Karczew (Northtec MTB Zimą)
Niedziela, 4 marca 2018
· Komentarze(0)
Kategoria Maratony MTB
Trzeci, w tym roku, start w maratonie MTB. Ponieważ wykupiłem pakiet na cały cykl Northtec MTB Zimą, szkoda aby się zmarnowało. Zwłaszcza, że trzecie z kolei zawody są tuz za miedzą, czyli w sąsiednim Karczewie. Liczyłem, że będzie odrobinę cieplej i może nominalnie było, ale odczucie zimna podobne jak przy słupku rtęci o kilka stopni mniejszym. Na start docieram bez wsparcia samochodowego. Posiłkuję się tylko kolejką, która dowozi mnie dwie stacje dalej, czyli do Otwocka. W Otwocku prawie całe torowisko rozgrzebane w związku z modernizacją linii kolejowej Warszawa-Dorohusk. Z pociągu wyskakuje jeszcze jeden zawodnik, z którym zjeżdżam się na skrzyżowaniu przy szpitalu. Przybijamy żółwika i kolejne kilka km jedziemy razem, przy czym nasze oczekiwania chyba się rozminęły. Ja zamierzałem jechać od razu na start, on - chciał do bazy. Baza w szkole podstawowej, oddalona od startu ok. 1 km. Trafiam tam i ja, chociaż nie wiem po co? Niech będzie, że po to, aby się napić darmowej gorącej herbaty, chociaż mały bufet jest też na starcie. Pod wiatą turystyczną przy wejściu do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego serwują gorąca zupę (!), herbatę i bułki. Ponieważ jestem opity herbatą, częstuję się przed startem suchą bułeczką, którą powoli przeżuwam w oczekiwaniu na sygnał startera. Start sektorowy oczywiście. Ustawiam się w "swojej" siódemce, która tym razem połączona jest z sektorem 6. i 8. Jakoś szybko to zleciało, że wystartowaliśmy. Początek jak zwykle szybki. Szybszy nawet niż przed dwoma tygodniami. Długa, prosta droga ("Czerwona Droga") wydaje się mniej ośnieżona i oblodzona niż analogiczny odcinek w Jeruzalu.
Na zdjęciu poniżej nawet się załapałem w kadr (Nr 66)
Źródło: http://www.zima.zamanagroup.pl
W Karczewie trasę wytyczono prawie w całości po leśnych drogach. Ścieżek, "singielków" - jak mówią mtb-owcy prawie wcale. Tylko na drugiej pętli pojawiła się na moment wąska i kręta ścieżka.
Oczywiście jadę dystans "mega", przy czym druga pętla to określenie na wyrost. Organizatorzy z niewyjaśnionych przyczyn skrócili dystans z zapowiadanych czterdziestu kilku kilometrów do 36. Zakomunikowali to na starcie i już. Mankamentem - przynajmniej dla mnie - tych startów jest to, że nie wie się, czy zawodnicy obok jadą krótszy dystans, czy dłuższy i czy w związku z tym należy jechać takim samym tempem, czy "po swojemu". Prawda wychodzi na jaw dopiero na rozjeździe dystansów, gdy większość (wszyscy?) przede mną, obok mnie i za mną skręcają do mety, a już tradycyjnie zostaję sam w lesie. Oznacza to, że szybcy "megowcy" startują z pierwszych sektorów i nie mam szansy złapania z nimi kontaktu. Nie krzywduję sobie jednak. Jadę po lesie dla przyjemności. Cicho i spokojnie. Jadę trochę asekuracyjnie, mając z tyłu głowy pamięć o skutkach upadku sprzed dwóch tygodni.
W pewnym momencie widzę przy trasie zawodnika pompującego koło. Na moje zapytanie odpowiada, że wszystko w porządku. Chyba rzeczywiście w porządku, bo na 4 km przed metą jeszcze mnie wyprzedził.
Trasa nad wyraz urozmaicona. zdarzyło się kilka dość stromych (!) podjazdów i tyleż samo zjazdów. Na jednym z podjazdów nb. obalam się na bok, gdy mieląc na najlżejszych przełożeniach tracę przyczepność na wyślizganej ścieżce. dłuższa trasa ma kilka bonusów, w tym przejazd przez kilka zamarzniętych strumieni i bagienek.
