Powrót z pracy trochę dłuższą drogą - przez Łomianki, leżące na przeciwległym krańcu w stosunku do mojego Józefowa. Celem było zebranie trzech gmin graniczących z Warszawą od zachodu i północnego zachodu: Stare Babice, Izabelin i Łomianki. Zanim do nich dojechałem zaliczyłem mozolny przejazd przez stolicę: Al. Ujazdowskie, Nowy Świat, Świętokrzyska, Prosta, Kasprzaka, Prymasa Tysiąclecia, Górczewska i Lazurowa. Do Górczewskiej miewałem ścieżkę rowerową, przy czym ciągle (niestety) nie jest to szczyt marzeń. A to ni z tego ni z owego zanika (np. na Kasprzaka, czy al. Prymasa T.). To, że na Górczewskiej przerzuca się z jednej strony na drugą, jeszcze bym przebolał, ale w tych miejscach tworzy ewidentnie kolizyjne miejsca z pieszymi. Na końcówce Lazurowej i początku Kaliskiego przyczepił się do mnie kierowca jakiegoś dostawczaka. Przez otwarte okienko wykrzykiwał coś o braku wyobraźni. Nie wiem, o co mu chodziło. Cały czas jechałem przy prawej krawędzi jezdni, a że wyprzedzałem, czy częściej - omijałem stojące w korku samochody, cóż rower to nie samochód. Na moje pytanie: - Ale o co chodzi? Uzyskałem odpowiedź: - O to samo. Pogadaliśmy sobie. Wzdłuż ul. Radiowej ścieżka rowerowa w pełni zasługuje na to miano, ale z akcentem na "ścieżka". Nigdy tu nie byłem na rowerze i było to dla mnie pewne odkrycie, że dróżkę w lesie można oznaczyć jako DDR. Z terenu gm. St. Babice odbijam na chwilę do Mościsk leżących na terenie gminy Izabelin, a dalej już "prosta" droga do Łomianek, gdzie wyjeżdżam koło centrum handlowego. Obok McDonalda przy ul. Pułkowej wjeżdżam w krzaczory i próbuję jechać wzdłuż niebieskiego szlaku turystycznego. Nawet nie wiedziałem, że są takie miejsca w Warszawie. Mnogość ścieżek rowerowych pod Mostem Północnym myli mnie nieco, ale metodą prób i błędów odnajduję właściwy kierunek. Dalej wzdłuż Wisły z elementem przełajów na placu budowy pod Mostem Grota-Roweckiego. Wycieczkę kończę na stacji Warszawa - Stadion. Nie chce mi się dalej pedałować drogą, którą rutynowo jeżdżę do pracy i z powrotem.
Poniedziałkowy przejazd na trasie: dom - praca - dom, czyli w tutejszym slangu DPD. Czuję jakieś znużenie. Po południu lekka mżawka, która złapała mnie na Wale Miedzeszyńskim zmieniła się w regularny deszcz.
W ciepły piątek "przeprosiłem się" z rowerem. Standard - droga do pracy i po południu powrót do domu. Ciekawostka - na ścieżce wzdłuż Czerniakowskiej widzę "ostrokołowca" jadącego w maseczce przeciwpyłowej. W Józefowie na skrzyżowaniu ciekawy banner, zapowiedź uroczystości nadchodzącej w najbliższą niedzielę:
Dziś standardowo do pracy i do domu. W drodze powrotnej zatrzymałem się na chwilę przy budynku dawnej stacji kolejki Karczew - Jabłonna. Szkoda, że jej już nie ma. Nie miałbym problemu z dotarciem na start brevetu w najbliższą sobotę. Wieczorem dokręcone jeszcze 5 km na kolarzówce. Dzisiaj wymieniłem koła i musiałem sprawdzić, czy dobrze założyłem kasetę i czy dobrze leżą. Sądzę, że tak, ale- jak jest naprawdę - okaże się to za dwa dni.
Rankiem jeszcze chłodno. W Falenicy dostrzegłem dwóch bikerów żwawo pomykających w stronę Warszawy. Niewiele się namyślając dołączyłem na koniec "pociągu". Po chwilowych rozjazdach wynikających z innej taktyki włączania się do ruchu na ul. Przewodowej i Nawiślańskiej jechałem za nimi. Przez moment nawet jechałem na czele, ale już na koronie Wału rowerzysta w żółtej kurteczce wyszedł na czoło i ciągnął tak, aż do Czerniakowskiej, gdzie wąż się "rozczłonkował". Liczył co najmniej 7 rowerzystów, co uświadomił mi jeden z nich, z którym jechałem do ul. Bartyckiej. wyglądało to tak, że kolejni wyprzedzani bikerzy widząc "szybką ekipę" dołączali się do niej. Niezłe to było. Średnia na DDR 28,47 km/h. Nigdy wcześniej tak szybko nie jechałem. Po pracy leniwie i spokojnie.
Takie już bowiem mam dziwactwo, że zamiast szukać dalekich cudów przyrody, zamiast gonić za zgiełkiem po targowicach świata, doznaję największych rozkoszy, gdy wpatruję się w dno cichych strumieni i rzek, gdy przykładam ucho do starych mogił, których szeptu mrocznych dziejów nikt nie słucha (Z. Gloger, Dolinami rzek)