Chotomów - Northtec MTB Zimą

Niedziela, 4 lutego 2018 · Komentarze(0)
Kategoria Maratony MTB
Nie jestem zadowolony z tego startu. Chociaż jeżdżę tylko rekreacyjnie - mogło być lepiej. Wyniki: 100. miejsce w "open" (na 108 finiszerów) i 22. (na 25) z mojej kategorii wiekowej wydają się poniżej moich możliwości. Pokazują też wysoki poziom na dystansie mega tzn. 40 km. Gdybym ograniczył się do jednego okrążenia trasy, Strava podpowiada mi, że czas przejazdu na dystansie Fit lokowałby mnie gdzieś w połowie stawki, czyli na siedemdziesiątym którymś miejscu na stu czterdziestu kilku uczestników. A tak cóż? Ariergarda. 

Źródło: http://www.zima.zamanagroup.pl

Pecha, a raczej peszka miałem już od wyjazdu z domu. Mimo niewielkiego mrozu popękały mi ostatnie trytytki, którymi dodatkowo przypinam rower na bagażniku dachowym. A to dlatego, że marin ma plusowe koła i standardowe paski wydają się niewystarczające. Na szczęście w niedzielę wystarczyły - rower dowiozłem w całości. Jeszcze po drodze okazało się, że zamarzł mi zamek do wlewu paliwa do samochodu. Już raz w takich okolicznościach ułamałem kluczyk, więc próbowałem się ratować odmrażaczem do zamków - niestety bezskutecznie. Pomogła stara prl-owska metoda rozgrzania kluczyka płomieniem zapalniczki. Tak, wiem - odpalanie zapalniczki przy dystrybutorze na stacji paliw, kwalifikuje się na Nagrodę Darwina, ale tym razem przeszła mi koło nosa ;-).
W Chotomowie, w ładnej szkole ulokowano bazę maratonu. Po odstaniu w kolejce dostałem  numer (66), pamiątkową koszulkę i zniżkowy kupon na rower Northtec'a - patrona tej zimowej imprezy.
Start opóźnił się o 10 min. z tej przyczyny, iż młodzież startująca na dystansie hobby nie zjechała jeszcze z trasy. Wcześniejsza rozgrzewka i późniejsze odstanie w sektorze prowokowały dreszcze. Chyba nie tylko u mnie, gdyż konferansjer (!) maratonu zarządził ogólne klaskanie, podskakiwanie i machanie rękami, któremu prawie wszyscy się poddali. Wyglądało to przezabawnie - prawie 250 osób skaczących i machających na komendę. Dodam tylko, że startowałem z 6 sektora.
Wreszcie start - jak zwykle na pełnym gazie, aby zająć dobrą pozycję przed wjazdem na leśne single. Poszło jako tako, aczkolwiek okazało się, że na leśnych drogach czekają mocno zmrożone koleiny o sporej głębokości. Jazda takim "rowem" groziła wywrotką przy każdym wahnięciu, czy ewentualnym zaczepieniu pedałem o ściankę owego wąwozu. Trasa można by napisać "jak zwykle": lewo, prawo, lewo, lewo, prawo, górka, dołek, korzenie, ścięte za wysoko pniaki, podjazdy pod wydmy w sosnowym borze. Grupa mocno się rozciągnęła, ale starałem się trzymać osób które startowały z mojego sektora. Cześć wyprzedziłem, część wyprzedziła mnie. W efekcie jechałem gdzieś w środku kilkunastoosobowego "węża". Niestety na trasie pojawiły się problemy. W momentach przyspieszania lub przy szybkich zwrotach rower robił się jakby mułowaty. Tak jakby znienacka ktoś zaciskał hamulec. Sprawdziłem w czasie jazdy - hamulec w porządku. Reaguje na ruchy klamką prawidłowo. Ki czort? 
Te przyhamowania, którymi raczył mnie mój marin'ek spowodowały, że trzy razy zaliczyłem glebę. Po prostu nie spodziewając się, że rower się znarowi - nie byłem w stanie się zaasekurować, czy nawet wypiąć buta z pedała. Przy pierwszej wywrotce mój wąż odjechał. Przy drugiej wyprzedzili mnie młodzicy w koszulkach Legii Warszawa, a po trzeciej zostałem na trasie sam. To znaczy nie widziałem już nikogo przed sobą, ani za sobą. Było to tuż przed rozjazdem na metę dla "fit" i drugie kółko dla "mega" więc coś mi zaczęło podszeptywać, aby już kończyć. Ale z drugiej strony czy to wypada? Mnie powolnemu, bo powolnemu, ale jednak "ultrasowi" kończyć po 22 km? Przecież tyle to ja jadę (prawie) codziennie do pracy. W jedną stronę! 
Pojechałem na drugie kółeczko. Zapytałem tylko obsługę, czy mieszczę się w limicie, a widząc przyzwalające machnięcie pojechałem w prawo. I tak jak w ubiegłorocznych startach - nirwana! Cisza, spokój, cała droga dla mnie. Tylko ten rower niepokoi. Jechałem nad wyraz asekuracyjnie - żadnych gwałtownych przyspieszeń i takich też zwolnień. Równe tempo, spokojna jazda, a i tak po drodze wyprzedziłem (!) jeszcze trzech zawodników. Jeden wydał mi się podobny do Wojtka Łuszcza, ale przez długie spodnie, które miał założone nie mogłem zweryfikować, czy to właściciel "największej łydy". Później z listy z wynikami wyszło, że to jednak Wojtek. Sorry, Włóczykij, poprawię się przy kolejnym starcie i uprzejmie się przywitam. Bo będzie następny start - jest co poprawić!

Ps. W serwisie okazało się, że "zmieliłem" kulkę w łożysku tylnej piasty. Wyglądała jak rozgryziony, miniaturowy cukierek rafaello, oddzielnie orzeszek, oddzielnie kokosowa skorupka. Prawdopodobnie to było przyczyną nagłych spowolnień. Z drugie strony mam dowód, że jest moc! Ma się to kopyto :-P



Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!