Odcinek do mety ten sam, co początek trasy, tylko w przeciwnym kierunku. Czerwoną Drogą w kierunku Karczewa. Meta i wynik lokujący mnie w ogonie startujących. Miła jest za to świadomość, że kolejne systematyczne starty powodują, że w klasyfikacji generalnej cyklu pnę się powoli w górę,osiągając miejsce, którego nigdy nie osiągnąłem w pojedynczym wyścigu.
Zaraz za metą możliwość zjedzenia gorącego żurku i popicia go gorącą herbatą. Zakończenie wyścigu na trawniku przed szkołą. Spotykam Wojtka Łuszcza, znanego z maratonów ultra, który ma na swym koncie kilkaset maratonów mtb i w tej branży jest prawdziwym wygą. Gawędzimy chwilę, po czym rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę. Ja do siebie "na kołach", Wojtek chyba też - chociaż do Legionowa ma trochę dalej niż ja do Józefowa. Za dwa tygodnie ostatni wyścig z cyklu i dla mnie dłuższa przerwa w tej dyscyplinie. Zatęskniłem za szosą, ciepłem słońca i dłuższymi dystansami.
Na zdjęciu poniżej nawet się załapałem w kadr (Nr 66)
Źródło: http://www.zima.zamanagroup.pl
W Karczewie trasę wytyczono prawie w całości po leśnych drogach. Ścieżek, "singielków" - jak mówią mtb-owcy prawie wcale. Tylko na drugiej pętli pojawiła się na moment wąska i kręta ścieżka.
Oczywiście jadę dystans "mega", przy czym druga pętla to określenie na wyrost. Organizatorzy z niewyjaśnionych przyczyn skrócili dystans z zapowiadanych czterdziestu kilku kilometrów do 36. Zakomunikowali to na starcie i już. Mankamentem - przynajmniej dla mnie - tych startów jest to, że nie wie się, czy zawodnicy obok jadą krótszy dystans, czy dłuższy i czy w związku z tym należy jechać takim samym tempem, czy "po swojemu". Prawda wychodzi na jaw dopiero na rozjeździe dystansów, gdy większość (wszyscy?) przede mną, obok mnie i za mną skręcają do mety, a już tradycyjnie zostaję sam w lesie. Oznacza to, że szybcy "megowcy" startują z pierwszych sektorów i nie mam szansy złapania z nimi kontaktu. Nie krzywduję sobie jednak. Jadę po lesie dla przyjemności. Cicho i spokojnie. Jadę trochę asekuracyjnie, mając z tyłu głowy pamięć o skutkach upadku sprzed dwóch tygodni.
W pewnym momencie widzę przy trasie zawodnika pompującego koło. Na moje zapytanie odpowiada, że wszystko w porządku. Chyba rzeczywiście w porządku, bo na 4 km przed metą jeszcze mnie wyprzedził.
Trasa nad wyraz urozmaicona. zdarzyło się kilka dość stromych (!) podjazdów i tyleż samo zjazdów. Na jednym z podjazdów nb. obalam się na bok, gdy mieląc na najlżejszych przełożeniach tracę przyczepność na wyślizganej ścieżce. dłuższa trasa ma kilka bonusów, w tym przejazd przez kilka zamarzniętych strumieni i bagienek.
Odcinek do mety ten sam, co początek trasy, tylko w przeciwnym kierunku. Czerwoną Drogą w kierunku Karczewa. Meta i wynik lokujący mnie w ogonie startujących. Miła jest za to świadomość, że kolejne systematyczne starty powodują, że w klasyfikacji generalnej cyklu pnę się powoli w górę,osiągając miejsce, którego nigdy nie osiągnąłem w pojedynczym wyścigu.
Zaraz za metą możliwość zjedzenia gorącego żurku i popicia go gorącą herbatą. Zakończenie wyścigu na trawniku przed szkołą. Spotykam Wojtka Łuszcza, znanego z maratonów ultra, który ma na swym koncie kilkaset maratonów mtb i w tej branży jest prawdziwym wygą. Gawędzimy chwilę, po czym rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę. Ja do siebie "na kołach", Wojtek chyba też - chociaż do Legionowa ma trochę dalej niż ja do Józefowa. Za dwa tygodnie ostatni wyścig z cyklu i dla mnie dłuższa przerwa w tej dyscyplinie. Zatęskniłem za szosą, ciepłem słońca i dłuższymi dystansami.