Jeruzal - Northtec MTB Zimą
Niedziela, 18 lutego 2018
· Komentarze(0)
Kategoria Maratony MTB
Druga w tym roku impreza z pomiarem czasu, czyli inaczej pisząc: wyścig. "Zimowa Mazovia" tym razem w Jeruzalu, choć w nazwie umieszczono Mrozy. Pewnie dlatego, że to siedziba gminy. Jeruzal, dawniej Jeruzalem (!) miasteczko, obecnie wieś kojarzona jako "Wilkowyje", czyli sceneria serialu "Ranczo".
Do bazy maratonu docieram mniej więcej na godzinę przed startem. Niestety nie ma miejsc do parkowania pod szkoła, gdzie mieści się baza, ani nawet w centrum miejscowości. Steward kieruje mnie na łączkę położoną poza linią zabudowy. Jest zimno. Wieje mocniej niż w moim Józefowie i odczuwalna temperatura w związku z tym niższa. Czasu mam akurat tyle, aby zdjąć rower z dachu, podjechać do bazy, przebrać się w strój kolarski, wrócić do samochodu, wrzucić torbę i powrócić na start. Start jest sektorowy. Po wolnym przejeździe sprzed dwóch tygodni, "spadłem" z sektora 6 do 7, aczkolwiek nie ma to większego znaczenia, bo i tak startujemy razem, po dwa sektory. Najpierw długi, prawie kilometrowy odcinek po zaśnieżonej i oblodzonej drodze bitej, a potem już wjazd do lasu. Trasa maratonu bardzo ładna. Autor trasy nie wysilał się na sztuczne utrudnienia, wyszukiwanie ścieżynek wydeptanych przez zajączki, tylko pociągnął ją szerokimi leśnymi drogami. Plusem tego jest szybka i miarę równa jazda grupki z którą startowałem. Oczywiście jakieś ściganie odchodzi, aczkolwiek podejrzewam o nie zawodników przebijających się z dalszych sektorów. Mimo śniegu (!) i lodu (!) jazda w miarę bezpieczna. Niewygodę odczuwam tylko na wąskich albo głębokich, koleinach, w których nie bardzo mieszczą się trzycalowe opony mojego marina. Mniej więcej na 12 kilometrze, gdzieś tak w okolicy Rezerwatu Rogoźnica, zaliczam podpórkę, która wybija mnie z rytmu i sprawia, że "moja" grupa mi odjeżdża. Ale za niedługo jest wyjazd na długą, szeroką i prostą drogę, przy której - za laskiem ulokowano bufet. Biorę picie i batona. Chwilę potem stosunkowo uciążliwy odcinek - w odkrytym polu i po drodze wysypanej grubym gruzem. Można jednak przejechać. Po 20 km wjazd do osady Płomieniec, strażacy z OSP wskazują właściwy kierunek. Około kilometra po asfalcie i decyzja - jechać jedną, czy dwie pętle? Oczywiście - dwie! Ku memu zdziwieniu, większość zawodników, których widzę (jeszcze) skręca w lewo, czyli ku mecie. Ja w prawo i znowu to co zwykle: pusty las. Dopiero, gdzieś na 25 kilometrze w oddali widzę innego zawodnika przed sobą. Ma nade mną jakieś 500 m. przewagi, więc czasami mi znika z oczu na zakrętach i za drzewami. Nie naciskam, uznając, że jazda swoim tempem będzie najlepszą (hmm) strategią na ostatnie 10 km. Wszystko idzie dobrze. Znowu niewygodny odcinek obok bagnisk Rogoźnicy, bufet, picie, wiatr w oczy na odsłoniętym polu. Podłoże w zależności od tego, czy osłonięte lasem, czy wystawione na słońce - albo bardzo zmarznięte, albo już błotniste, zostawiające brud na kurtce, kasku, twarzy, wszystkim.
Jeruzal. Kościół pw. św. Wojciecha© skaut
Tego, co się stało na 40 km nie pamiętam. Odtwarzam tylko moment, jak leżę na ziemi, obok rower, a pomiędzy nami licznik - wyrwany z pękniętej podstawki na kierownicy. Inne straty: zerwana trytytka mocująca numer startowy, trochę piecze obtarty policzek i mocno uwalana błotem kurtka. Zbieram się z ziemi, licznik wrzucam do kieszonki i jadę do mety. Asfalt, potem wąska ścieżka i już koniec. Czekam w kolejce na możliwość obmycia roweru, jadę po torbę i wracam do bazy. Prysznic, przebieranie się, jeszcze chwila na oklaski dla tryumfatorów. Odbieram przydziałową grochówkę, którą popycham kilkoma kromkami chleba. Zbieram się do domu, gdy po maratonie prawie nie ma już żadnego śladu.
Po upadku. Pęknięta podstawa licznika© skaut
Maraton ukończyłem z czasem 02:04:08, co dało mi 91 miejsce w open i 17 w swojej kategorii. Raczej na końcu stawki, ale to nie tak istotne. Po oględzinach w domu okazało się, że upadek nie był wcale banalny: wgnieciony kask i uraz głowy, wyłączający mnie z aktywności zawodowej na co najmniej tydzień. Diagnostyka TK na szczęście w porządku, tylko twarz jak po ciężkim pobiciu. Jak to mówią: sport to zdrowie ... ;-)
Mapka: