Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2015

Dystans całkowity:800.29 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:32:56
Średnia prędkość:24.30 km/h
Maksymalna prędkość:61.20 km/h
Suma podjazdów:2040 m
Maks. tętno maksymalne:173 (93 %)
Maks. tętno średnie:151 (81 %)
Suma kalorii:33339 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:61.56 km i 2h 32m
Więcej statystyk

Brevet 200 km (Pomiechówek)

Sobota, 11 kwietnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Brevety

Do startu w Pomiechówku podszedłem na zupełnym luzie. Nigdzie się nie musze kwalifikować, "chrzest bojowy" na długich dystansach przeszedłem w ubiegłym roku we Włocławku i na BBT - więc co to dla mnie 200 km? Taka dłuższa, wiosenna wycieczka, zwłaszcza, że prognoza pogody była nadzwyczaj obiecująca.
Pobudka o 5:00, małe śniadanie (owsianka, jajko, kawa). Jeszcze dwie kanapki na trasę, chwytam mały plecak z przygotowanym wcześniej ubraniem rowerowym, w drugą rękę rower i zbiegam do samochodu. Trochę mało czasu, pomimo że Pomiechówek jest "za miedzą", to gps podpowiada, że jazda autem zajmie ok 1,5 h. Na szczęście ruch na drogach w sobotni poranek jest znikomy i kilkanaście minut po 7-ej melduję się w bazie brevetu ulokowanej w nowej, schludnej hali sportowej. Wrażenie robią równiutko poukładane kartony z kanapkami, bananami i izotonikami. Wokół tego krzątają się wolontariusze w fajnych pomarańczowych koszulkach. Całość organizuje Fundacja Randonneurs Polska i jak dla mnie laika i w zasadzie debiutanta w tej branży, pogłoski o jej śmierci są stanowczo przesadzone. Wszędzie panuje ład i porządek. Jest kilka stanowisk dla rejestracji zawodników. Ponieważ opłatę startową wniosłem wcześniej, zostaję przekierowany do "stanowiska szybkiej obsługi". Podpisuję stosowne oświadczenie, dostaję: rozpiskę trasy, zwaną w tutejszym żargonie "cue sheet" i  kartę brevetową dla dokonywania potwierdzeń na trasie. Jeszcze deklaruję, że nie pobieram jedzenia na starcie, ale proszę o jego przewiezienie na punkt kontrolny w połowie dystansu.
Zostaję przydzielony do drugiej grupy startowej, ale o to zadbała moja koleżanka z ubiegłorocznych startów w WTR i BBT - Bożena z Bytomia. Zawsze to milej jechać z kimś znajomym. Bożena ma ambitny plan wystartowania w tegorocznym maratonie Paryż - Brest - Paryż, więc dla niej dzisiejszy start to początek kwalifikacji. Przy okazji życzeń wielkanocnych, zgadało się nam (sms'owo), na wspólną jazdę w tym Pomiechówku.
Przebieram się w strój kolarski. Pomimo ostrego słońca temperatura powietrza oscyluje ok 6 stopni, tak więc odziewam się jeszcze w wiatrówkę i nogawki, a pomiędzy łysinę, a kask zakładam czapeczkę.
Kilka minut przed ósmą krótko zagaja Piotr Bolek, czyli prezes wymienionej Fundacji. Żadnego tam ględzenia, tylko kilka zgrabnych zdań, podstawowe informacje organizacyjne, podziękowania dla wójta Pomiechówka, sponsorów i partnerów imprezy i już ustawiamy się na starcie. Muszę jeszcze dodać, że Piotra poznałem w ubiegłym roku w Rzeszowie na dramatycznej dla nas obu końcówce BBTouru. Jakoś mnie wówczas uspokoiła ta jego misiowatość, a że przy okazji zostałem przedstawiony jego małżonce i poznałem przemiłą córkę - to w tym roku dało mi dodatkowy asumpt do zapisania się na brevet, który oni współorganizują.
Przy asyście Policji, która na moment wstrzymała ruch ruszyliśmy ze startu. Moja grupa jakoś szybko połączyła się z wcześniejszą, choć podejrzewam, że ci najszybsi pomknęli zaraz ostro do przodu. Przejazd wąską uliczką przez willową dzielnicę Pomiechówka, trochę bruku z porządnej, sanacyjnej kostki bazaltowej w okolicach Twierdzy Modlin i za Twierdzą wjeżdżamy na lokalną drogę do Zakroczymia.
Peleton porozrywał się na grupy i grupki, według kryterium, jak przypuszczam, towarzysko-szybkościowego. Ja jadę razem z Bożeną, trochę gadamy, wiaterek nas popycha i prędkość nie schodzi poniżej 30 km/h. Za Zakroczymiem czuję, że za naszą dwójką jeszcze ktoś jedzie. Odwracam się i widzę młodzieńca na białym trekkingu z sakwami. Początkowo sądziłem, że to jakiś sakwiarz robi sobie z nas jaja, wybrał się na przejażdżkę po Mazowszu i się podczepił. Co się okazuje, Łukasz, który za nami jedzie to jak najbardziej regularny uczestnik "naszego" brevetu. Wyjaśnia, że nie ma szosówki, więc wystartował na rowerze jaki aktualnie posiada. Zuch chłopak!
Mazowieckie krajobrazy. Brevet 200 km (2015) © skaut

