Pojechałem do pracy, jak zwykle, na swoim zwykłym trekkingu, zwanym tutaj "Operatorem". Do domu też na nim wróciłem. Ale w drodze powrotnej, na ścieżce rowerowej na Siekierkach ("pod mostem"), ktoś zaczął mnie nadzwyczaj szybko doganiać, a po chwili wyprzedzać. Kie licho? Trochę, się zdziwiłem, bo wydawało mi się, że jadę szybko, a tu jakiś mocny biker mnie wyprzedza. Szybko się okazało, że moc pochodziła z baterii, a nieznany biker, zasługuje na przedrostek "e" z myślnikiem. Jechał po prostu na rowerze elektrycznym, zwanym za granicą pedelec. Stąd i tytuł dzisiejszego wpisu. Później nasunęło mi się jeszcze jedno skojarzenie, że rower elektryczny tak się ma do zwykłego roweru, jak krzesło elektryczne do zwykłego krzesła. Brrr. Straszne ... Obym jak najdłużej mógł cieszyć się jazdą na "zwykłym" rowerze.
Drogę powrotną wybrałem w innym wariancie, tym razem Płowiecka, Patriotów w Warszawie i Piłsudskiego w Józefowie.
Komentarze (1)
Wspomaganie w tych rowerach działa do 25km/h. Wystarczyło więc jechać 28-30 a gość nie miałby szans.. Pamiętam swoje pierwsze spotkanie z e-bikiem, kiedy dziwiłem się jakim cudem tak wolno doganiam gościa na jakimś holendrze w dodatku ubranym po cywilnemu. Jak go wyprzedziłem to wszystko było jasne. Kiedyś pewnie wszyscy będziemy na takich rowerach jeździć. ;)
ps. doczytałem, że jechałeś trekkingiem...no to 30 może być trudne. pozdro. :)
Takie już bowiem mam dziwactwo, że zamiast szukać dalekich cudów przyrody, zamiast gonić za zgiełkiem po targowicach świata, doznaję największych rozkoszy, gdy wpatruję się w dno cichych strumieni i rzek, gdy przykładam ucho do starych mogił, których szeptu mrocznych dziejów nikt nie słucha (Z. Gloger, Dolinami rzek)