Niebezpieczna Agrykola
Wtorek, 29 grudnia 2015
· Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Wracałem do domu nieco zmienioną trasą prowadzącą m. in. ul. Agrykola. Jest taka uliczka w Warszawie, która łączy Al. Ujazdowskie z ul. Czerniakowską, poprzez ul. Szwoleżerów, będącą w istocie przedłużeniem Agrykoli. Uliczka cieszy się zasłużoną sławą "górskiego" podjazdu na płaskim Mazowszu. Taka górska premia na miarę naszych możliwości. Pominę w tym miejscu różne historyczne konteksty, którymi Agrykola obrosła przez wieki, a związane m. in. z pomnikiem Jana III Sobieskiego, Powstaniem Listopadowym, podchorążówką Armii Krajowej. Na co dzień i od święta, jest to popularny ciąg spacerowy łączący szczyt Skarpy Wiślanej z jej podnóżem.
Sąsiedztwo Łazienek Królewskich, Ogrodu Botanicznego, Parku Ujazdowskiego i Traktu Królewskiego tę popularność potęgują. Zwłaszcza jeżeli dodać, że w zasadzie jest wyłączona z ruchu pojazdów. Nie dotyczy to rowerów, o czym informuje stosowna kombinacja znaku B-1 z tabliczkami uzupełniającymi.
Nadmienić trzeba, że pochyłość Agrykoli jest też często wykorzystywana przez kolarzy do ćwiczenia podjazdów. Zjeżdżać też można i to nawet szybko. Mój dzisiejszy zjazd mógł się źle skończyć i to nie tylko dla mnie. Ulica, pomimo dwóch chodników biegnących po jej obu stronach, bywa zajęta przez pieszych, którzy z niewiadomych przyczyn, tych chodników unikają. Tak było i dzisiaj. Piesi na całej szerokości, obejmującej także, co ważne, pasy dla rowerów wyznaczone stosownymi znakami P-23 (co widać zdjęciach), stosownie do par. 91 ust. 2 rozporządzenia Ministrów Infrastruktury oraz Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 31 lipca 2002 r. w sprawie znaków i sygnałów drogowych (Dz. U. Nr 170, poz. 1393 z późn. zm.)
Widząc pieszych wcale się nie rozpędzałem, ale za to prawie non stop używałem dzwonka. Reagowali nie tylko z ociąganiem, ale i nieukrywanym zdziwieniem. Niestety kobieta schodząca z dziewczynką w wieku 7-8 lat w stronę Czerniakowskiej, tak jakby w ogóle mnie nie słyszała. Nie wiem, może myślała, że dźwięk dzwonka to dodatek do ozdób świątecznych przewieszonych nad ulicą. Uparcie szła pasem dla rowerów. Dopiero po dłuższym czasie dzwonienia pierwsza zareagowała dziewczynka, puściła rękę kobiety (matki?) i zeszła na jezdnię (!) po lewej stronie pasa, a sama kobieta na chodnik po prawej. Widząc to dziewczynka postanowiła przebiec też na chodnik. Na nieszczęście uczyniła to niewiele przed moim przednim kołem. Zacząłem gwałtownie hamować, kolce z opon posypały skrami, a mi wyrwało się przekleństwo. Brzydkie. Coś w rodzaju "Motyla Noga" lub podobnie ... ;-)
Wypadku uniknąłem, a przede wszystkim uniknęło go to dziecko. Ciśnienie za to tak mi się podniosło, że nakrzyczałem na ową kobietę. Niestety przy dziecku. Coś tam wykrzyczałem, że trzeba nie mieć mózgu, żeby dziecko prowadzać na spacer na drodze dla rowerów, gdy obok biegnie normalny chodnik.