Gdzieś tak przed pierwszym punktem kontrolnym wyprzedza naszą teraz trójkę większe gruppetto  liczące tak na oko kilkunastu uczestników. Podczepiamy się do nich, ale za moment cała frajda na nic, bo chłopaki zatrzymują się na siku-stopa. Z jednym prawie się zderzyłem, bo zjeżdżał na pobocze jakby TIR-a parkował. Najpierw odbił w lewo do osi jezdni, a zaraz potem zjechał na prawo. Wydarłem się jak tylko mogłem najgłośniej i jakoś gościa wyminąłem.
Jedziemy we trójkę dalej bez zatrzymywania się. Płasko jak na patelni. Zieleń jeszcze nie rozwinięta wiosennie, ale słoneczko przygrzewa coraz mocniej. Jest mi coraz cieplej, co poznaję po parujących okularach. Cały czas coś jem i cały czas jestem głodny. Zanim dojechaliśmy do punktu kontrolnego na 45 kilometrze zdążyłem zjeść dwie kanapki, jednego banana i jakiegoś batona.
Punkt kontrolny zlokalizowano na stacji Orlenu. Pani z wprawą pocztowca stempluje nam żółte papiery, jak żartobliwie nazwał karty brevetowe jeden z uczestników. Chwilę czekamy na Łukasza, który przebiera się "na krótko" i ruszamy dalej. Ja zostałem jeszcze w wiatrówce i nogawkach i nie było to pozbawione sensu, bo zmieniliśmy kierunek jazdy i południowo-zachodni wiatr zaczął nas teraz owiewać z boku i od przodu. Staramy się z Bożeną utrzymać dotychczasowe tempo, ale idzie nam to z większym wysiłkiem. W pewnym momencie jadący ciągle za nami Łukasz nie wytrzymuje i z wyrzutem wychrypuje: "Czy wy zawsze tak zapier...acie?!" Odpowiadam jakimś żarcikiem, że ja to w ogóle bardzo wolno jeżdżę, ale ta tu pani to urodzona sprinterka i trzeba się do niej dostosować.
Drugi, a licząc ze startem - formalnie trzeci punkt kontrolny był na 93 kilometrze w Gołyminie. Po drodze wyprzedzamy pojedynczych kolarzy, kątem oka rejestruję jeszcze ciekawy gotycki kościół i wjeżdżamy na parking przy stacji benzynowej. Tym razem karty podbija nam obsługa brevetu, a na parkingu atmosfera pikniku. Można się częstować kanapkami, bananami oraz izotonikami - do wyboru do koloru. Decyduję się na niebieski, w końcu chemicznie to taki sam jak inne, ale będzie mi pasował do koszulki BBTouru, w którą się przebieram.
Debiut w koszulce BBT © skaut

