kazimierza Dolnego. Droga faktycznie prowadzi mocno w dół. Sam Kazimierz bardzo zatłoczony. W przydrożnej restauracji zamawiam obiad. Po obiedzie lawirując pomiędzy samochodami stojącymi w długaśnym korku wymykam się w kierunku Puław.
© skaut
Niepokoi mnie to, że według internetowego rozkładu jazdy nie mam wcale dogodnego połączenia. W myślach biję się z konceptem, czy aby nie jechać wprost do Dęblina? Na razie trzeba jednak dojechać do Puław. Za Bochotnicą zjeżdżam z głównej drogi i jadę "drogą dla rowerów" poprowadzoną wzdłuż wiślanego wału. Nie na szosówkę to droga. Nie będę się wycofywał z powodu byle telepania. Na szczęście opony "28" dają radę trochę to zamortyzować. Wjeżdżam do Puław obok dawnej posiadłości Czartoryskich. Decyduję się jednak zakończyć podróż na dworcu w Puławach. Sporo trzeba odbić od drogi na Dęblin, słynnej "Nadwiślanki". Na dworcu kasy biletowe zamknięte. W internecie brak miejsc dla podróżnych z rowerem. Czekam. Wreszcie przyjeżdża pociąg z Lublina do Dęblina. Prawie pusty! Wsiadam, kupuje bilet u konduktora. "Internet - internetem, a życie - życiem", kwituje moje pretensje o dezinformację w systemie sprzedaży biletów. Przyjemnie klimatyzowanym składem docieram do Dęblina, a stamtąd do Józefowa.
Wyjazd udany. Poza aspektem nazwijmy go "duchowym", prawie 100 km. pod wiatr potraktowałem jako trening - przetarcie się przed czekającym mnie Pierścieniem tysiąca Jezior. To już za dwa tygodnie!

Mapka:

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!