Nie jestem wcale z siebie dumny, choć winy żadnej nie ponoszę, zwłaszcza, że poruszałem się tak jak trzeba-zgodnie z przepisami i jak na fajną górkę jechałem stosunkowo wolno. Żadnego tam dokręcania. Masa roweru (16 kg + sakwa i ciężkie zapięcie) i masa rowerzysty (>80 kg) swoje jednak robi. Niewiele brakowało, a mogło się zdarzyć nieszczęście.
Najgorsze, że w tym miejscu sytuacja może się powtórzyć i ktoś inny nie będzie miał tyle szczęścia.
Warszawa. Ul. Agrykola© skaut
Sąsiedztwo Łazienek Królewskich, Ogrodu Botanicznego, Parku Ujazdowskiego i Traktu Królewskiego tę popularność potęgują. Zwłaszcza jeżeli dodać, że w zasadzie jest wyłączona z ruchu pojazdów. Nie dotyczy to rowerów, o czym informuje stosowna kombinacja znaku B-1 z tabliczkami uzupełniającymi.
Warszawa, znak na ul. Agrykola© skaut
Nadmienić trzeba, że pochyłość Agrykoli jest też często wykorzystywana przez kolarzy do ćwiczenia podjazdów. Zjeżdżać też można i to nawet szybko. Mój dzisiejszy zjazd mógł się źle skończyć i to nie tylko dla mnie. Ulica, pomimo dwóch chodników biegnących po jej obu stronach, bywa zajęta przez pieszych, którzy z niewiadomych przyczyn, tych chodników unikają. Tak było i dzisiaj. Piesi na całej szerokości, obejmującej także, co ważne, pasy dla rowerów wyznaczone stosownymi znakami P-23 (co widać zdjęciach), stosownie do par. 91 ust. 2 rozporządzenia Ministrów Infrastruktury oraz Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 31 lipca 2002 r. w sprawie znaków i sygnałów drogowych (Dz. U. Nr 170, poz. 1393 z późn. zm.)
Widząc pieszych wcale się nie rozpędzałem, ale za to prawie non stop używałem dzwonka. Reagowali nie tylko z ociąganiem, ale i nieukrywanym zdziwieniem. Niestety kobieta schodząca z dziewczynką w wieku 7-8 lat w stronę Czerniakowskiej, tak jakby w ogóle mnie nie słyszała. Nie wiem, może myślała, że dźwięk dzwonka to dodatek do ozdób świątecznych przewieszonych nad ulicą. Uparcie szła pasem dla rowerów. Dopiero po dłuższym czasie dzwonienia pierwsza zareagowała dziewczynka, puściła rękę kobiety (matki?) i zeszła na jezdnię (!) po lewej stronie pasa, a sama kobieta na chodnik po prawej. Widząc to dziewczynka postanowiła przebiec też na chodnik. Na nieszczęście uczyniła to niewiele przed moim przednim kołem. Zacząłem gwałtownie hamować, kolce z opon posypały skrami, a mi wyrwało się przekleństwo. Brzydkie. Coś w rodzaju "Motyla Noga" lub podobnie ... ;-)
Wypadku uniknąłem, a przede wszystkim uniknęło go to dziecko. Ciśnienie za to tak mi się podniosło, że nakrzyczałem na ową kobietę. Niestety przy dziecku. Coś tam wykrzyczałem, że trzeba nie mieć mózgu, żeby dziecko prowadzać na spacer na drodze dla rowerów, gdy obok biegnie normalny chodnik.
Nie jestem wcale z siebie dumny, choć winy żadnej nie ponoszę, zwłaszcza, że poruszałem się tak jak trzeba-zgodnie z przepisami i jak na fajną górkę jechałem stosunkowo wolno. Żadnego tam dokręcania. Masa roweru (16 kg + sakwa i ciężkie zapięcie) i masa rowerzysty (>80 kg) swoje jednak robi. Niewiele brakowało, a mogło się zdarzyć nieszczęście.
Najgorsze, że w tym miejscu sytuacja może się powtórzyć i ktoś inny nie będzie miał tyle szczęścia.