W międzyczasie docierają kolejni kolarze, w tym także Łukasz, który gdzieś tam po drodze odstał. Ruszamy z Bożeną w dalszą drogę, a za nami kilkunastu innych uczestników. Jedziemy dwójkami w kierunku Płońska. Jazda w ogonie peletonu ma swoje niezaprzeczalne zalety, można np. zjeść kanapkę, jabłko - co też i robię. Niestety grupetto znowu staje na "przerwę techniczną". Tak sobie myślę, że widoczny w ostatnich latach w Polsce boom na kolarstwo zaowocuje za parę lat boomem na urologię.
Mniej więcej 10 km od punktu kontrolnego nadjeżdża z przeciwka kilku kolarzy. Pozdrawiamy ich, a okazuje się, że to uczestnicy naszego brevetu, którzy pominęli punkt kontrolny i wracają po pieczątki. No to mają co najmniej 20 km dodatkowo.
Zostaje nas na szosie czwórka: Bożena, Darek z Warszawy, Colesiu no i ja. Colesiu to taki elegancki galicyjski kolarz na eleganckim rowerze, którego mam we wdzięcznej pamięci także z BBTouru, gdyż był w obsłudze ostatniego punktu w Ustrzykach Dolnych i się na mnie marudera naczekał prawie do białego rana. Tutaj, jadąc na przedzie naszej grupki, zgodnie z kolarską etykietą uprzedza o dziurach w jezdni. Niestety droga jest w takim stanie, że musiałby te kółeczka robić obiema rękami naraz i jechać do Pułtuska bez trzymanki. Nie wiem czy z tego powodu, czy innego zostaje w pewnym momencie za nami. Później na mecie wspominał, że jechał jeszcze z kontakcie wzrokowym z naszą trójką przez dłuższy czas.
Wjeżdżamy do Pułtuska od tej jego brzydszej, zachodniej strony. Po lewej straszą odrapane i pobazgrane "koszarowce" pewnie jeszcze carskiej proweniencji. Ich widok i widok ich lokatorów przywodzą na myśl powieści E. Zoli, czy innego Dickensa. Opłotkami Pułtuska, pomiędzy blokowiskami wyjeżdżamy na drogę do Nasielska. Asfalt lepszy, a nawet bardzo dobry, ale wiatr taki bardziej przeciwny niż dotychczas. Ruch znikomy, tylko kilku motocyklistów wyprzedza nas z rykiem silników. Jeden to nawet jakieś gesty nam pokazywał, ale do dzisiaj nie wiem, czy nas pozdrawiał, czy się z nas naigrywał.
Kolejny, ostatni punkt kontrolny jest na stacji benzynowej na obrzeżach Nasielska. Spotykamy tu jeszcze dwóch kolarzy, w tym jednego na rowerze poziomym. Presja Bożeny i Darka na dalszą jazdę jest spora, więc po krótkiej chwili ruszamy dalej. Tak się zapatrujemy na lądujących spadochroniarzy na lotnisku miejscowego aeroklubu, że na moment gubimy właściwą drogę na rozjeździe DW 622 i DW 632. Darek koryguje naszą marszrutę dzięki gps-owi i kontynuujemy jazdę we trójkę, a po kilku kilometrach we czwórkę, bo doganiamy jeszcze jednego kolarza, a może to on nas dogania. Wreszcie zaczynają się jakieś lasy.
Brevet 200 km (2015). Na trasie © skaut

Dają choć trochę cienia i przede wszystkim osłaniają nieco od wiatru. W Dębem przejeżdżamy na drugi brzeg Narwi, a następnie przez Chotomów do Jabłonny, gdzie wyjeżdżamy na DW 630.
Dębe. Zapora wodna na Narwi © skaut

Dalej to już jak z bicza strzelił. Wygodna droga z szerokim poboczem, tylko niestety pod wiatr. Trochę cierpię, bo zjadłem już wszystko co miałem i w bidonach zaczyna pokazywać się dno. Na szczęście to tylko ok 20 km do mety, a tyle to ja robię codziennie do pracy i wcale nie jem na takim dystansie. W Nowym Dworze czwarty kolega zostaje na stacji BP, a my we trójkę dojeżdżamy do Modlina.
Narew w Modlinie © skaut

Jeszcze tylko zjazd po kostce, przejazd koło ładnego dworca w stylu dworkowym.
Modlin. Zjazd brukowany kostką © skaut
Modlin. Dworzec kolejowy © skaut

Dalej to już relaksowa jazda osiedlowymi uliczkami, przejazd kolejowy i już widać "centrum" gminy z charakterystyczną figurą i dalej już szkoła i meta brevetu.
Pomiechówek © skaut


Podpisujemy i oddajemy karty przejazdu. Zapisano nam czas 08 h i 08 min. Jak na mnie to całkiem nieźle, zważywszy że czas przejazdu netto wyszedł mi 7:36:51.
Okazuje się, że sporo zawodników jest jeszcze na trasie. Mam czas, aby skorzystać z gorącego prysznica, przebrać się w "cywilne" ubranie, załadować rower do samochodu. Jeszcze chwila pogawędki z organizatorami i idziemy z Bożeną i Darkiem na kawę i ciastko do "Magnolii".
Jak dla mnie bardzo miła sobota. Tak mi się spodobało, że nabrałem ochoty na kolejny brevet. Niestety kolejne na dystansach 300 km i 400 km nie pasują mi kalendarzowo, więc nie pozostaje nic innego, jak tylko 600 km na początku czerwca.

Gwoli porządku dodam, że zjadłem 3 kanapki, 3 banany, jedno jabłko, dwa batony i jeden żel energetyczny. Wypiłem 2,5 l wody i 1,5 l
izotoniku.
Zaliczyłem 15 nowych gmin Mazowsza na północ od linii Wisły.

10 kwietnia 2015 r.

Piątek, 10 kwietnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Józefów - Warszawa rano i Warszawa - Józefów po południu, czyli do pracy i do domu.
Taki dziś dzień ... .
Niech go zilustrują słowa na ścianie XXV LO w Warszawie - Falenicy (obok którego codziennie przejeżdżam):
XXV LO im. Józefa Wybickiego. Warszawa - Falenica © skaut
Jeszcze nie umarła, kiedy my żyjemy...

Wiosna, wypadek i dzik

Czwartek, 9 kwietnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Miasto
Po dziesięciu dniach przerwy od roweru wyciągnąłem Operatora na świeże powietrze. Pogoda zapowiadała się wyśmienicie i taka rzeczywiście była. Ale to po południu. A rano... ? Rano to było zimno jak w styczniu (w nocy mieliśmy mróz). Wyjazd do pracy przed ósmą sprawił, że miałem " trening w porze meczu". Mam na myśli sobotni brevet, na który się wybieram i który startuje także o ósmej rano. To jednak dopiero przede mną. Dzisiaj poranny przejazd, jak to mówią, bez historii.
Powrót już był inny. Najpierw na skrzyżowaniu Czerniakowskiej i Jawaharlala Nehru pani w szarym kombi zajechała mi drogę. Dokładniej rzecz ujmując, bezrefleksyjnie zatrzymała się na przejeździe dla rowerzystów. Udało mi się ominąć przeszkodę w ostatniej chwili ucieczką na pasy dla pieszych.
Takiego szczęścia nie miał inny biker kilka kilometrów dalej. Dojeżdżając do przejazdu przez ul. Polską, przy noclegowni dla mężczyzn z daleka widzę, że coś się dzieje. Kilku rowerzystów stoi na ścieżce i rozmawia. Samochody stoją z jednej i drugiej strony przejazdu jakoś tak "nienaturalnie". Przez szum miasta przebija się sygnał karetki pogotowia. Dojeżdżam do miejsca wypadku razem z nią. Przy drodze stoi na awaryjnych szary saab (?) z wybitą boczną szybą. Na ziemi obok niego siedzi rowerzysta z rozwalonym i zakrwawionym kolanem. Jakaś kobieta (kierowca osobówki) próbuje zatrzymać krwawienie chusteczkami higienicznymi. Brrr. Nieprzyjemny widok. Ratownicy już zajmują się rannym, jadę dalej. Przypuszczam, że samochód wjechał przed bikera, a ten przylutował w bok auta.
Na ścieżce wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego mnóstwo rowerzystów.
Wjeżdżam do Miedzeszyna. Na ul. Tawułkowej nagle po lewej stronie słyszę jakieś trzaski i z lasku po lewej wybiega mi drogę olbrzymi dzik. Czarna zjeżona szczecina nabgrzbiecie. W kilku susach przecina jezdnię i ginie w zaroślach po prawej. Jakie to szybkie zwierzę! Dobrze, że biegło ot tak sobie. Gdyby mnie goniło, nie wiem, czy dałbym radę w porę uciec.